Rozmowa z profesorem Tadeuszem Płużańskim (wywiad przeprowadzony w 1996 roku).
Niemiecki obóz koncentracyjny, karna kompania, wielogodzinny apel na mrozie, topienie w korycie, a przede wszystkim wyniszczający głód. W KL Stutthof spędził pan prawie pięć lat.
Prof. Tadeusz Płużański: 29 września 1939 r. zostałem ciężko ranny w bitwie pod Janowem Lubelskim. W szpitalu w Janowie lekarz spisał mnie już na straty. Uratowała mnie siostra Czerwonego Krzyża Janina Gociewicz. Potem była konspiracja w Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej i Tajnej Armii Polskiej. 11 listopada 1940 r. aresztowało mnie Gestapo. Siedziałem w Alei Szucha, na Pawiaku, potem w Grudziądzu. Stamtąd, w marcu 1941 r., trafiłem do obozu koncentracyjnego w Stutthofie koło Gdańska.
KL Stutthof był najdłużej działającym obozem na terenie Polski. 9 maja 1945 r. był pan wolny…
Najpierw przyjechało na rowerach dwóch czerwonoarmistów, wzięli do niewoli całą załogę obozu. Po jakimś czasie podjechał gazikiem starszy stopniem oficer. Spytał się, kim jesteśmy i powiedział: „Nu haraszo. Tiepier wy swabodni, damoj nada idti”.
Jakie były te pierwsze dni wolności?
Chcieliśmy dalej walczyć z Niemcami, wstąpić do Wojska Polskiego, ale już w Elblągu przywitały nas hasła: „Śmierć bandytom z AK”, „Zaplute karły reakcji”. Odechciało nam się od razu wojska, bo to było jakieś inne wojsko. Wszędzie węszyło NKWD. Więźniów ze Stutthofu zamykano w myśl zasady – przeżyłeś, to znaczy współpracowałeś z Niemcami. Pozostała tylko ponowna konspiracja. Przez znajomych nawiązałem kontakt z rotmistrzem Witoldem Pileckim, który w 1940 r. dobrowolnie poszedł do Auschwitz. Jako jego kurier przedostałem się przez zieloną granicę do II Korpusu Andersa we Włoszech. Po powrocie do kraju, dokładnie 6 maja 1947 r., zostałem aresztowany przez UB.
15 marca 1948 r. został pan skazany na karę śmierci.
Dostałem dwa wyroki śmierci – za przygotowywanie zamachów na czołowe osobistości MBP (13 art. Małego Kodeksu Karnego) i szpiegostwo (7 art. MKK). Wyrok w naszym procesie, podobnie jak w innych, nie zapadł na sali sądowej. Cały tzw. wymiar sprawiedliwości był w tym okresie w rękach funkcjonariuszy MBP, wspieranych przez „doradców” z Moskwy. Prowadzący śledztwo płk Różański powiedział mi kiedyś wprost: „Ciebie nic nie uratuje. Masz u mnie dwa wyroki śmierci. Przyjdą, wyprowadzą, pieprzną ci w łeb i to będzie taka zwykła, ludzka śmierć”. Nawet moja obrończyni „z urzędu” Alicja Pintarowa wykonywała instrukcje Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Jej obrona polegała na stwierdzeniu, że wprawdzie jej klient jest przestępcą, ale należy wziąć pod uwagę jego młody wiek, zasługi w walce Niemcami, itd. Jedyne, co naprawdę miała mi do zaoferowania, to współpraca z władzami bezpieczeństwa.
Proces był pokazowy. Ówczesna prasa pisała: „sprawiedliwy sąd ludu pracującego nad wrażymi szpiegami z armii Andersa”. Kto wydał wyrok?
Orzekał Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie. Przewodniczącym składu sędziowskiego był ppłk Jan Hryckowian, kapitan AK, za zasługi w walce z hitlerowskim okupantem odznaczony Krzyżem Walecznych i Srebrnym Krzyżem Zasługi. Jego żona Stanisława Hryckowian pełniła funkcję adiutanta gen. Fieldorfa „Nila”, została odznaczona Krzyżem Virtuti Militari. Oskarżał prokurator wojskowy Naczelnej Prokuratury WP, mjr Czesław Łapiński, również oficer AK, do końca lat 80-tych ceniony adwokat.
