8 maja 1896 roku urodziła się w Łodzi kobieta, której niezwykłe losy i niezłomna postawa zasługują na wieczną pamięć – Stanisława Leszczyńska.
W przypadku wielkich i sławnych ludzi pamięta się i przywołuje zazwyczaj daty ich śmierci – to one wyznaczają wszelkie obchody i uroczystości. Narracja życia Stanisławy Leszczyńskiej sugeruje jednak, że tutaj znacznie bardziej zasadne jest świętowanie urodzin, ponieważ mowa o osobie, której dłonie przyjęły na świat tysiące rodzących się ludzkich istnień, i to w warunkach, jakie współcześnie są niewyobrażalnie trudne, wręcz nierealistyczne. Auschwitz Birkenau – oto piekielne terytorium, na którym przyszło jej w każdej minucie dwuletniego pobytu stawiać czoła śmierci nie tylko własnej, ale przede wszystkim – bo taki był jej priorytet – innych kobiet i dzieci. To tym miejscu Seweryna Szmaglewska pisał po wojnie: „Nowy lager! Wchodzi się w niewolę głębiej. Budujące się w dali nowe odcinki, nowe, większe baraki budzą lęk na myśl, że Niemcy całą Polskę, cały świat, całą ludzkość umieszczać pragną w koncentracyjnych obozach, planowo, przez długie miesiące, lata…”
Stanisława była córką stolarza Jana Zambrzyckiego, a jej matka Henryka pracowała w jednej z wielu wielkich łódzkich fabryk włókienniczych. Mając 12 lat Stanisława wraz z całą rodziną wyjechała na 2 lata do Rio de Janeiro, gdzie mieszkała bliska krewna matki. Stanisława wróciła w Polsce do przerwanej edukacji w gimnazjum, a podczas I wojny światowej pracowała w Komitecie Niesienia Pomocy Biednym. Jesienią roku 1916 poślubiła zecera Bronisława Leszczyńskiego, z którym miała córkę Sylwię i synów Bronisława, Stanisława i Henryka. W 1920 roku, chcąc zrealizować zawodowe powołanie, podjęła niełatwą i w tamtych czasach bardzo „wyemancypowaną” decyzję o dwuletniej nauce w warszawskiej Szkole Położniczej, którą z wyróżnieniem ukończyła. II wojna światowa zastała Leszczyńskich w domu przy Żurawiej 7, na łódzkich Bałutach. Podczas niemieckiej okupacji cała rodzina zaangażowana była w pomoc żydowskim przyjaciołom, a mąż i synowie Stanisławy Leszczyńskiej działali w Narodowych Siłach Zbrojnych, co w lutym roku 1943 było przyczyną ich aresztowania. W kwietniu matka z córką wywiezione zostały do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu-Brzezince, a ojciec i synowie po śledztwie trafili w czerwcu do KL Mauthausen-Gusen.
CZYTAJ TAKŻE: Ciężarna Anna Lewandowska ma w bliskiej rodzinie Służebnicę Bożą. Nad rodzicami i maleństwem czuwa ktoś wyjątkowy
Stanisława otrzymała nr 41335 i od razu, zamiast rozpaczać, wzięła się do pracy, jaką znała i kochała. Aż do wyzwolenia obozu w KL Auschwitz Birkenau pełniła misję położnej. Niezwykle przydatny fach, jakiego w lagrze Niemcy brzydzili się wykonywać, oraz nabyta w Brazylii znajomość języka niemieckiego, pozwoliły Stanisławie i jej córce przetrwać prawie dwa lata koszmaru Oświęcimia.
Hitlerowskie władze lagru nakazały jej zabijać przychodzące na świat dzieci, zwłaszcza noworodki żydowskie, ale Leszczyńska stanowczo odmówiła i nie wykonała ani jednego takiego rozkazu. Oszacowanie liczby dzieci, jakie dzięki niej przeżyły, jest obecnie niemożliwe. Porody umęczonych, wygłodzonych, przerażonych matek odbierane były w warunkach nieludzkich, w brudzie, na zimnie, wśród robactwa. Większość noworodków skazana była na natychmiastową śmierć. Dzieci odchodziły, wiele matek „poszło za nimi”, położna w swej pokorze zabiegów nie liczyła. Najnowsze badania Muzeum Auschwitz-Birkenau potwierdzają liczbę ponad trzech tysięcy.
Stanisława Leszczyńska słynęła z tego, że kobiety, których narodzinom dzieci towarzyszyła, przedziwnym zrządzeniem, mimo skrajnego braku higieny nie miały nigdy żadnych zakażeń ani powikłań. Dzieci najsłabsze, skazane na śmierć zewnętrznymi, nie dającymi szans na przetrwanie warunkami, umierały zawinięte w szmaty lub stare papiery w objęciach swych matek, w godności należnej człowiekowi, nie zaś, jak chciał tego Mengele i inne oświęcimskie bestie, w żeliwnym kuble na odpady, w „kiblu ze szajsą”. Każdemu porodowi, co wiadomo z zeznań świadków, towarzyszył szept modlitw Stanisławy Leszczyńskiej, najpierw proszący o pomoc, następnie dziękczynny. Porody odbywały się na przewodzie kominowym, na kocu pełnym robactwa, w fetorze brudu i pośród wciąż odganianych szczurów. Leszczyńska pracowała dniami i nocami, gdy tylko była potrzebna, a kobiet w ciąży przybywało i przybywało. Dodatkowym bólem i trudnością były częste i poważne choroby na skraju życia i śmierci jej własnego dziecka, Sylwii.
Szczęśliwie cała rodzina Leszczyńskich, pomimo przeżytej gehenny dwóch strasznych lagrów, ocalała i po wojnie wszyscy wrócili do Łodzi. Koszmar obozu ta wielka kobieta opisała w roku 1957 w „Raporcie położnej z Oświęcimia”. Jej sława przyszła po wielu latach od czasu tamtych straszliwych wydarzeń, gdy uratowane przezeń dzieci dorosły i świadomie, zapoznawszy się z opowieściami matek, mocnym głosem artykułowały swą wdzięczność. Była człowiekiem, o jakim nikt nigdy nie mógł i nie chciał powiedzieć ani jednego złego słowa. Otaczała ją aura świętości i doskonałości.
To właśnie jej wyżłobiona w kości słoniowej sylwetka, w pasiaku i z dzieckiem na rękach, podtrzymuje złotą czarę kielicha mszalnego, jaki 2 maja 1982 roku, podczas uroczystości 600-lecia, złożyły na Jasnej Górze polskie kobiety. Częstochowę nawiedziły wtedy tłumy – pielgrzymka kobiet była brawurowa i pierwsza w stanie wojennym. Inne rzeźbione w kielichu postacie to obok Leszczyńskiej królowa Polski św. Jadwiga Andegaweńska, bł. Maria Teresa Ledóchowska oraz św. Jadwiga Śląska. Zaistnienie w tak szlachetnym kruszcu i w takim towarzystwie to dla skromnej łódzkiej położnej wielki hołd i właściwe jej miejsce.
Stanisława Leszczyńska zmarła 11 marca 1974 roku na nowotwór. W roku 1996 jej szczątki przeniesiono do podziemnej krypty kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, gdzie 78 lat wcześniej została ochrzczona (chrzcielnica przetrwała wojnę i stoi nadal w prawej nawie). Jej proces beatyfikacyjny od 25 lat jest w toku.
W tym roku, przy okazji wspomnień o Położnej Oświęcimia, należy przywołać także postać jej syna, profesora Stanisława Leszczyńskiego, który przed dwoma tygodniami zmarł w Warszawie; 29 maja skończyłby 95 lat. Spoczął 27 kwietnia na Starych Powązkach, a wieść o jego odejściu jako jeden z pierwszych podał portal Mauthausen Memorial KZ-Gedenkstätte.
Był świetnym radiologiem o wielkiej wiedzy, wyobraźni i doświadczeniu. Lubił uczyć i sam uczył się do końca życia – stał się jednym z pionierów rezonansu magnetycznego w Polsce
—tak mówił o nim prof. Andrzej Horban.
A on sam, jako syn i świadek wielu codziennych cudów, w roku 1984 pisał w o swej matce: „W okrutny świat zorganizowanej zbrodni wniosła życzliwość i miłość, w których ginął zwierzęcy strach, powracała godność i odwaga. Swoją pracowitością i pomysłowością w trudnych warunkach obozowego życia wprowadzała ład i uspokojenie, na przekór chaosowi i pogardzie. Potrafiła zebrać wszystkie swe siły i całkowicie zaangażować się w sprawy drugiego człowieka, by kierując się przezorną mądrością ratować to, co wydawało się nie do uratowania. Wszystko, co robiła miało sens i promieniowało ciepłem. Swe częste, ciche rozmowy z Bogiem prowadziła bez demonstracji. Najsilniejsza była w niej miłość.”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/338809-stanislawa-leszczynska-121-urodziny-poloznej-oswiecimia-jej-niezlomna-postawa-zasluguje-na-wieczna-pamiec