W 1942 roku zaczęły się pierwsze łapanki Polaków na roboty przymusowe do Prus. 29 kwietnia 1943 Niemcy zabrali 21-letniego Tadeusza Milewskiego z domu w Kopcu pod Augustowem. Mojego dziadka.
Powiedzieli, że jeśli nie pojadę na roboty do Niemiec, to wywiozą i zabiją całą moją rodzinę. Zostawiłem umierającą matkę i pojechałem. Następnego dnia, to była Wielkanoc, Polacy ruszyli furmankami do Augustowa, a stamtąd do Prus Wschodnich pociągiem. Do połowy drogi jechały z nimi dziewczęta. Dotarliśmy do ówczesnego Istenburga w dzisiejszym obwodzie kaliningradzkim
— opowiadał Tadeusz Milewski.
Dalej szliśmy już piechotą do obozu karnego. Stamtąd codziennie mężczyźni chodzili do pracy. Pięć kilometrów nad Niemnem pieszo w jedną stronę, pięć z powrotem na przerwę obiadową, znowu do pracy i znowu do obozu. Było nas 5 tys. osób w jednej kuchni. Niemcy nie pozwalali nam nic innego robić, tylko praca. Na porannej zbiórce o godz. 6 codziennie widziałem, jak Niemcy chwalą dobrych pracowników lub brzozową pałą biją nieposłusznych.
Więźniowie bali się, ale tak samo mocno, jak się bali, pragnęli ucieczki. Po jednej z takich zbiórek Tadeusz i jego kolega, Albin Chylicki, umówili się, że razem uciekną. I poszli tak, jak stali. Albin zabrał ze sobą mały pakunek.
Maszerowali tylko nocami, za dnia przesiadywali w zaroślach. Było gorące lato. Po trzech nocach wędrówki zaczęli opadać z sił.
Jedliśmy marchew z pola, jakoś dawaliśmy radę. Albin chciał wyjść z ukrycia za dnia. I wyszliśmy. Złapali nas przy poczcie w Jeziewie. Niemcy wybiegli zbudynku z karabinami. Albin miał ten swój pakunek z odzieżą pod pachą. Ja powiedziałem, że wracamy z pola, z pracy. Niemcy spytali tylko, po co w takim razie Albinowi ten pakunek i nie czekając na odpowiedź, bili go po plecach i kolanach długą trzciną. Przegonili nas do pobliskiej szopy, skuli i aresztowali.
— opowiadał Tadeusz Milewski.
Żandarm zaczął wypisywać protokół.
Powiedziałem, że chcemy nowego gospodarza. I że dopóki będą nas tam odsyłać, będziemy uciekać. Żandarm domyślał się jednak, że chcemy do Polski i do partyzantki. Wtedy pokazałem mu garść wszy, które zebrałem z głowy. Powiedział tylko: „Mein Got”. I wtedy uwierzył.
Tadeusza i Albina rozdzielono. Tadeusz trafił do gospodarstwa w Lindershorst.
Namawiali mnie, bym wstąpił do niemieckich młodzików wojskowych. Nie chciałem. Za nic w świecie nie chciałem.
Stamtąd również dziadek uciekł. Z tym samym kolegą, który, jak się okazało, pracował w wiosce obok. Znów ruszyli w drogę nocą. Nie uciekli jednak daleko, żandarmi złapali ich w Hazenbergu. To tam Niemcy pobili dziadka tak, że nigdy tego nie zapomni.
Komendant i żandarm bili mnie po twarzy na zmianę, w skórzanych rękawicach. Jak mnie potem komendant uderzył w prawy bok, to poleciałem na prycz. Gdy policjanci spisywali protokół, Polak, który był tłumaczem, powiedział mi, że Niemcy chcą mnie zabić.
Usłyszałem, że jestem polską świnią i wywiozą mnie do lagru. Że będę tam ciężko pracował i mało jadł. Potem stwierdzili, że jednak sami mnie ukarzą. Jeden żandarm stał z pistoletem, a drugi bił go pałami. Doliczyłem do czternastu ciosów, potem zemdlałem. Kiedy się ocknąłem, leżałem, a oni krzyczeli, żebym wstawał. Nie dałem rady. Słyszałem tylko, jak jeden mówi do drugiego: Za dużą porcję mu wymierzyliśmy… Potem kazali mi sobie podziękować i przeprosić.
— opowiadał Tadeusz Milewski.
Dziadek trafił później na przymusowe roboty do niemieckiej rodziny. Kiedy natarł rosyjski front i Niemcy musieli uciekać, za namową polskich poruczników wypłynął z Gdańska do Danii. Wrócił po wojnie. Zmarł w grudniu 2013 r.
Miał tylko dwa marzenia. By odwiedzała go rodzina i by potomni chcieli słuchać o tym, jaki los spotkał kiedyś ich przodków w czasie wojny.
Dużo wtedy wycierpiałem, jak wszyscy Polacy. Dziękuję Panu Bogu za to, że przeżyłem
— mawiał.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/378851-to-nie-polacy-wywlekali-polakow-z-domow-i-grozili-smiercia-nie-oni-bili-ich-do-nieprzytomnosci-torturowali-i-mieszali-z-blotem-to-byli-niemcy