Czuchnowski chce ratować „resztki lewicowej pamięci” i jątrzy przeciwko „sojuszowi PO-PIS”, który forsuje dekomunizację ulic

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wpolityce.pl
Fot. wpolityce.pl

W środę na połączonych posiedzeniach dwóch komisji sejmowych posłowie PiS i Platformy wrócili do pomysłu „zdekomunizowania” polskich ulic. Projekt odpowiedniej ustawy został przekazany do dalszych prac, tak by można było ją ogłosić jeszcze w tej kadencji. Do weryfikacji „niesłusznego” nazewnictwa wyznaczono IPN – pisze publicysta Wojciech Czuchnowski na łamach „Gazety Wyborczej”.

Według niego wśród ok. 40 patronów i nazw ulic, które miały „gloryfikować system komunistyczny”, spora część to anachroniczne dziś upamiętnienia kolejnych rocznic powstania PRL.

Ale IPN kwestionuje też nazwy nadane na pamiątkę wyzwolenia poszczególnych miejscowości spod okupacji hitlerowskiej. Powód? Wyzwolicielką była Armia Czerwona. Na tej samej zasadzie Instytut kwestionuje też ulice imienia Obrońców Stalingradu lub Bohaterów Stalingradu. Ofiarą politycznej czystki mają być też ulice Armii Ludowej (w tym jedna z głównych arterii w Warszawie), Gwardii Ludowej oraz Związku Walki Młodych. Wszystko dlatego, że były to organizacje lewicowe, więc mimo że brały udział w walce z Niemcami, mają zostać wykreślone

—lamentuje Czuchnowski. Taki sam los ma według niego spotkać uczestników komunistycznej konspiracji, nawet jeżeli zginęli w czasie wojny z rąk okupanta.

I tak nie jest godny swojej ulicy: Janek Krasicki, zamordowany w 1943 r., Juliusz Rydygier, zamęczony w Auschwitz, Hanka Sawicka - zastrzelona w 1943 r. przez gestapo, Henryk Świątkowski - więzień Pawiaka i obozów koncentracyjnych, Franciszek Zubrzycki - zabity po schwytaniu przez Niemców. Na ulicę nie zasługuje też Lucjan Szenwald, przedwojenny poeta, uczestnik bitwy pod Lenino, zabity pod koniec wojny

—pieni się publicysta. Jego zdaniem równie skandaliczne jest traktowanie przez IPN „kilku polityków powojennych, mimo że nie uczestniczyli oni w zbrodniach z lat 50”.

Należą do nich: Wincenty Rzymowski, Adam Rapacki, Henryk Raabe, a nawet Zygmunt Modzelewski, powojenny dyplomata, który wykazał się bohaterską postawą w czasie stalinowskich czystek

—przekonuje Czuchnowski. W jego opinii „przytłaczająca większość mieszkańców nie chce tych zmian”.

W Chmielniku (woj. świętokrzyskie) tylko cztery osoby na 401 głosujących opowiedziały się za zmianą nazwy osiedla 22 Lipca na Armii Krajowej. A wójt Pińczowa napisał do IPN, że miejscowa rada „nie podziela poglądu w sprawie wyeliminowania nazwy ulicy Armii Ludowej”

—zaznacza publicysta. Jak twierdzi „po upadku PRL przez całe lata 90. trwał proces spontanicznej eliminacji symboli komunizmu w Polsce”.

Znikły pomniki i nazwy upamiętniające system i nadmiernie gloryfikujące jego bohaterów. Nieliczne, które zostały, przypominają, że lewica i komuniści również walczyli i ponosili ofiary. A dla wielu Polaków wypędzenie hitlerowców było prawdziwym wyzwoleniem. Dzisiaj próba usunięcia resztek lewicowej pamięci świadczy tylko o politycznym zaślepieniu. Sojusz PO-PiS w tej sprawie jest niesmaczny i bezmyślny

—podkreśla Czuchnowski. Jeśli pan redaktor Czuchnowski jest aż tak przywiązany do komunistycznej symboliki oraz przekonany, wbrew historycznym faktom, że Armia Czerwona wyzwoliła Polskę, to proponujemy, by przejął Pomnik Czterech Śpiących i umieścił go w budynku Agory na Czerskiej.

Prawda jest bowiem taka, że mamy w polskich miastach, czy to w centrach, czy na peryferiach - mimo 25 lat wolnej Polski - pomniki kłamstwa. Kłamstwa, że Armia Czerwona Polskę wyzwoliła. To są monumenty tych, którzy nas okupowali i mordowali. I dlatego powinny zniknąć.

Ryb, Wyborcza.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych