„Dobra zmiana” dotknęła praktycznie wszystkich instytucji, ale chyba żadnej nie zmieniła dogłębnie. Stąd na tak wielu płaszczyznach dzieją się jakieś „afery”, albo wyciągane są rzeczy, które obecne kierownictwa tychże instytucji mają kompromitować, to szerszy plan pokazywania Polakom, że lepiej by było „tak jak było”. Wydaje się, że w polityce to normalne i oszalała opozycja może chwytać się najbrudniejszych metod, bo zaatakować obecną władzę. Ale są sprawy, które nie powinny mieć barw partyjnych, do nich niewątpliwie należy sprawa poszukiwań szczątków naszych bohaterów, w końcu zinstytucjonalizowana i prowadzona przez Biuro Poszukiwań i Identyfikacji IPN. Zaznaczam, że wcale mi nie zależy na tym, by tę instytucję wyjąć spod prawa i postawić ponad, albo nie opisywać wątpliwości i problemów przed jakimi staje. Ależ nie! Opisywać, koniecznie, ale uczciwie.
Warto rozprawić się rzetelnie z artykułami, które w ostatnich dniach pojawiły się w serwisie dzieje.pl i w „Rzeczpospolitej”. Ich obszerny opis znajdujemy w linku poniżej, za Polską Agencją Prasową.
CZYTAJ TAKŻE: Pion śledczy IPN: wciąż trwają badania DNA wobec 3 ofiar komunizmu ogłoszonych jako zidentyfikowane
Do każdego z poruszonych wątków odniósł się w specjalnym oświadczeniu wywołany do tablicy prof. Krzysztof Szwagrzyk, wiceprezes IPN i szef biura zajmującego się poszukiwaniami.
CZYTAJ TUTAJ: Oświadczenie prof. Szwagrzyka: Sugestie „Rzeczpospolitej” nie znajdują potwierdzenia w faktach
W skrócie, pojawiła się informacja, że Szwagrzyk ogłosił 22 nowe zidentyfikowane nazwiska, ale do trzech/czterech z nich można mieć poważne zastrzeżenia. Czy rzeczywiście?
No to, po kolei. Wyjątkowym przypadkiem wśród ogłoszonych w Pałacu prezydenckim zidentyfikowanych byli bracia Maślankowie. Józef ps. „Borsuk” i Karol ps. „Tygrys”. To żołnierze oddziału „Henryka Flamego „Bartka, podstępnie zlikwidowani w baraku na terenie lotniska wojskowego w Starym Grodkowie na Opolszczyźnie. Ubecka operacja miała kryptonim „Lawina”. W marcu 2016 roku szczątki zostały odnalezione tam, gdzie zginęli. Podczas uroczystości jasno zostało powiedziane, że nie ma pewności, który z braci został znaleziony. Genetyka wykazała ponad 99-procentową zgodność z materiałem porównawczym pobranym od jednej z bratanic ofiar, ale nie da się określić czy odnaleziono Józefa czy Karola, bo jest między nimi bardzo bliskie pokrewieństwo. Trudno mieć o to do kogokolwiek pretensje. Takie tłumaczenie przyjęła także rodzina Maślanków.
Drugi opisywany przypadek dotyczy ogłoszonej identyfikacji Michała Pajestki ps. „Leszczyna” z tego samego oddziału. W „Rzeczpospolitej” i w dzieje.pl przeczytaliśmy, że to nie Michał, a Franciszek został odnaleziony i nieoficjalne, ale w 100-proc. pewne informacje to potwierdzają. Jasne? Być może dla prokuratorów, ale nie dla pracowników Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN. Choć trudno uwierzyć, że śledczy nie wiedzą o tym, iż ekipa prof. Szwagrzyka poza badaniami genetycznymi opiera się także na wielkiej pracy dokumentacyjnej. Właśnie z niej (zebrane relacje od rodziny) wynika, że w 1946 r. pierwszym transportem na Opolszczyznę wyruszył Franciszek, a drugim Michał. Nie ma wątpliwości, że do Grodkowa (a tam odnaleziono szczątki) dotarł Michał Pajestka i dlatego to jego identyfikację ogłoszono. W przypadku gdyby obaj bracia zginęli w jednym miejscu i można by się było oprzeć tylko na genetyce, to mielibyśmy przypadek jak z braćmi Maślankami. Tym razem jednak pomogła praca historyków.
