Nie potrafię zrozumieć, dlaczego demokratycznie wybrane władze Poznania podtrzymują decyzje hitlerowskich, niemieckich władz okupacyjnych
— mówi portalowi wPolityce.pl prof. Stanisław Mikołajczak, przewodniczący Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności i przewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Maciej Mazurek (wPolityce.pl): Jest Pan inicjatorem powrotu Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa, wotum wdzięczności za odzyskanie przez Polskie niepodległości, do przestrzeni Poznania. Monument powstał w 1936 roku, zniszczyli go Niemcy już w drugim miesiącu okupacji. Symboliczny powrót spotyka się jednak z oporem części poznańskich środowisk, głównie lewicowych. Dlaczego Pomnik Wdzięczności musi zostać odbudowany?
prof. Stanisław Mikołajczak: Uzasadnienie jest dwojakie. Po pierwsze, pomnika potrzebuje współczesne pokolenie poznanian i zarazem Polaków. Będzie on materialnym i symbolicznym przypomnieniem drogi do wolności. Stanie się wyrazistym potwierdzeniem faktu, że cieszymy się z wolności polskiego państwa, z tego, że mówimy tu po polsku, że rozwija się polska kultura, która jest fenomenem w skali europejskiej i światowej. Ona zadecydowała o naszym przetrwaniu jako narodu i państwa. Monument będzie nam przypominał to wszystko, a przede wszystkim wyrażał wdzięczność naszym wielkim poprzednikom, dzięki którym możemy żyć w wolnym kraju i rozwijać swoją kulturę. Tak ująłbym współczesny aspekt konieczności powrotu pomnika. Drugie uzasadnienie wiąże się z pamięcią. Pomnik będzie znakiem uobecniającym ludzi walczących o wolność ojczyzny, często za cenę własnego życia.
Naród, który o tym nie pamięta, prędzej czy później wolność straci…
To oczywiste, ale niestety nie dla wszystkich. Polacy płacili wysoką cenę w każdym pokoleniu za swoją wolność, oddawali krew w kolejnych powstaniach. Biorąc pod uwagę skalę działań wojennych, Powstanie Wielkopolskie nie było bardzo krwawe, gdyż szybko udało się je ująć w typowo wielkopolskie ramy organizacyjne. Ale i tak za wolność Polski w insurekcji tej oddało życie prawie 2,5 tys. powstańców. Tysiące Polaków odniosło rany, a wielu z tych, którzy dostali się do niewoli, było torturowanych przez Niemców. Uznawali ich za buntowników, a nie żołnierzy. 20 lat później, w czasie II wojny światowej, Niemcy wyłapywali powstańców i rozstrzeliwali w lasach i na rynkach polskich miast i miasteczek właśnie dlatego, że byli uczestnikami zwycięskiego zrywu. W kontekście tych faktów powtórzę: dwa aspekty, historyczny i współczesny, przesądzają o tym, że pomnik musi wrócić. On wróci.
Czy ataki na pomnik są w głębszym planie atakami na niepodległość Polski?
Tak. To atak na polski patriotyzm, na dążenia Polaków do budowania własnego państwa, własnej kultury, własnej tożsamości. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego demokratycznie wybrane władze Poznania podtrzymują decyzje hitlerowskich, niemieckich władz okupacyjnych. To namiestnik Kraju Warty, niemiecki zbrodniarz Arhtur Greiser, kazał zburzyć pomnik, bo doskonale wiedział, że jest materialną emanacją polskiego ducha i polskiej wolności.
Ten opór zdaje się wynikać z antyklerykalnej fobii środowisk lewackich. Z tego, co Pan mówi, wnoszę jednak, że można na pomnik patrzyć w oderwaniu od kategorii religijnych?
Tak, był przede wszystkim monumentem patriotycznym, wyrazem polskich dążeń niepodległościowych. Chciałbym jednak podkreślić ich głęboką motywację religijną. Związek wiary z polskością był po prostu nierozerwalny. Ludzie szli walczyć o ojczyznę, niejako trzymając się Krzyża, mając przy sobie wizerunki Pana Jezusa. W przypadku powstańców wielkopolskich były to obrazki i medaliki związane najczęściej z kultem Serca Pana Jezusa, gdyż był on w naszym regionie szczególnie silny. Twórcy pomnika w dwudziestoleciu międzywojennym uznali więc, że element religijny trzeba umieścić w centrum.
Opór przeciwko pomnikowi wskazuje na to, że pewne, dość liczne środowisko w Poznaniu dotknięte jest oikofobią, czyli niechęcią do wspólnoty, z której się pochodzi.
I to jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Co się z Poznaniakami stało? Osłabło oddziaływanie wzoru rozumnego patriotyzmu. Kiedy się czyta dziewiętnastowieczne wspomnienia Marcelego Mottego albo późniejsze prof. Zbigniewa Zakrzewskiego, rozpoznać można niezwykle silny patriotyzm poznanian i Wielkopolan, zarazem regionalny, jak i połączony ze świadomości, że Wielkopolska jest bardzo ważnym elementem Polski. Wyznawaniem dla mieszkańców naszego regionu było stać się wzorem polskości dla innych części ojczyzny. To się gdzieś zatarło, zniknęło.
To bodaj Pan wyjaśniał, że Powstanie w 1956 r. było momentem decydującym o obliczu Poznania?
Wydaje mi się, że wtedy został przetrącony kręgosłup. W czerwcu 1956 roku, w ciągu dwóch dni zginęło prawie 100 ludzi. Jaka była dokładna liczba ofiar, do końca nie wiemy. Ponad 1000 osób odniosło rany. To było powstanie w systemie totalitarnym, czyli coś, co nie miało prawa się wydarzyć. A potem na poznanian spadła fala represji! Byli ludzie, którzy do 1989 roku z okazji różnych świąt komunistycznych i państwowych musieli meldować się na komendzie milicji. Strach został zaszczepiony.
Plus agentura?
Oczywiście tak. Natomiast po 1989 roku, między innymi z powodu bliskości granicy zachodniej, Wielkopolanie zachłysnęli się konsumpcjonizmem. Zatracili poczucie wspólnoty, a skupili się przede wszystkim na sprawach najbliższego otoczenia, rodziny, często koncentrując się tylko na wartościach materialnych. Przestali być patriotami, a zaczęli być konsumentami. Tak mi się wydaje.
Czyli zapisali się do tzw. „kosmopolitycznego społeczeństwa konsumentów otwartego świata”?
Tak. A dodatkowo działała na nich socjotechnika, już ogólnokrajowa, służąca deprecjacji polskości, udowadnianiu, że „jesteśmy brzydką panną na wydaniu” i musimy się dostosowywać do zachodnich wzorców.
Wydaje mi się, że współczesny powrót do wartości narodowych jest nie tylko specyfiką polską, dotyczy to także innych krajów Europy. Czy przebudzenie narodowe jest odpowiedzią na globalizację?
Z pewnością. Myślę, że ważną rolę w tym procesie odegrał Victor Orban. Był w skali Europy tą osobą, która pokazała, że trzeba przede wszystkim bronić węgierskiego interesu narodowego. Ten przykład stał się wzorem. W Polsce na szczęście mamy polityka dużego formatu, Jarosława Kaczyńskiego. Ogromną rolę odegrał także IPN, bo zaczął przywracać pamięć o bohaterach, od których zaczęliśmy naszą rozmowę. Trzeba wspomnieć o tym, co zrobił prof. Krzysztof Szwagrzyk, odnajdując i identyfikując ofiary komunistycznego reżimu, a przy tym poruszając młode sumienia. Jednocześnie pojawiły się grupy rekonstrukcyjne, różne ruchy przywołujące wielkie, piękne i dramatyczne karty polskiej historii.
Młodzież chce godnie żyć, nie godzi się na rolę przedmiotu obróbki kultury konsumenckiej?
Chcą żyć swoim światem wartości, a nie tym europejskim, destrukcyjnym blichtrem. Na dłuższą metę człowieka nie da się oszukać.
Biorąc pod uwagę przebudzenie narodowe i powrót wartości, możemy więc być optymistami?
Jestem wielkim optymistą po wyborach w 2015 roku. Myślę, że uratowaliśmy się jako naród i jako kraj w ostatnim momencie, bo groziło nam to, co się nazywa europeizacją polskości.
Mieliśmy być bezkrytyczni wobec tego, co mówią nam w Berlinie i Brukseli?
To raczej polskie łże-elity próbowały wmawiać nam taki sposób myślenia. Dla Niemca natomiast to, że jest Niemcem, oznacza, że jest Europejczykiem, czyli niemieckość jest europejskością. Dla Anglika angielskość jest europejskością. Dotyczy to każdego narodu europejskiego.
Tylko Polacy mieli się wstydzić tego, że są Polakami, i mieli być jakimiś abstrakcyjnymi „europejczykami”. Czyli co? Mieli przyjmować jakieś elementy kultury niemieckiej, angielskiej?
To jest bardzo ważne, gdy myślimy poważnie o modernizacji i rozwoju. Procesy te mogą się powieść tylko wtedy, gdy będą wyrastały z narodowej specyfiki. Każdy, kto zna historię i wnikliwie obserwuje współczesność, wie o tym, że mówić można o odrębnych, narodowych modelach kapitalizmu. Zatem to, co proponowały łże-elity, było oszustwem?
Tak. I potem okazało się, i to widać jak na dłoni, że kapitał ma narodowość. Prześledźmy przejmowanie polskich przedsiębiorstw i banków przez obcy kapitał, a później położenie polskich przedsiębiorców, którzy często mieli utrudniony dostęp do kredytów w porównaniu z firmami zachodnimi. Dzisiaj dopiero widać, jaki potężny potencjał jest w polskim narodzie, jeżeli dostanie swoją szansę.
Spoglądając z perspektywy czasu na wybory w 2015 r., widać wyraźnie ogromną rolę Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. O kształcie życia społecznego decydują elity. AKO rzuciło wyzwanie środowiskom odgrywającym rolę elit III RP, posługującym się rozdawnictwem prestiżu i „pedagogiką wstydu”. Okazało się że obóz patriotyczny ma elitę i to jaką…
Z dużym opóźnieniem zaczęła docierać do mnie świadomość, jak ważną rolę odegrało AKO. Znaczenie tego środowiska dostrzegano bardziej z perspektywy Warszawy niż z perspektywy Poznania. Rok 2011, kiedy powstało AKO, to był czas „dożynania watahy”. Uaktywniły się wówczas ośrodki o bardzo wrogim nastawieniu wobec myślenia patriotycznego. Takim centrum był Poznań, jednak nagle okazało się, że są tutaj bardzo liczni przedstawiciele wolnego środowiska naukowego, która mówią: nie. Potrafili zaryzykować swoimi karierami, swoimi nazwiskami, byli niejednokrotnie wyszydzani. Potem pojawiły się kolejne grupy, w innych środowiskach akademickich.
AKO był bardzo ważnym elementem obywatelskiego przebudzenia?
Tę rolę AKO rzeczywiście odegrało. Dzisiaj nasze zadania się zmieniły, musimy w dobrym wspierać rząd, który jest wściekle atakowany. Nie bezkrytycznie, ale biorąc pod uwagę konkretne, korzystne dla Polaków działania.
AKO zgromadziło patriotów ze środowiska akademickiego. Jeszcze dzisiaj można usłyszeć autocharakterystyki „Europejczyków” jako „światłych i wykształconych”. A tu proszę, setki znakomicie wykształconych „ciemniaków”?
Nie można być Europejczykiem, nie będąc w wpierw polskim patriotą. To oczywiste.
Rozmawiał Maciej Mazurek
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/384430-nasz-wywiad-prof-stanislaw-mikolajczak-nie-mozna-byc-europejczykiem-nie-bedac-wpierw-polskim-patriota