Niedawne spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego z zagranicznymi dziennikarzami w Markowej, gdzie Niemcy zamordowali ośmioosobową rodzinę Ulmów za pomoc udzielaną ukrywającym się Żydom, było polemiką z izraelską wersją historii, wedle której Polacy są współodpowiedzialni za Holokaust. Dlatego tak ważne jest przypominanie, że takich rodzin jak Ulmowie było w Polsce więcej zwłaszcza, że w Sejmie przyśpieszyły właśnie prace nad ustanowieniem Narodowego Dnia Pamięci Polaków ratujących Żydów.
O jednej z takich rodzin – Lubkiewiczach z Sadownego (pow. węgrowski) można przeczytać na portalu prowadzonym przez Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego. Leon Lubkiewicz był piekarzem, który na przełomie 1942 i 1943 roku, a więc podczas prowadzonej już likwidacji gett w miastach, pomagał Żydom, którzy zdołali uciec z transportów do obozów śmierci.
Ukrywający się w okolicznych lasach Żydzi zaopatrywali się u Lubkiewicza w chleb. Bardzo kontrastuje ta historia z tym, co na fali konfliktu wokół nowelizacji ustawy o IPN pojawiało się na łamach izraelskiej prasy. W publikowanych tam wspomnieniach osób ocalałych z Holokaustu można było m.in. przeczytać o obojętności Polaków, którzy na widok Żydów żebrających o kawałek chleba lub ziemniaka odwracali wzrok. Los Lubkiewicza do pewnego stopnia wyjaśnia, dlaczego wielu Polaków wolało odwrócić wzrok. Szlachetny gest mógł bowiem kosztować życie całej rodziny.
Ocalała córka Leona Lubkiewicza tak opisywała w liście do Żydowskiego Instytutu Historycznego w 1969 roku najazd niemieckich żandarmów na jej rodzinną miejscowość:
„Zaszłam do domu i od razu mówię, że są żandarmi, że mnie zatrzymali, pochowałam szybko książki od nauki z tajnego gimnazjum, a tymczasem dwie Żydówki z Sadownego, Elizówna i Czapkiewiczówna, przyszły do ojca do piekarni. Za furtką złapali ich żandarmi z Karnej Ekspedycji i zapytali skąd mają chleb, więc odpowiedziały, że od Lubkiewiczów (…). Żydówki zaraz rozstrzelali (…). Żandarmi tymczasem, nie czekając na wykopanie dołu dla zabitych Żydówek, wpadli do mieszkania rodziców, jeden z nich był nazwiskiem Schultz (…) Podskoczył wtedy do mojej matki, krzycząc: «Co, dawaliście Żydom chleb?» (uderzył moją matkę silnie pięścią w twarz, tak że się zatoczyła przy ścianie i momentalnie policzek miała siny, aż czarny).
Podskoczył wtedy momentalnie Schultz do mnie, kopnął mnie silnie w nogę twardym wojskowym butem. Następnie pistoletem uderzył mnie w plecy, w kręgosłup, tak silnie, że dzisiaj mam w tym miejscu stały ból i krzyknął: «Powiedz, że twoja matka dawała Żydom chleb!»
Rozwścieczony Schultz ustał naprzeciwko mojej matki, którą popychał do drzwi drugiego mieszkania w odległości około trzech metrów przy kredensie i krzyknął: «Liczę do dziesięciu, jak się nie przyznasz, to będę strzelał!». Wystawił pistolet na moją matkę w mieszkaniu i zaczął liczyć.
Ja tymczasem, chociaż mam silny ból, jednak myślę błyskawicznie «Jak ustanę przed matką, przecież ta kula przebije i mnie i matkę». Nogi i ręce mi zdrętwiały i uklękłam między matką, zbrodniarzem hitlerowskim Schultzem, przed pistoletem. Przestał Schultz liczyć na rozkaz starszego oficera Karnej Ekspedycji, ale śledztwo trwało do godziny 22.00 (…).
O godzinie 22.00, 13 stycznia 1943 r., żandarmi z Karnej Ekspedycji rozstrzelali wymęczonych i zbitych moich rodziców i brata na podwórku, za ratownictwo Żydów w Polsce. Mnie zostawili jako małoletnią, ale cóż z takiego życia, kiedy odebrali mi zdrowie i chęć do życia.”
W przytoczonej historii mamy jeszcze jeden charakterystyczny dla tamtych czasów szczegół. Otóż dwie żydowskie dziewczyny, które zostały pochwycone przez niemieckich żandarmów, wydały swojego dobroczyńcę. Zrobiły to ze strachu i trudno je za to potępiać, zwłaszcza że za chwilę same zostały brutalnie zamordowane. Jednak ten motyw często się powtarza we wspomnieniach z tamtych straszliwych lat, schwytani przez oprawców Żydzi – sparaliżowani strachem – nierzadko wskazywali tych, którzy im wcześniej pomagali. Można to zrozumieć, ale też trudno z tego powodu wymagać nadzwyczajnego heroizmu od osób postronnych. Bo kara – jak w przypadku Lubkiewiczów – była tylko jedna: śmierć.
O przenikającym wszystko strachu wspomina również w swoim liście z 1979 roku świadek zbrodni w Sadownem Franciszek Rutkowski:
„Odniosłem mleko do mleczarni, gdzie zostałem poinformowany, że gestapowcy zastrzelili Lubkiewicza – piekarza, jego żonę i syna za to, że sprzedawał dla Żydów chleb. Żydzi w tym czasie ukrywali się w pobliskim lesie pod Sadownem, był to powiat Sokołów Podlaski, i codziennie (jak później sprawdziłem) byli zaopatrywani w chleb przez w/w piekarza. Wziąłem w rękę konew z mlekiem i poszedłem obejrzeć to miejsce, gdzie leżeli zabici Lubkiewicze. Strach przed gestapowcami był tak wielki, że na drodze, którą szedłem, nie spotkałem ludzi. A była to godzina około dziesiąta rano. (…) Ja sam się ukrywałem przed okupantem i mieszkałem w tym czasie w Sójkówku, gm. Sadowne. U mnie mieszkało dwoje Żydów, lecz gdy się dowiedzieli o tym wypadku, to poszli na Wschód. Byli to młodzi ludzie, Żyd i Żydówka.”
Leon, Marianna oraz ich syn Stanisław zostali w 1997 roku zaliczeni przez instytut Yad Vashem w poczet Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Nie można dopuścić do tego, aby ta część prawdy o okresie niemieckiej okupacji w Polsce została dziś odrzucona, zapomniana i zakłamana.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/380281-takich-rodzin-jak-ulmowie-bylo-w-polsce-znacznie-wiecej-nie-wolno-ich-skazac-na-zapomnienie