Mój dziadek, Teofil Makowiecki gospodarzył przed wojną w wiosce Linne, pow. Rypin. Ponieważ cała Ziemia Dobrzyńska włączona została do III Rzeszy, obowiązywały tam znacznie surowsze rygory niż w Generalnej Guberni. Zniesiono szkoły dla polskich dzieci, a obowiązek pracy dla nich (ustalony w GG na 14 lat) obniżono do lat dziesięciu. Już jesienią 1939r. rozpoczęto na masową skalę mordowanie ziemian, nauczycieli, księży, urzędników państwowych, działaczy społecznych – jednym słowem elity polskich patriotów. W podziemiach urzędu gestapo w Rypinie zamęczono ok. tysiąca osób. W ogromnych dołach (15x25m), wykopanych w lasach skrwileńskich pogrzebano w masowych grobach 2,5 tys. Polaków. Nie oszczędzono nawet 50 harcerzy z Grudziądza, skazanych na rozstrzelanie „na wszelki wypadek”.
Cały czas trwały wysiedlania ludności polskiej i żydowskiej celem zrobienia miejsca dla niemieckich osadników z Rzeszy, Besarabii, Mazur, spod Królewca. Pomagały w tym gorliwie oddziały Selbstschutsu, złożone z lokalnej niemieckiej mniejszości (7% populacji) – wyjątkowo okrutne i znające doskonale liderów polskości. Jeden z nich, sąsiad zza między – namawiał kilkakrotnie mego dziadka Teofila do podpisania volkslisty. Teofil – piłsudczyk, uczestnik Bitwy Warszawskiej, wielki patriota – za każdym razem stanowczo odmawiał. Nie chciał i nie potrafił dołączyć do narodu morderców odpowiedzialnych za zakatowanie tylu niewinnych i bezbronnych rodaków. Przypłacił to życiem, a cała jego rodzina – wysiedleniem do obozów, zesłaniem na roboty, wojenną poniewierką. Opisałem to w zwycięskim, konkursowym scenariuszu filmowym, który od 2008r. zalega pod kurzem na półkach Agencji Filmowej TVP SA.
Z tego, co wiem – mój dziadek nie był wyjątkiem. Bardzo wielu mieszkańców Ziemi Dobrzyńskiej nie podpisało dokumentu zrzeczenia się polskiego obywatelstwa. I to zdając sobie sprawę z nieuchronnych konsekwencji swej decyzji.
Mój ojciec, Stanisław dopiero w 1947r. zdecydował się na powrót do kraju (nastolatka wyzwolili na robotach w Niemczech pancerniacy gen. Maczka; był tam w harcerstwie, utworzonym przy Polskim Wojsku).
I tak na Ziemi Dobrzyńskiej znów musieli żyć obok siebie Polacy poszkodowani przez III Rzeszę i folksdojcze, którzy mieli szczęście nie polec pod Stalingradem…
Animozje trwały jeszcze dziesiątki lat po wojnie. Sam pamiętam, jak dwóch staruszków-kombatantów ostentacyjnie wyszło z sali podczas uroczystości na ich cześć – ze względu na obecność na sali „zdrajców-folksdojczów”…
Dlaczego dziś o tym piszę?
Nie wiem… Obserwując to, co dzieje się dziś na scenie politycznej tak jakoś mi się to przypomniało…
PS Wciąż polecam w internecie link do ballady „ROK 966”. Sądziłem, że przynajmniej publiczne media zrobią z niego „power playa” w jubileuszowym roku (1050 rocznica Chrztu Polski). Gdybym ocenzurował w niej kilka linijek może przełknąłby ją nawet mainstream! A wtedy znalazłby się i sponsor na wypasione studio nagraniowe, i „zajefajny” teledysk…
Ale wtedy dziadek Teofil wykląłby mnie zza grobu!
Jeśli się Wam spodoba – puśćcie tę pieśń dalej po sieci. Przyda się prawdziwym Polakom jakiś optymistyczne, patriotyczne przesłanie…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/284988-folksdojcze-reaktywacja