Do Auschwitz pojechało ze mną 1200 osób, przeżyło 12. Niektórzy nie wytrzymywali 24 godzin, wariowali. Ludzie byli zrezygnowani. Żyli z dnia na dzień. Byłam chuchrem, ale przetrwałam. To cud od Boga
— opowiada pani Feliksa Zjawińska, więźniarka niemieckich obozów koncentracyjnych Auschwitz, Ravensbrück i Buchenwald w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
wPolityce.pl: Jak pani trafiła do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz?
W lesie obok naszego gospodarstwa w Ksawerowie była partyzantka. Raz, czy dwa razy w tygodniu przychodzili do nas w nocy, prosili, żeby dać im chleba. Nie dałby pan? Ostatek chleba dawaliśmy i coś do chleba, jak było. Mieliśmy duże, 40 hektarowe gospodarstwo. W lesie były duże grupy partyzantów. Czasami, kiedy zachodziło słońce maszerowali za Pilicę i śpiewali „Jeszcze Polska nie zginęła”. Niemcy bali się wchodzić do lasu. Najbliższy oddział niemiecki był w Białobrzegach [Radomskich – przyp. TP]. Ktoś się zemścił na mojej rodzinie i doniósł Niemcom, że przechowujemy partyzantów i dostarczam im jedzenie. Niemcy zrobili w gospodarstwie rewizję, szukali partyzantów. Z naszej wsi aresztowali mnie, nauczyciela Sasina i jednego z gospodarzy. Postawili nas pod ścianą, pod drugiej stronie ustawili karabin maszynowy i wycelowali w nas. Zabiliby nas, ale przechodził leśniczy Polakowski, który na pytanie Niemców, czy nosiłam jedzenie partyzanom do lasu, odpowiedział, że nie. Niemcy porozmawiali między sobą, złożyli karabin maszynowy, przykuli mnie do nauczyciela i sąsiada i zaprowadzili nas stację kolejową. Kiedy mnie Niemcy zabierali, moja matka mdlała z rozpaczy. Gdzie indziej było w domu po pięcioro, sześcioro dzieci, a ja jedna i zostałam wysłana do Oświęcimia. Zawieźli nas do więzienia w Radomiu, nie było łazienki, wszystkie potrzeby fizjologiczne załatwialiśmy na podłogę.
Żałowała pani, że pomagała partyzantom?
Nie. Nigdy.
Co się stało z osobami, które aresztowano z panią?
Nauczyciel nie wrócił z Oświęcimia. Przystojny mężczyzna. Naprawdę porządny człowiek. Gospodarz był chyba w Majdanku, wzięli go do pracy, przeżył.
Długo była pani więziona w Radomiu?
Niecałe dwa tygodnie. Na przesłuchaniu powiedziałam Niemcom, że do Oświęcimia pojechałam przez mściwość sąsiadów. Mówiłam, że chcieli się ze mną żenić, ale ja się nie nadaję do pójścia za mąż. Nad niektórymi ludźmi strasznie się znęcali. Część kobietom była brutalnie bita przez Niemców, ciała miały granatowe od uderzeń. Żydowiczowi z Ordynackiego Lasu skakali w wojskowych butach po klatce piersiowej. Z Radomia wywieźli nas bydlęcymi wagonami do Oświęcimia, tor od Warszawy do Oświęcimia był obstawiony wojskiem. Niektórzy z transportu umierali po drodze, wyciągano ich z pociągu. Na podłodze wagonów była siarka, cały czas chciało się pić, język był sztywny jak kołek. Kiedy dojechaliśmy do Oświęcimia, Niemcy dopiero w nocy przewieźli nas samochodami do obozu. Byli uzbrojeni, mieli psy. Później tory, którymi jeździły pociągi doprowadzono prawie pod krematorium. Kiedy przywozili Żydów z zagranicy kazali im oddawać całe złoto, nawet łańcuszki i obrączki. Mieli pozaszywane kosztowności w ubraniach, na rozkaz Niemców odpruwaliśmy szwy i wyciągaliśmy z nich kosztowności. Niemcy bardzo wzbogacili się na tym. Złote obrączki i pierścionki poniewierały się w rowach. Żydzi, którzy przyjeżdżali z zagranicy mieli w butelkach gęsi smalec. Było ich tak wielu, że Niemcy nie byli ich w stanie palić w krematorium. Wyrąbali drzewa, obłożyli zwłoki drewnem i tak ich palili. Po nocy była zawsze sterta trupów wielkości domu. Pamiętam Żydów, wiedzieli, że jadą do krematorium na spalenie, podnosili ręce do góry, wysławiali Boga i modlili się. Nie mogliśmy stać na podwórku i przyglądać się, zapędzali nas Niemcy do baraków, wyglądałyśmy ukradkiem przez okno.