Czy ci byli AK-owcy wiedzieli, że sądzą swoich dawnych kolegów organizacyjnych, w tym bohatera Auschwitz?
Wiedzieli dobrze. Mimo to Łapiński domagał się dla nas – Witolda Pileckiego, Marii Szelągowskiej i mnie kary śmierci. Po procesie powiedział do matki Pileckiego: „Syn pani to wrzód, który trzeba wyciąć”. Jan Hryckowian w dniu wyroku, z własnej inicjatywy, wydał negatywną opinię w sprawie ewentualnego ułaskawienia skazanych: „Z uwagi na popełnione przez skazanych Pileckiego i Płużańskiego najcięższych zbrodni zdrady stanu i Narodu, pełną świadomość działania na szkodę Państwa i w interesie obcego imperializmu, któremu całkowicie się zaprzedali (…) skład sądzący uważa, że ci obaj na ułaskawienie nie zasługują”.
73 dni spędził pan w celi śmierci, czekając na wykonanie wyroku.
Któregoś dnia śniła mi się panna młoda: „Była piękna, cała w bieli, z długim trenem ciągnącym się po ziemi. Tylko zamiast bukietu niosła biały wieniec z dużych, rozwiniętych kwiatów”. Powiedziała do mnie: „Jestem najwierniejszym twoim przyjacielem. Stale myślę o tobie…Teraz muszę iść dalej. Ten wieniec biały jeszcze nie dla ciebie…” 20 maja 1948 r. Bierut „ułaskawił” mnie, zmieniając karę śmierci na dożywotnie więzienie. 5 dni później wykonano wyrok na Pileckim. Mnie przeniesiono do Wronek, skąd wyszedłem 10 czerwca 1956 r. na skutek amnestii.
W więzieniach spędził pan łącznie 13 i pół roku życia, z tego 9 lat na Mokotowie i we Wronkach. Jak pan ocenia terror stalinowski i hitlerowski?
Powitanie we Wronkach i Stutthofie było podobne: bicie, kopanie, zimny prysznic. Po niemiecku nazywało się to „Einweihung” – inauguracja, wyświęcenie. Jednak Niemcy niszczyli przede wszystkim fizycznie, ubecja, prócz bardzo wymyślnych tortur gnębiła psychicznie. Śledztwo było rozłożone w czasie. W celach nie wolno było nic robić, żadnych gazet, książek, materiałów piśmiennych. Kompletne rozbicie, otępienie. Oba systemy miały jednak wiele wspólnych cech – łączyło je przede wszystkim ludobójstwo i nihilizm. Jedyna, prawdziwa wartość, która przetrwała te lata, to obozowa i więzienna przyjaźń, chyba największa, jaka może się zdarzyć.
Po wyroku śmierci odmówił pan podpisania prośby o ułaskawienie. Czy zwracał się pan kiedyś do władz o rehabilitację?
O ułaskawienie i rehabilitację może się zwracać ktoś, kto ma poczucie winy. Nie byłem żadnym szpiegiem Andersa, działałem w interesie Polski. Rehabilitacja to sprawa państwa, które chce się oczyścić od zarzutu niesprawiedliwych wyroków. Dziś podstawowym problemem jest wina osób zatrudnionych w czasach stalinowskich w bezpiece, sądownictwie. Bez ich rzetelnego osądzenia nie może być mowy o państwie prawa.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Marek Radwan
Polecamy wspomnienia prof. Tadeusza Płużańskiego „Z otchłani” wydane pod naszym patronatem. Możecie je Państwo kupić także w naszym wSklepiku.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/243900-z-otchlani-wstrzasajaca-i-wazna-ksiazka-powitanie-w-stutthofie-i-we-wronkach-bylo-podobne-bicie-kopanie-zimny-prysznic
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.