Złowrogie złogi przeszłości. Krystian Brodacki stworzył dzieło, które jest niezwykłym, wieloaspektowym skrótem prawdziwej historii PRL

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wpolityce.pl
Fot. wpolityce.pl

Opus magnum Krystiana Brodackiego to bardzo znana wielka monografia pt. „Historia Jazzu w Polsce”. Noty biograficzne określają go jako krytyka, fotografika, pianistę i wokalistę, organizatora, konferansjera. A więc to artysta, i na sztuce koncentrowała się znaczna część jego działalności publicznej.

Poza tym jednak jest to żarliwy publicysta wielu pism tzw. prawicowych, czytaj: niezależnych, pieczołowicie badających polską przeszłość i polskie opresje, polskie marzenia i polskie szanse. I okazał się idealnym autorem dzieł, przeznaczonych dla osób świadomych, że dzisiejsze problemy zanurzone są w przeszłości.

Że bez odsłonięcia tej przeszłości, tworzonej w końcu przez konkretne jednostki i przez ich przykładanie się do funkcjonowania peerelowskiego systemu zbrodni, nie rozwiążemy wielu istotnych problemów współczesności. Że to złudzenie, iż wystarczy przeczekać aż funkcjonariusze zła wymrą, bo zostawili zatrute korzenie, z których wychowują się kolejne pokolenia gotowe gnębić, oszukiwać i okradać Polaków.

Krystian Brodacki stworzył dzieło, które jest niezwykłym, wieloaspektowym skrótem prawdziwej historii PRL, opartym na bardzo konkretnym przypadku mrocznej postaci, scalającej w sobie wszystkie chyba możliwe sposoby zbrodniczego funkcjonowania w PRL. To losy Juliana Haraschina z Krakowa, zbrodniarza, oszusta, fałszerza, szantażysty i donosiciela w jednym. I typowy dla rządców PRL sposób działania. W latach stalinowskich skazał kilkadziesiąt osób na śmierć, demoralizował środowisko nauki, walczył z Kościołem, donosił na „Solidarność” i podziemie w stanie wojennym, wprowadzał „swoich” w najczulsze miejsca życia społecznego. Losy pazernego cynika bez sumienia.

Dzieło Brodackiego oparte jest na dokumentach, zarazem zaś autor niemal beletrystycznie opisuje prawdziwe wydarzenia, a nawet rozmowy, bo esbecy przecież i rozmowy zapisywali. To zawsze najciekawsze. Przeczytają Państwo z wypiekami na twarzy historię działania przez 40 lat PRL człowieka, który przyczepił sobie kłamliwe zasługi bohatera Września 1939 i podziemia podczas wojny. Po wojnie sędzia Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie, później zajmował się produkcją fałszywych magistrów prawa Studium Zaocznego Wydziału Prawa na UJ.

Obraz sytuacji na Uniwersytecie Jagiellońskim i postępowania ciała profesorskiego nie jest budujący, ale zapewne nie odbiegał od pozostałych uczelni. Ale jaka była szansa oczyszczenia tego środowiska? Pamiętamy nieudaną próbę łagodnej lustracji z 2007 roku. Jako szwagier ks. kardynała Franciszka Macharskiego miał dostęp do wielu środowisk i pomagał służbom zwalczać Kościół.

Haraschin już w PRL został skazany na 9 lat za fałszowanie dyplomów prawa, ale po półtora roku opuścił więzienie, jako jednostka w najwyższym stopniu użyteczna dla Służby Bezpieczeństwa, która natychmiast podjęła owocną współpracę. Nie potrzeba wymyślonych kryminałków, w tej 500-stronicowej książce jest szczera, sensacyjna prawda. Szczegółowo opisane są tu koszmarne procesy Żołnierzy Wyklętych, w których Haraschin skazywał na śmierć, ale również mało znane życie „tych facetów”, są całe środowiska oficerów SB, wojska, sądów i prokuratur, ale także pseudo profesorskie, ich codzienne zwyczaje, miłości, styl bycia, sposób myślenia.