Warto dodać w tym miejscu, że we wspomnianym artykule w „Rzeczpospolitej” pojawiła się sugestia, że pomyłka w identyfikacji żołnierzy „Bartka” mogła nastąpić ze względu na to, że „szczątki były w znaczny sposób zniszczone, bo żołnierzy uśmiercono w eksplozji materiału wybuchowego, przez 70 lat leżały one też w ziemi”. Rzeczywiście, żołnierze zostali wysadzeni w powietrze, ale wiele szkieletów nosi także ślady po kulach, bo wybuch wszystkich nie zabił, więc ich dobijano. Eksplozja spowodowała przede wszystkim uszkodzenia kończyn dolnych, widziałem jak odnajdywano w dołach w Grodkowie potrzaskane kości nóg. „Zniszczenie szczątków”, o których piszą dziennikarze było efektem przede wszystkim gleby w jakiej zostali pochowani, jesienią i wiosną nasiąkającą bardzo wodą, a latem wysychającą na wiór, co doprowadziło do degradacji kośćca. Zachowały się jednak zęby ofiar i to z nich pobrano materia do porównań. Sugerowanie, że zły stan kości spowodował pomyłkę w identyfikacji to nic innego, jak zakamuflowany zarzut sporego dyletanctwa wobec ekipy Szwagrzyka. Po co takie „wrzutki”?
ZOBACZ ZDJĘCIA:
Trzeci przypadek dotyczy identyfikacji Franciszka Koniora (próbka także z zęba). Według dziennikarzy cytujących prokuratorów IPN, prace nad jego identyfikacją wciąż trwają. Z innego źródła usłyszałem także, że w tym przypadku nastąpiła pomyłka i to nie Konior został odnaleziony. Przeanalizujmy więc ten przypadek.
Kolejny z żołnierzy Henryka Flamego został zidentyfikowany po analizie materiału porównawczego pobranego od jego siostry Cecylii Białożyt (1 marca odebrała notę identyfikacyjną). Według moich informacji w piśmie z wrocławskiego laboratorium są wykazane trzy próby. Zgodność na poziomie rodzeństwa wykazano na 65,57 proc., zgodność na poziomie rodzeństwa przyrodniego na poziomie 96,19 proc i na poziomie kuzynostwa - 91,13 proc. Musi zwracać uwagę niskie wskazanie na poziomie rodzeństwa (przy zgodności materiału w okolicach 65 proc. nie można ogłaszać identyfikacji), ale weryfikacja wszystkich trzech (a nie tylko najwyższego) wskazań wystarczyła kierownictwu Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN, by uznać, że chodzi o Franciszka Koniora. Nie jestem fachowcem od genetyki, ale rozumiem, że to decyzja, którą Instytut „bierze na klatę”, wspiera swoim autorytetem i w razie czego może się z niej wytłumaczyć.
Warto zastanowić się, dlaczego takie wątpliwości w ogóle są podnoszone. Gdyby rzeczywiście pomylono szczątki i mimo to ogłoszono identyfikacje, to byłby skandal. Sprawa po przyjrzeniu się jej bliżej wygląda tak, jakby komuś na wywołaniu skandalu zależało, co w oczywisty sposób skompromitowałoby ideę i sposób poszukiwań bohaterów, których komuniści chcieli na zawsze pozostawić w niepamięci.
Z mojej analizy wynika, że jest kilka osi tego sporu. Po pierwsze, warto przypomnieć, że jesienią ubiegłego roku IPN zmienił formę współpracy z instytutami wykonującymi badania genetyczne dla Biura Poszukiwań i Identyfikacji. Już wówczas pisałem, że to będzie kość niezgody, bowiem utworzenie konsorcjum spowoduje, że badania będą prowadzone w kilku, a nie tylko jednym laboratorium. To oczywiście sensowne rozwiązanie, bo pozwala na pracę w szerszej skali i szybsze identyfikacje, ale oznacza także podział przeznaczonych na to pieniędzy pomiędzy różne ośrodki. Według mnie, to wystarczający (choć zawstydzająco prozaiczny) powód, by próbować skompromitować obecne badania.
