Niemcy są dumni ze swojej kultury pamięci, ale w rzeczywistości pamięć o nazistowskich zbrodniach jest powierzchowna i niepełna – uważa niemiecki historyk Stephan Lehnstaedt.
W materiale opublikowanym we wtorkowym wydaniu dziennika „Tagesspiegel” Lehnstaedt pisze, że niemieccy politycy okazują dumę z niemieckiej kultury pamięci i krytycznego podejścia do własnej historii, lecz przy bliższym przyjrzeniu nasuwa się podejrzenie, że ich postawa „niewiele kosztuje i pozwala na zbijanie politycznego kapitału”.
Niemieckie miejsca pamięci odnotowują kolejne rekordowe liczby zwiedzających, a równocześnie finansowanie tych miejsc pozostawia sporo do życzenia
—podkreśla historyk. Lehnstaedt ocenia krytycznie dokonywane w ostatnim czasie zmiany w programach szkolnych, w których jest coraz mniej miejsca na naukę o III Rzeszy i niemieckich zbrodniach. „Uczniowie zwiedzają historyczne miejsca bez przygotowania i mylą na przykład służbę bezpieczeństwa państwa (w NRD) z SS (w Niemczech nazistowskich).
Historyk zwraca uwagę, że problem nie dotyczy wyłącznie uczniów. Programy kształcenia nauczycieli zawierają też zbyt mało ofert dotyczących lat 1933-1945.
Wśród negatywnych zjawisk nasilających się w ostatnim czasie historyk wymienia zacieranie się granic pomiędzy ofiarami a sprawcami. Powołuje się na opublikowany kilka tygodni temu raport naukowców z uniwersytetu w Bielefeld, z którego wynika, że 18 proc. Niemców uważa, iż w czasach III Rzeszy ich przodkowie pomagali ofiarom.
W rzeczywistości odsetek pomagających był 1000 razy mniejszy
—zauważa Lehnstaedt. Jeszcze bardziej groteskowe jest jego zdaniem wyrażone przez 54 proc. uczestników ankiety przekonanie, że wśród ich krewnych znajdowały się ofiary drugiej wojny światowej.
Taki wynik możliwy jest tylko w przypadku, gdy do ofiar zaliczy się poległych niemieckich żołnierzy. Takie podejście zaciera granicę między ofiarami i sprawcami” i oznacza powrót do teorii o niechcianej wojnie i uwiedzeniu Niemców przez Hitlera obowiązujących w latach 50
—tłumaczy. Niemiecka „narracja pamięci” ogranicza się jego zdaniem do Holokaust.
Niektóre grupy (ofiar) odgrywają rolę marginalną, inne są zupełnie nieobecne. Niemal nikt nie mówi o etnicznych Polakach, o sowieckich jeńcach wojennych czy nieżydowskich cywilach z niektórych republik sowieckich, których zamordowali Niemcy
—czytamy w „Tagesspieglu”. Zbyt mało mówi się według niego o tym, że w okupowanej Europie jedynie etniczni Niemcy, który nie sprzeciwiali się narodowemu socjalizmowi, nie musieli obawiać się represji. Jak zaznacza, w przypadku tych „zapomnianych ofiar” chodzi o miliony ludzi.
Miejsca ich śmierci znajdują się niemal wyłącznie w Europie wschodniej, co oznacza, że są one „poza polem widzenia Niemców
—pisze Lehnstaedt i zwraca uwagę, że tylko muzeum Auschwitz i Yad Vashem otrzymują regularnie środki z niemieckiego budżetu. Leżące obecnie na terenie Polski niemieckie obozy zagłady Bełżec, Sobibór i Treblinka, związane z Akcją Reinhardt, w których niemieccy sprawcy zamordowali 1,8 mln Żydów, dotowane są natomiast „tylko po złożeniu wniosku, w trybie wyjątkowym i minimalnymi kwotami”.
Ryb, dw.com
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/385871-niemiecki-historyk-nasza-kultura-pamieci-pomija-polakow-zacieraja-sie-granice-pomiedzy-ofiarami-a-sprawcami