Co się działo, kiedy przywieziono panią do Auschwitz?
Zawieźli nas do obozowych bloków, ogolili od stóp do głów. Jedna kobieta nie mogła poznać drugiej. Dostałyśmy pasiaki i bieliznę. Dali do założenia brudne szmaty, czystszymi zmywało się podłogę. Tatuowali nam numer przed łokciem, jak komuś udało się uciec z obozu to musiał wycinać lub wypalać znamię. Tu mam numer, może pan obejrzeć.
Jak wyglądał dzień w obozie?
Wszystko działało jak w zegarku. Wstawaliśmy codziennie o tej samej porze, w każdego dnia w tych samych godzinach dostawaliśmy śniadanie i obiad. Na śniadanie była herbata parzona z jakiegoś zielska. Na dobę dostawaliśmy kilogramowy chleb, podzielony na cztery części. Ci, którzy kroili chleb wycinali ze środka część dla siebie. Na obiad dawali zupę, czyli wodę zachlapaną kasztanową mąką, była gorzka, że nie daj Boże. Zrobili w obozie bramę, orkiestra grała, codziennie musieliśmy maszerować, żeby pokazać się nowym więźniom. Jeżeli ktoś nie maszerował prostu i równo jak w wojsku, Niemcy wrzucali go do rowu, później zabierały ich stamtąd samochody. Podczas przemarszu nikt nie mógł ze sobą rozmawiać, nawet mąż z żoną. Spałyśmy po pięć, sześć na jednej metalowej pryczy. Jak któraś chciała przewrócić się na drugi bok to musiała dać znać kobiecie leżącej obok, żeby się przekręciła. W zimę do przykrycia był tylko jeden koc i słoma, która leżała na podłodze. Wszy były powszechne, dotkliwie gryzły, całe ciało było jedną, wielką, bolesną raną. Odczepiały się od ciała, kiedy się trząchnęło. Uznano nas za więźniów politycznych i nie brano nas do pracy. Przerzucali nas z bloku na blok. Teren obozu był ogrodzony siatką, jak ktoś się dotknął drutów, ginął rażony prądem elektrycznym. Niemcy bili z byle powodu. Nie mieli litości. Chcieli zniszczyć jak najwięcej ludzi.
Nie myślała pani o ucieczce?
Nie.
Dlaczego?
Nie widziałam szans na ucieczkę.
Ludzie sobie pomagali w obozie?
Każdy chciał przetrwać. Jak dobrze nie schowałam chleba, albo go nie zjadłam to mi ukradli. Kradli z głodu. Ale ja przeżyłam!
A kiedy pani trafiła do obozu w Ravensbrück?
Przed wybuchem powstania warszawskiego robili w Oświęcimiu miejsce dla ludzi z Warszawy. W Ravensbrück byłam krótko, stamtąd wysłano nas do Buchenwaldu. Przez siedem miesięcy pracowałam w fabryce amunicji. Puchły nam ręce, Niemcy dawali nam paski do ściskania rąk. Naszą pracę nadzorowała Niemka, sprawdzała, czy robimy odpowiednią amunicję do karabinów maszynowych. Kiedy Polak coś przeskrobał, na przykład zadawał się z Niemką, ginął przez powieszenie. Musiałyśmy oglądać wykonywanie wyroków śmierci. Kat wieszał więźnia w białych rękawiczkach, później rzucał je obok trupa.
W którym obozie koncentracyjnym były najtrudniejsze warunki?
Najgorzej był w Auschwitz. W Buchenwaldzie pracowałam w fabryce, ale dostałam poduszkę, koc, poprawiło się jedzenie, dostawałam dwa, trzy kartofle w zupie.
Amerykanie wyzwolili obóz w Buchenwaldzie 8 maja 1945 r. Co się działo wówczas w obozie?
Jedni zaczęli się cieszyć i całować, inni rzucili się na Niemców, a jeszcze inni zaczęli wygrzebywać buraki pastewne z kopca i jeść. Po trzech, czterech godzinach umierali. Po kilku dniach bez jedzenia, pękał im żołądek. Amerykanie wzięli nas na dietę, otoczyli opieką lekarską, dali cywilne ubrania. Przyjeżdżali codziennie południu, przywozili jedzenie, papierosy. Nauczałam się palić i palę do dzisiaj. Rozmawiali z nami przez tłumacza. Kiedy po sześciu tygodniach Amerykanie opuszczali nas, mówili, żebyśmy nie jechali do Polski, bo panuje tam wielka nędza. Nie znałam świata, pomyślałam, że trzeba wracać do rodziców, chociaż nie wiedziałam czy żyją. Może gdybym nie wróciła, później bym zabrała ich do siebie. Amerykanie zrobili listę, wsiedliśmy na samochody i przewieźli nas do rosyjskiej strefy okupacyjnej. Zapowiedzieli im, że nikt z nas nie może zginąć. Co jakiś czas dzwonili i sprawdzali, czy wszystko u nas jest w porządku. Przyjechaliśmy do Polski pociągiem. Jechałam w wagonie z Rosjanami, mieli krowę i beczkę z kapustą. Rosyjskie kobiety chodziły w kapeluszach i koszulach nocnych. Na postojach grali na bałałajce i tańczyli. Jak wracałam do Polski to zalewałam się łzami radości, że wracam do domu. Człowiek nigdy w życiu się nie spodziewał, że wróci. Z Radomia do domu rodzinnego do Ksawerowa przyszłam pieszo. Był lipiec 1945 r. Jak mama mnie zobaczyła, zemdlała. Płakała, całowała mnie po rękach i nogach. Strasznie przeżywała moją wywózkę do Oświęcimia, pewnego dnia ukazała jej się Matka Boska na ścianie i powiedziała – nie płacz, wróci i będzie z tobą. Pomału wracałam do normalnego życia.
Wspomniała pani, że w transporcie, którym Niemcy wywieźli panią z Radomia do Auschwitz było 1200 osób. Ile z nich przeżyło obóz?
Do Auschwitz pojechało ze mną 1200 osób, przeżyło 12. Niektórzy nie wytrzymywali 24 godzin, wariowali. Ludzie byli zrezygnowani. Żyli z dnia na dzień. Byłam chuchrem, ale przetrwałam. To cud od Boga.
W zagranicznych mediach często pojawiają się informacje, że Auschwitz był „polskim obozem koncentracyjnym”…
Niemcy sprawowali funkcje nadzorcze w obozie, Niemcy mordowali więźniów w komorach gazowych, wieszali i rozstrzeliwali. Kazali stać na apelu na wysokim mrozie przez kilka godzin. Widziałam niemieckie zbrodnie w Auschwitz na własne oczy. Niemcy robili wszystko, aby w jak najkrótszym czasie zabić jak najwięcej osób.
Wiara i modlitwa pomogły przetrwać?
Modliliśmy się, śpiewaliśmy. Na Wielkanoc 1945 r. wyszło na chwilę słońce, wtedy jedna z więźniarek powiedziała – może i dla nas wkrótce wyjdzie słońce. Jej słowa się spełniły, za kilka tygodni Amerykanie wyzwolili obóz.
Tamte wydarzenia wracają do pani?
Czasem. Nie mogę wtedy spać, wstaję, palę papierosy. W głowie mi się nie mieści, że to wszystko przeżyłam.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Feliksa Zjawińska (z domu Wojdak), ur. 1 stycznia 1924 r. w Ksawerowie Nowym (gmina Stromiec, powiat białobrzeski). Więźniarka Auschwitz nr 63935 (24.09.1943-24.07.1944), Ravensbrück (24.07.1944-01.08.1944), Buchenwald (01.08.1944-08.05.1945)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/373435-nasz-wywiad-feliksa-zjawinska-wiezniarka-trzech-niemieckich-obozow-w-glowie-mi-sie-nie-miesci-ze-to-wszystko-przezylam-zdjecia