CZYTAJ TAKŻE: IPN podpisał z uczelniami medycznymi umowę z ws. identyfikacji ofiar. Prof. Szwagrzyk: To przyspieszy i zwiększy efekty prac
W artykułach w dzieje.pl i w „Rzeczpospolitej” sprawa jest opisana tak, jakby to prokuratorzy IPN byli panami sytuacji, a upierdliwi urzędnicy z Biura Poszukiwań i Identyfikacji zatruwali im życie i próbowali wyrwać jakieś ustalenia. To kuriozum, ale wcale nie zaskakujące, jeśli przypomnimy sobie, że spór istnieje od dawna, jeszcze z czasu sprzed „dobre zmiany”. Pion śledczy IPN nie miał po drodze z zespołem poszukiwawczym, czego dał wyraz choćby w głośnym najeździe na cmentarz służewiecki i „aresztowanie” trumienek ze szczątkami.
CZYTAJ TAKŻE: Cyrk na cmentarzu, czyli policja aresztuje trumienki, prace na „Łączce” stoją, a IPN donosi na… IPN
Śledczy nie mogą znieść, że nie są jedyną instytucją, która trzyma łapę na badaniach i nie rozumie, że kierujących poszukiwaniami nie da się wyłączyć z całego procesu. A prokuratorzy najchętniej ustawiliby wszystkich w szeregu i kazali czekać na łaskawy komunikat. Dlaczego? Tłumacząc najjaśniej, jak się da: prokuratura IPN nie ma sukcesów. Przypominacie sobie Państwo jakiekolwiek działanie pionu śledczego, którym można się pochwalić? Coś dużego? Coś ważnego? Nie? Hmmm… A poszukiwania od początku stały się sztandarowym projektem Instytutu. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że dzięki pracom prof. Szwagrzyka (początkowo we Wrocławiu, potem na „Łączce” i w końcu w całej Polsce) IPN złapał oddech i w oczach Polaków uzasadnił swoje istnienie. Sprawa wygląda więc na ambicjonalną, co oznaczałoby małość osób, które nie są w stanie wznieść się ponad tego typu animozje i działać wspólnie w jednej z najważniejszych narodowych spraw.
Na koniec, odwołam się jeszcze do elementarnej logiki. Rozmawiałem w ciągu ostatnich dni z kilkunastoma osobami mniej lub bardziej znającymi temat. Usłyszałem m. in., że „tym razem Szwagrzyk >>przeaktorzył<< i pospieszył się z identyfikacjami osób, co do których nie ma pewności”. Wątpliwości dotyczące samej identyfikacji przedstawiłem powyżej, a >>przekatorzenie<< jakoś mi się ze sprawą nie klei i zaraz wytłumaczę dlaczego.
Podczas ostatniej uroczystości w Pałacu Prezydenckim ogłoszono 22 (słownie: dwadzieścia dwa) nazwiska odnalezionych. Gdyby nawet odpuścić te trzy, wokół których teraz próbuje się wzniecić szum, to byłoby ich 19 (słownie: dziewiętnaście). To i tak największa liczba jednorazowych identyfikacji. Czy ktoś będzie próbował mi wmówić, że prof. Krzysztof Szwagrzyk postanowił dopisać do listy jeszcze trzech bohaterów, co do których nie ma pewności?! Wiceszef IPN nie jest może najłatwiejszym współpracownikiem, nie potrafi rozmawiać z politykami, co nie raz powodowało napięcia, ale są sprawy, w których jest pryncypialny. Poszukiwania są właśnie taka sprawą i przypisywanie mu „ciśnienia na wynik” w tej kwestii nie leży nawet w okolicach zdrowego rozsądku. Chyba, że celem ma być wysadzenie w powietrze całej sprawy, która skutecznie odpycha w przeszłość czasy komunizmu i podtrzymującej go uporczywie przy życiu III RP.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/385360-wojenka-prokuratorow-ipn-z-prof-szwagrzykiem-naprawde-ktos-chce-skompromitowac-idee-poszukiwania-bohaterow