"A czyjeż to imię rozlega się sławą?" Rocznica szarży somosierrskiej!

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Dziś mija rocznica słynnej szarży pod Somosierrą. Dokładnie 206 lat temu w dzień świętego Andrzeja, 3 szwadron służbowy szwoleżerów (lekkokonnych) polskich z gwardii Napoleona otworzył Wielkiej Armii sławetnym atakiem drogę na Madryt, zdobywając przy tym 16 hiszpańskich dział, 10 sztandarów, 30 jaszczy amunicyjnych i około 200 wozów różnego rodzaju.

Wyczyn ten przeszedł do annałów historii wojskowości jako jedno z najsłynniejszych dokonań kawalerii wszechczasów obok takich dzieł jazdy, jak szarża brytyjskiej lekkiej brygady pod Bałakławą, czy zdobycie Wielkiej Reduty Rajewskiego przez kirasjerów francusko-sasko-polskich w bitwie pod Możajskiem (Borodino).

Masywu trudno dostępnych wzgórz Sierra de Somosierra bronił ponad 10 tysięczny korpus piechoty hiszpańskiego generała don Benito San Juana. Przez środek jego pozycji pięła się ku górze droga z kilkoma zakrętami obramowana po bokach kamiennymi murkami. To właśnie przez nie szarżująca kawaleria nie mogła się rozwinąć szerzej (en bataille), aniżeli szykiem czwórkowym. W dodatku przed każdym zakrętem obrońcy umieścili 3 baterie armat po dwa działa każda. Wyjścia z wąwozu na samej górze (tuż przed wjazdem do wsi Somosierra) strzegła ostatnia – czwarta, ale potężna, bo 10 działowa bateria.

Od 8 rano przez półtorej godziny hiszpańską pozycję usiłowali zdobyć żołnierze z dywizji gen. Ruffina. Krwawili woltyżerowie i strzelcy z 9 pułku piechoty lekkiej oraz z 24 i 96 piechoty liniowej. Bezskutecznie. Ukryci za skałami Hiszpanie San Juana wyraźnie nie chcieli oddać tak łatwo pola. Sprzyjał im teren i świadomość, że bronią jedynej drogi do swojej stolicy. Wtedy Napoleon wpadł na „szatański” pomysł użycia kawalerii. Ponoć na jego decyzję wpłynęły dwa czynniki. Jeden legendarny, opisany przez świadka – wówczas porucznika Andrzeja Niegolewskiego, przyszłego bohatera szarży. W nocy jakiś szwoleżer podszedł do ogniska, przy którym grzał się Cesarz i w dość obcesowy sposób wyjął kawałek płonącej szczapy, przypalając sobie fajeczkę. Na zwrócenie mu uwagi, by „grzecznie podziękował Najjaśniejszemu Panu”, ten wskazał niedbale ręką na wąwóz i odpowiedział – Tam podziękuję. Drugi powód był bardziej prozaiczny.

Napoleon wściekł się na polskich szwoleżerów, że podczas rekonesansu stracili jednego człowieka, który właśnie został najprawdopodobniej przesłuchany w sztabie San Juana. W obawie przed ujawnieniem jego planów Cesarz postanowił działać błyskawicznie, rzucając do szarży swój szwadron przyboczny. Decyzja okazała się wyjątkowo trafna.

Najpierw saperzy zasypali rów w poprzek drogi, którą miał być prowadzony atak, a potem na czoło 3 szwadronu wyjechał Jan Leon Hipolit Kozietulski, herbu Abdank, który w zastępstwie szefa Ignacego Stokowskiego dowodził jednostką. Dobył szabli i wołając - „Kłusem marsz!” rozpoczął słynną szarżę. Kawalerzyści mieli tylko, a może, aż jedno zadanie. Gnać co koń wyskoczy drogą ku ostatniej baterii, rąbiąc kanonierów i broń Boże nie zatrzymywać się, by Hiszpanie nie mogli ponownie naładować armat. Pierwsza salwa dopadła szwadron kilkaset metrów przed baterią. Było sporo rannych. Padły konie. Oddział zmieszał szyk. Stworzył się zator. Kozietulski, Dziewanowski, Krasiński i pozostali oficerowie krzykiem komend przywrócili porządek. Szwadron znowu ruszył naprzód. Do pierwszej baterii pozostało 400 metrów. Ale działa milczą. Hiszpanie zmieniają amunicję. Z przeciwpiechotnych kartaczy na kule żeliwne. Uczynią krwawe bruzdy w ścieśnionym, czwórkowym szyku szwoleżerów. Wystrzelili. Część lekkokonnych panikuje, zsiada z koni i ucieka w bok. Żołnierz jeszcze słabo ostrzelany. W końcu to pierwsza ich poważna bitwa. Kilkunastu ludzi leży na ziemi. Atak znowu się załamuje. Kozietulskie wie, że bateria w tej chwili jest niegroźna i trzeba wykorzystać moment. Hiszpanie są zajęci ładowaniem dział. – Naprzód bracia, do armat! – woła i pociąga za sobą pluton Krzyżanowskiego. Hiszpańska piechota strzela z boków zza skał. Ale nie ma odwrotu. Konie lecą „w skok”. Wiatr świszcze w uszach, cel coraz bliżej. Szarża się dopiero teraz „rozkręca”. Pierwsza bateria wreszcie zrąbana. Dwa działa nasze. Nie taki diabeł straszny. Powoli dosiadają z powrotem koni ci, którzy się zawahali. Pędzą za czołówką w kierunku drugiej baterii. Reszta pod komendą ppor. Zielonki i por. Szeptyckiego jeszcze się zbiera. Droga jest coraz węższa. Teraz szarżują po dwóch, trzech w szeregu. Znowu salwa. Pada martwy por. Krzyżanowski. Jechał pierwszy. Pocisk karabinowy trafia konia Kozietulskiego w głowę. Rolując się przygniata dowódcę. Ten jednak wydostaje się i pod karabinowym ogniem wraca biegiem tam, gdzie stoi Napoleon.