Książka Brodackiego obok wielu zalet, doskonałego warsztatu historyka i świetnego stylu, ma jeszcze jedną. Brodacki nie boi się jasno nazywać zła złem a dobra dobrem. Nie obawia się wydawać osądów. Nie obawia się także wzbudzania emocji u czytelnika. Tak, młodziutkich chłopców walczących o wolną Polskę ktoś łapał i skazywał bezpodstawnie na śmierć i było to, i do dziś jest, straszne. Tak, ktoś fałszował dyplomy i psuł naukę polską. Tak, ktoś donosił regularnie na swoją związaną z kościołem katolickim rodzinę i było to złem.

Ale ten ktoś skazał na śmierć w fingowanym procesie kolegę Brodackiego z tej samej szkoły, dziewiętnastoletniego Marka Kublińskiego i serce Brodackiego drgnęło na wspomnienia kolegi. I tu zaczęła się przygoda Brodackiego.

Czy będzie zamilczana? Z przekąsem przyjmowane byłoby to dzieło przez środowiska, które kręcą nosem na każdą próbę rozliczenia peerelowskiej przeszłości. Środowiska, podszyte lękiem o odpowiedzialność swoich rodziców za zbrodnie i opresje okresu komunistycznej niewoli. Jeżeli w ogóle ją czytali czy będą czytać, czy choć słówko o tej książce powiedzą? Bo podejrzewam, że zapatrzone są raczej w tragedię osobistą ludzi, którzy musieli Polaków skazywać na śmierć, raczej ją miłosiernie dla siebie swoich bliskich przemilczą.

Pamiętamy reportaż w „Gazecie Wyborczej” o strasznych przejściach esbeka z Nowej Huty, który z zimną krwią zastrzelił 19-letniego Bogdana Włosika. Autor zrównał wtedy los tych dwóch mężczyzn – zabójcy i ofiary, sugerując, że to wszystko jedno, bo każdy może być oprawcą i ofiarą, znana teza. Brodacki w „Trzech twarzach Haraschina” nie dokonuje takiej operacji na naszym zmyśle moralnym, wie, kogo cenić, a kogo potępić i za co.

Nie mamy za wiele takich książek. Po 25 latach Tadeusz Płużański wydał niedawno swoje trzy tomy „Bestii”, co pewien czas wychodzą dokumenty IPN. Mamy też na szczęście początek serii książek o tzw. resortowych dzieciach, profitentach układu, w którym żyli ich rodzice i dziadkowie, o ludziach, zaopatrzonych na dwa pokolenia naprzód w pieniądze, pozycję i wpływy. Na szczęście kończy się ich prestiż, oparty na tym fałszu. Ale to ciągle mało i bardzo, bardzo późno.

Niestety, nie uczy się młodych Polaków o niedawnych czasach minionych, w których znaleźliby setki tysięcy takich strasznych facetów, udających naukowców, sędziów, dziennikarzy, lekarzy, budujących niegdyś mityczną krainę szczęśliwości robotników i chłopów, a naprawdę utrzymujących Polskę w podległości wobec Sowietów i niszczących jej obywateli.

Jeszcze dwa słowa o autorze, Krystianie Brodackim, który jest tylko połówką małżeństwa Brodackich. Jego żonę Klara pracowała jako dziennikarka w „Tygodniku Solidarność”, tam też poznałam jej męża Krystiana, który przynosił znakomite teksty o muzyce, o PRL i innych ważnych i ciekawych sprawach. Klara prowadzi fundację, pomagającą rodzinom czeczeńskim, które uszły ze swojego kraju przed rosyjskimi prześladowaniami.

Taka to para. Dobrze zasługują się Polsce, może dlatego nie widać ich w telewizji ani w znanych pismach, a o książce Krystiana można przeczytać głównie w „Gazecie Polskiej”. Nie są celebrytami. Ale jest nadzieja, że to się może niedługo zmieni. Grzebać się w przeszłości? odpowiadam na to pytanie jednym słowem: grzebać! I pisać, pisać, pisać.

Felieton ukazał się na portalu SDP

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych