Obejrzałem sobie „Matyldę”. Tę rosyjską - podobno - superprodukcję o ostatnim carze i jego romansie (mającym miejsce jeszcze przed zawarciem małżeństwa i objęciem tronu), która wywołała w Rosji silną falę protestów środowisk konserwatywno-prawosławnych i nacjonalistycznych. Bo ponieważ później Mikołaj stał się przykładnym małżonkiem, a jeszcze później męczennikiem za wiarę, to według protestujących nawet jako kawaler nie mógł grzeszyć przeciw szóstemu przykazaniu. A w każdym razie mówienie o tym jest przejawem spisku sił zła przeciw Rosji.
Obejrzałem i stwierdzam, że według mnie jest to przez prawie cały czas projekcji film po prostu zły. Nudny, standardowo przewidywalny. Co więcej, mało w nim śladów rekordowo podobno wysokiego budżetu. Co pozwala na poważnie zastanowić się nad tezą, iż mimo sprzeciwu części środowisk, na których opinii Kremlowi powinno zależeć, filmu nie zakazano między innymi dlatego, że mógł pełnić rolę pralni i przepompowni jakichś korupcyjnych pieniędzy.
Ale nawet jeśli, to nie jest to przyczyna jedyna. I nie jest jedyną nawet w połączeniu z chęcią części reżimu repozycjonowania się w oczach Zachodu, dokonania korekty własnego wizerunku w stronę centrum, o czym swego czasu pisałem w tygodniku „Sieci”.
Jeszcze inną przyczynę takiego stanowiska władz można bowiem dostrzec dopiero po obejrzeniu filmu. Przy czym nie sposób pisać o niej, nie „spoilerując” tej produkcji - nie zdradzają czytelnikowi pewnych fragmentów dzieła. Moja rola jako politycznego komentatora koliduje tu z rolą recenzenta. Wybieram tę pierwszą, i ostrzegam tych czytelników, którzy ewentualnie chcieliby film zobaczyć, by w tym momencie przestali czytać mój tekst.
Otóż choć film jako całość jest moim zdaniem, jak napisałem wyżej, zdecydowanie nieudany, to zawiera też nieliczne momenty lepsze, nawet po prostu dobre. A zaliczam do nich przede wszystkim około 15-minutowy passus finalny.
Wygląda on (tu zaczyna się spoiler!) tak: wielka miłość cara, Matylda Krzesińska (skądinąd Polka; twórcy scenariusza wymyślili, jakoby walcząc o możliwość zostania jego żoną próbowała znaleźć dokumenty świadczące o jej prawach do polskiego tronu, co jest jako żywo wyłącznie produktem ich fantazji) nie chce pogodzić się z jego mającym właśnie nastąpić (połaczonym z koronacją) ślubem. Myli pilnujących ją oficerów demonicznej Ochrany, wdziera się na chór w świątyni, i w momencie gdy car zamierza już włożyć sobie na głowę koronę, krzyczy rozdzierająco: „Niki!”. Mikołaj widzi ją, mdleje i pada, tracąc przytomność. Korona wypada mu z rąk i toczy po soborowej posadzce. Po czym Mikołaj wstaje i roztrącając tłum dworzan, biegnie do ukochanej.
Ot, tandetny melodramat, chciałoby się powiedzieć. Scena z „Absolwenta”. Tylko że to, co nie raziło w świecie mrs. Robinson, w świecie Romanowych osuwa się w groteskę.
Tylko że tutaj wszystko to odbywa się w cieniu przyszłego, niewyobrażalnego horroru, który - wiemy o tym - niedługo zwali się na Rosję. I w cieniu przyszłego męczeństwa władcy oraz jego rodziny - łączącej się właśnie z nim sakramentem heskiej księżniczniczki Alix oraz ich, w tym momencie jeszcze nie narodzonych, dzieci. Horroru i męczeństwa, w trakcie filmu sygnalizowanych rozmaitymi przeczuciami. Matylda próbuje nie tylko uratować dla siebie ukochanego mężczyznę - próbuje też ocalić mu życie, co miałoby, w optyce twórców filmu, ocalić też Rosję (to, co wiemy o destrukcyjnym wpływie, wybieranym na cara przez jego żonę, pozwala nie uznawać takiej wizji za absurdalną).
I to się nie udaje. Bo udać się nie może. Akcja się cofa, car powstaje z posadzki. Wraca na miejsce, podnosi koronę, dopełnia koronacji.
Czy cała interwencja Matyldy miała więc miejsce wyłącznie w jej umyśle? Czy też odbyła się naprawdę, tylko że… udaremnił ją czynnik metafizyczny? Czynnik, stojący na straży tego, by rzeczy pobiegły tak, jak z Boskiego wyroku pobiec miały - ku męczeństwu, odgrywającemu wszak ważną rolę w Bożych zamysłach, może wręcz (niektórzy w Rosji tak myślą) w samej konstrukcji odkupienia?
I Ten, Który Jest, cofnął czas?
Zresztą, nawet jeśli to sama Matylda w ostatniej chwili powstrzymała się przed zerwaniem uroczystości, to ewidentnie właśnie dlatego, że zrozumiała wyroki przeznaczenia. Przeczuła jego, na jakimś wyższym planie, sensowność…
A potem Mikołaj idzie na miejsce, gdzie przed chwilą zginęło półtora tysiąca ludzi, stratowanych w wybuchu paniki w trakcie uroczystości, mających uświetnić jego koronację. Powszechnie uznano to wtedy za złą, ponurą wróżbę dla rozpoczynającego się panowania. I nowy car, sugerują to twórcy filmu, ewidentnie sam to czuje (przy czym ta wyprawa Mikołaja na Chodyńskie Pole jest w ogóle ich kreacją; w rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca, nowy monarcha spokojnie pojechał sobie na bal, i to był jego ogromny, jak byśmy dziś powiedzieli, PR-owy błąd).
A potem Mikołaj i jego nowopoślubiona żona klękają przy łożu. I modlą się, aby było ono czyste od grzechu… Aby w ogole ich rodzina była od grzechu wolna. I nie są w tym momencie przedstawieni jako czy to hipokryci, czy w ogóle osoby złe. Odwrotnie. A Alix nie była do tego momentu przez tworców filmu rysowana życzliwą kreską.
W sumie wychodzi na to, że protestujący w Rosji czciciele ostatniego cara przestrzelili się w swoich krytykach. Reżyser Aleksiej Uczitiel, choc sam liberał i Żyd, zrobił film, realizujący ich ideologiczne czy wręcz religijne postulaty. Przedstawił Mikołaja I jako dojrzewającego - nie tylko do władzy, ale też w jakimś zakresie, jeśli ktoś tak to widzi, wręcz do świętości. I do mającego ukoronować jego życie męczeństwa, ktorego zapowiedzi się mnożą. A car wie, że nie wolno mu odsunąć od siebie tego kielicha…
Przy czym ta wizja Mikołaja jest zgodna z wizją rosyjskich władz. Lansujących (w jakimś zakresie chyba również samemu odczuwających) emocje i nostalgie nie postradzieckie (ani liberalne) tylko właśnie te, zwiazane z dziedzictwem Świętej Rusi i caratu.
Film jest, powtórzmy, jako całość nieudany, czasem jak dla mnie na granicy odczucia zażenowania. Ale są w nim też fragmenty dobre, może wręcz wybitne. I akurat one absolutnie nie stoją w sprzeczności z narracją czy to Kremla, czy to Cerkwi.
Oczywiście, o ile ja sam tę narrację wlaściwie pojmuję.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/372529-uwaga-opowiadam-tresc-filmu-ale-musze-by-uzasadnic-dlaczego-kreml-puscil-na-ekrany-slynna-matylde