Dowództwo przejmuje kpt. Dziewanowski. Bierze drugą baterię i gna dalej. Tam nie było „parapetów” jak przy pierwszej i jeźdźcy mogą kontynuować atak bez przystanku. Droga jest coraz bardziej stroma. Konie z cwału przechodzą w średni galop. Nawet nie ma jak się rozpędzić. Hiszpanie zdobywają czas na „przycelowanie”. Pada najstraszniejsza salwa. Kula urywa por. Rowickiemu głowę. Ze zdruzgotaną nogą i złamanym ramieniem spada z konia Dziewanowski. Umrze w lazarecie kilka dni później. Czołowa 3 kompania 3. Szwadronu praktycznie przestaje istnieć. 3 piętro armat zdobywa 7 kompania prowadzona przez kpt. Krasińskiego. Tną szablami kanonierów, co do jednego. Tam nie ma pardonu. Wóz albo przewóz. Tymczasem do szarży dołącza ze swoim plutonem wracający z pechowego rekonesansu por. Andrzej Niegolewski. Jako jedyny oficer i solenizant w jednej osobie przejmuje prowadzenie ataku. Jeszcze pół kilometra i ostatnie 10 dział. Za nim 30-40 szwoleżerów (z ponad 200) goni resztkami sił swoich koni. Salwa. Kpt. Piotr Krasiński wali się z konia, otrzymując ciężką ranę w bok. Idą w ruch znowu szable przeciwko armatnim wyciorom i karabinom hiszpańskich kanonierów. 10 następnych dział wziętych. Wąwóz zdobyty. – Sokołowski! Gdzie nasi? – pyta w szale bitewnym Niegolewski. – Poginęli! – oto dialog zwycięzców. Kilkadziesiąt kroków dalej zbiera się hiszpańska piechota. – Uderzmy na nich! – rozkazuje Niegolewski kilku ocalałym szwoleżerom. I uderzają. Pod Niegolewskim pada ciężko ranny koń. Przygniata jeźdźca. Hiszpańscy piechurzy dziewięć razy przebijają go bagnetem, tną pałaszem w głowę i dwa razy strzelają w skroń z przystawionych karabinów. Na górę wjeżdża z odsieczą pluton 1 szwadronu szwoleżerów pod dowództwem kpt. Franciszka Łubieńskiego. A wraz z nim strzelcy konni gwardii z osobistej obstawy Cesarza. Dowódca gwardii konnej Napoleona marsz. Bessieres zsiadł z konia i podszedł do ciężko rannego Niegolewskiego.

Ten przekonany o rychłej śmierci powiedział: -Monseigneur, umieram, oto armaty, które zdobyłem. Powiedz o tym Cesarzowi! Legenda mówi, że w chwilę potem sam Napoleon osobiście stanął przed Niegolewskim, wsadził palec w jedną z jego ran i mówiąc – Ja to załatam – zdjął z własnej piersi krzyż Legii Honorowej, dekorując nim dzielnego Polaka. Niegolewski przeżył, został później jego adiutantem i dożył szczęśliwie siedemdziesiątki. Droga na Madryt stanęła otworem. Pokonana armia hiszpańska przeszła do odwrotu. Zginęło 17 szwoleżerów i prawie większość koni.

Polegli na Polu Chwały:

— kpt. Dziewanowski

— ppor. Rowicki

— ppor. Rudowski

— bryg. Sienkiewicz

— szwol. Ciesielski

— szwol. Drożdżyński

— szwol. Jasiński

— szwol. Kowalski

— szwol. Nieszworowicz (zaginął)

— szwol. Rokuszewski

— szwol. Rymdzyko

— szwol. Strachowski

— szwol. Sulerzycki

— szwol. Turczyński

— szwol. Wasilewski

— szwol. Żurawski

— szwol. Żylic

Ku chwale kawalerii! Cześć Ich pamięci!

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych