Wybuch gazu w Gdańsku mógł być akcją tajnych służb, bo układa się w ciąg nielegalnych operacji wokół akt Bolka

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. Fratria
fot. Fratria

W 1995 r. Lech Wałęsa przygotowywał się do walki o drugą kadencję prezydencką. Przed rozpoczęciem kampanii wyborczej z udziałem tajnych służb gorączkowo likwidowano wszelkie ślady zapisane w dokumentach, a dotyczące TW Bolka, jakie jeszcze gdzieś pozostały. Żeby nie można było ich użyć w kampanii i pokazać czarno na białym - choćby własnoręcznie pisanych donosów. Akcja prowadzona w 1995 r. była tylko zamknięciem operacji ciągnącej się od kilku lat. W lipcu lub sierpniu 1992 r. ówczesny prezydent Lech Wałęsa dostał z UOP akta TW Bolka, a zwrócił je we wrześniu 1992 r. Akta wróciły zdekompletowane. Ponownie Wałęsa wypożyczył je we wrześniu 1993 r., już po dojściu SLD do władzy. Potem ówczesny szef MSW Zbigniew Siemiątkowski sporządził rejestr tego, co z akt zniknęło. Bo zniknęły kolejne dokumenty, a poza tym próbowano zacierać ślady po akcji czyszczenia „kwitów” sprzed roku. Lech Wałęsa wszystkiemu zaprzeczał, ale akta zostały wyczyszczone i to wtedy, gdy były u niego. W obiegu znajdowały się jednak różne kopie, które też próbowano przejąć i przede wszystkim zajął się tym UOP. W lutym 2007 r., gdy byłem naczelnym „Wprost”, w tym tygodniku ukazał się artykuł o specjalnej operacji przejęcia takich kopii, będących w posiadaniu byłego oficera SB Jerzego Frączkowskiego, później przedsiębiorcy. W lutym 1993 r. funkcjonariusze UOP wciągnęli Frączkowskiego w operację zakupu uranu. Transakcja była prowokacją tajnych służb zorganizowaną po to, by wejść do mieszkania Frączkowskiego i wykraść teczki SB, co stało się 5 marca 1993 r. W zalakowanej przesyłce wykradzione dokumenty trafiły do gdańskiej delegatury UOP, a stamtąd zostały przewiezione (pod ochroną żołnierzy Gromu) do Warszawy, a konkretnie do kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy. I nikt już ich później nie widział.

Nie ma bezpośrednich dowodów na to (przynajmniej na razie), że wybuch gazu w bloku, gdzie mieszkał ppłk Adam Hodysz był skutkiem operacji tajnych służb, wszystko jedno, czy zamierzonym czy ubocznym. Jednak wybuch gazu akurat w tym bloku i w tym czasie jest co najmniej bardzo dziwny. Można mówić o przypadku, ale przypadki też mają granice. Tym bardziej że tajne służby robiły wszystko, by pomóc Lechowi Wałęsie znaleźć i przejąć wszelkie dokumenty dotyczące TW Bolka. Angażowały się w operacje absolutnie skandaliczne, a wręcz nielegalne. Bo nie chodziło o interes państwa, tylko interes Lecha Wałęsy. Jeśli przez kilka lat tajne służby prowadziły nielegalne operacje i nikomu włos nie spadł z głowy, a wręcz zaangażowani w nie funkcjonariusze byli nagradzani, to mogły się bardzo rozzuchwalić i stracić wszelkie hamulce. Wtedy ryzykowanie życiem przypadkowych ludzi jest nie tylko wyobrażalne, ale i bardzo prawdopodobne. Takie rzeczy działy się w wielu krajach i dotyczyły wielu służb. Wybuch gazu mógł być zaplanowaną akcją, tyle że skutki przeszły wszelkie wyobrażenia. Nie wiem, czy tak było, ale polskie państwo musi zrobić wszystko, żeby to wyjaśnić. Bo jeśli tak było, mielibyśmy do czynienia z niewyobrażalnym bezprawiem i straszną zbrodnią.


Przeczytaj co o Lechu Wałęsie jest w archiwach: „Wałęsa człowiek z teczki”. Książka autorstwa popularnego historyka Sławomira Cenckiewicza. Można ją kupić szybko i wygodnie w naszej księgarni internetowej „wSklepiku.pl”. Polecamy!

« poprzednia strona
12

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych