Łukasz Warzecha: Dwie linie sporu o Powstanie Warszawskie

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Tomasz Gzell
PAP/Tomasz Gzell

Spór o Powstanie Warszawskie przebiega na dwóch płaszczyznach: jednej bardzo konkretnej, gdzie na argumenty dyskutują historycy, i drugiej ideowej, nawet ważniejszej. W tej drugiej dyskusja dotyczy nie tylko Powstania Warszawskiego, ale wszystkich polskich zrywów, a nawet jeszcze więcej – samej istoty polskości. Tej, jaka jest, i tej, jakiej byśmy chcieli. I dobrze, że taka dyskusja trwa. Nie może być natomiast zgody na dyskredytację oponentów i odmawianie im prawa do wyrażania własnego zdania.

Gdy wiele lat temu zabrałem głos w sprawie Powstania Warszawskiego na blogu w Salonie24 – długo przed ukazaniem się dwóch głośnych książek Piotra Zychowicza i przed tym, jak debata o sensie Powstania stała się swego rodzaju rytuałem w okolicach rocznicy – już wówczas pojawiały się apele, aby dać sobie spokój, nie zakłócać uroczystości, nie szargać świętości. Z czasem emocje były coraz silniejsze, bo mit Powstania zaczął się stawać głównym fundamentem patriotycznej postawy, wkomponowanej umiejętnie przez ekipę Muzeum Powstania Warszawskiego w popkulturę, co rodziło opartą na emocjach chęć wykluczenia krytyków. Do tego doszła lansowana przez część mediów (częściowo, choć niekonsekwentnie, „Gazetę Wyborczą” i „Politykę”, znacznie konsekwentniej „Newsweek”) postawa agresywnego nihilizmu, który najlepiej wyraził się w słynnym wywiadzie z Marią Peszek, gdzie zadeklarowała, że jakby co, to ona „spierd…a”. Na to nałożyła się rywalizacja na polityki historyczne na poziomie międzynarodowym, gdzie Powstanie Warszawskie stało się jednym z ważniejszych polskich argumentów, które możemy przeciwstawić konsekwentnej niemieckiej strategii rozmywania odpowiedzialności za II wojnę światową i spychania winy za nią na jakichś mitycznych „nazistów”, którzy chyba nie byli nawet Niemcami.

Ta siatka zazębiających się sporów na różnych poziomach nie sprzyja spokojnej dyskusji, za to napędza namiętności. I sprawia, że po każdej ze stron pojawiają się argumenty, które trudno zaakceptować. Niektórzy krytycy Powstania przekraczają granicę i wydają się odznaczać nadzwyczajną łatwością ferowania bardzo radykalnych sądów, wyrażanych w dodatku niezbyt eleganckim językiem. Wydaje się, że kolejną granicę przekroczył Sławomir Cenckiewicz, oskarżając w jednym ze swoich ostatnich tekstów Jana Ołdakowskiego, dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego, o oportunizm i karierowiczostwo.

Z drugiej jednak strony padają cięższe i bardzo niesprawiedliwe słowa – choć przyznaję, że może to być moje subiektywne odczucie, jako że ze swoimi poglądami sytuuję się po stronie krytyków zrywu z roku 1944. Jest więc ponownie mowa o tym, że krytycy powinni zamilknąć, bo ich rozważania mogą być przykre dla uczestników Powstania. Tyle że nikt nigdy nie kwestionował ich osobistego bohaterstwa, a jeśli nawet konkluzje rozważań o sensie Powstania mogą być niemiłe dla części jego uczestników, nie może to być argument za ucięciem dyskusji. Poza tym i wśród powstańców była i jest niemała liczba krytyków – by wspomnieć choćby prof. Jana Ciechanowskiego.

Zarzuca się krytykom, że de facto działają na rzecz niemieckiej narracji historycznej. To poważny zarzut, ale znów powstaje pytanie, czy tego typu spostrzeżenie powinno zamykać usta. Nie wydaje się zresztą, żeby była to opinia w pełni uzasadniona. Wszak w niemieckiej polityce historycznej nie chodzi o wskazanie, że polski zryw był pozbawiony sensu, ale o odepchnięcie od siebie winy za popełnione zbrodnie. Polska dyskusja o Powstaniu pozostaje poza tym wątkiem. Sensowność lub bezsens Powstania nic tu nie zmienia. Rzeź Woli i inne zbrodnie pozostają faktem.

Pojawia się wreszcie argument wyjątkowo absurdalny: że rozróżnienie na „dobrych żołnierzy” i ich „złych dowódców” to produkt komunistycznej propagandy. Po pierwsze – jest to nieprawda o tyle, że nie ma krytyka Powstania także wśród historyków emigracyjnych (a do niedawna właśnie na emigracji krytyków było najwięcej), który kwestionowałby osobiste bohaterstwo żołnierzy. Zarazem te same osoby, niemające zgoła nic wspólnego z komunistycznym reżimem, podkreślały niecelowość decyzji o rozpoczęciu walk w stolicy. Po drugie – próba zakwestionowania merytorycznych argumentów poprzez stwierdzenie, że kiedyś podobne (często tylko pozornie) tezy przewijały się przez komunistyczną historiografię, jest sprzeczna z logiką. Dyskusja powinna się toczyć na argumenty, niezależnie od tego, kto i kiedy mógł je wygłaszać.

Wielu apologetów Powstania na jego krytykę reaguje moralnym wzburzeniem, wręcz agresją. To momentami rodzi po przeciwnej stronie sporu podobne emocje i tak nakręca się spirala radykalizmu. Pamiętam, jak po wydaniu przez Piotra Zychowicza jego pierwszej głośnej książki „Pakt Ribbentrop-Beck” byłem świadkiem dyskusji z udziałem autora, podczas której szanowany historyk prof. Marek Kornat, biorący udział w panelu dyskusyjnym, wyraźnie nie panując nad emocjami, potraktował Zychowicza – niezmiennie zachowującego spokój – w sposób wprost chamski i skrajnie agresywny. Wrażenie było fatalne, nawet obecni na sali przeciwnicy Zychowicza wydawali się zażenowani.

Czy o Powstaniu można dyskutować? Nie tylko można, ale nawet trzeba. Czy przy okazji rocznic, w tym tej obecnej – okrągłej? Tak, jak najbardziej, bo kiedy, jeśli nie teraz? Czy istnieje szansa na jakieś uzgodnienie stanowisk? Wątpię, bo niemal wszystkie argumenty oparte na źródłach i faktach zostały już przytoczone. Spór toczy się teraz o ich interpretację – a to już sfera dużej dowolności – przede wszystkim zaś o to, na czym jako naród powinniśmy opierać swoją rację bytu: na dbałości o przetrwanie i zachowanie substancji ludzkiej i materialnej, nawet za cenę ustępstw albo „niehonorowego” zachowania – jak chcieliby realiści; czy też – jak chcą romantycy – nawet w obliczu ogromnego ryzyka poniesienia wielkich strat musimy stawać do walki, ponieważ takie działanie jest częścią naszej natury, tożsamości i staje się, nawet w obliczu jednostkowej przegranej, elementem ciągnącej się czasem przez dziesiątki lat walki o wolność. To spór zapewne nie do rozstrzygnięcia, ale dobrze, że się toczy. Również dzięki temu nasza pamięć jest żywa, a to, co się stało 70 czy więcej lat temu, nadal mocno nas obchodzi.

Źle się dzieje, jeżeli ten spór przybiera formę połajanek, obelg i absurdalnych oskarżeń o szkodzenie Polsce.

————————————————————————————-

Polecamy wSklepiku.pl:„Ten straszny polski patriotyzm. Jak o nim rozmawiać?”

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych