Królikowska-Avis: Zwycięski D-Day i "Rajd Straceńców" w Dieppe. Jak do tego tragicznego w skutkach „eksperymentu” doszło?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. Wikimedia Commons/domena publiczna
fot. Wikimedia Commons/domena publiczna

Jednym z najsłynniejszych zdjęć II wojny światowej jest lądowanie aliantów na plaży „Omaha”. Bije z niego energia, siła, nadzieja na zwycięstwo. Najbardziej znane zdjęcie z Rajdu na Dieppe, to pobojowisko na plaży Dieppe, zniszczone i porzucone w pospiechu czołgi Churchill i stosy ciał kanadyjskich żołnierzy.

D-Day w Normandii, zwłaszcza okrągłe rocznice, fetuje cały świat: w tegorocznej uroczystości na plaży Sward w Ouistreham wzięli udział prezydent USA Barack Obama, premier David Cameron, królowa Elżbieta II, kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydenci Francois Hollande i Władimir Putin oraz wiele tysięcy gości. Na rocznicę „desantu straceńców” w Dieppe przybywa garstka weteranów, a z VIP-ów mamy tylko mera miasta i dziennikarzy lokalnego tygodnika „Paris – Normandie”.

Atmosfera obchodów D-Day jest radosna, w końcu celebruje się wielkie zwycięstwo – desant w Normandii, który otwierał Drugi Front w Europie, ale znaczył coś więcej. Bo po klęsce w bitwie o Falaise Niemcy nie zdołali już odbudować swojej armii i nie byli w stanie powstrzymać zwycięskiego pochodu aliantów na Paryż, a potem dalej. Obchody desantu na Dieppe, to stypa pogrzebowa. I jeśli lądowanie aliantów w Normandii można porównać do triumfalnej premiery, wcześniejszy o dwa lata Rajd na Dieppe – do katastrofalnej próby generalnej, w której spłonął teatr, grzebiąc w ruinach niemal cały zespół aktorski.

Dieppe, stolica Górnej Normandii, 35 tys. mieszkańców, czasy świetności przeżywało w 17. i 18. wieku bogacąc się na handlu niewolnikami i kością słoniową (patrz zamek i największa na świecie ekspozycja wyrobów z kości słoniowej). Bulwar nadmorski – dziwaczny. Bo obok 18-wiecznego byłego Grand Hotelu i kamienic w stylu normandzkim - słynny pruski mur – widoczne wyrwy, w których tkwią brzydkie nowoczesne budynki typu „późny Gierek”, równie paskudne co u nas. Na dole, przytulony pod wysokim na 45 metrów kredowym klifem, bardzo zadbany cmentarz ofiar krwawego Rajdu na Dieppe, z przewagą żołnierzy kanadyjskich. A tuż przy plaży – pomnik, upamiętniający najkrwawszą i najbardziej niepotrzebną z bitew historii II wojny światowej. Mój mąż, publicysta polityczny „Observera”, specjalizujący się w problematyce Francja, przynajmniej raz w miesiącu przekraczał English Channel. A kiedy działo się coś ciekawego, zabierałam się z nim. Toteż kilkakrotnie zdarzyło mi się być w Dieppe 19 sierpnia, w rocznicę Rajdu.

1992: 50. rocznica bitwy, mnóstwo weteranów z Kanady, wielu Brytyjczyków, w tym nasi sąsiedzi John Richards i Douglas Dicks, galowe mundury, baretki, ordery, wzruszone twarze, łzy w oczach podczas co dramatyczniejszych fragmentów przemówień. Potem opowieści starych wiarusów o tamtych tragicznych zdarzeniach, wiele gorzkich słów padało w stronę bezpośrednich dowódców, J. H. Robertsa i T. Leigh Mallory’ego, ale najwięcej – Churchilla, który – przypierany do muru przez Stalina – zdecydował się na operację Jubilee, z góry skazaną na porażkę. Był to w istocie eksperyment, który miał udowodnić Stalinowi i Rooseveltowi, że otwarcie II Frontu i lądowanie w Normandii nie jest jeszcze, przy tym stanie przygotowania ludzi i sprzętu, możliwe. Eksperyment, który pochłonął 6 tys. ofiar. Do dziś każdego 19 sierpnia, w brytyjskich mediach widać echa tamtego zdarzenia, i polemiki czy Churchill był wielkim dowódcą czy też wielkim cynikiem, nie liczącym się z życiem swoich żołnierzy? I przypomina się bitwę o Gallipoli, której planu był autorem, w której zginęło 87 tys. żołnierzy, a 165 tys. zostało rannych. Słyszy się często powtarzany argument, że wielkie zwycięstwo wymaga kilku małych klęsk. Ale weterani „Rajdu Straceńców”, Brytyjczycy, Kanadyjczycy, Amerykanie są innego zdania.

Jak do tego tragicznego w skutkach „eksperymentu” doszło? Otóż wojna w 1942 roku wkraczała w decydującą fazę. Sytuacja aliantów była skomplikowana. W wyniku rosyjskiej kontrofensywy, wojska niemieckie poniosły bardzo poważne straty – ok. 1 mln zabitych, ale ofiary rosyjskie były jeszcze większe, ponad 1 mln zabitych a 3,5 mln dostało się do niemieckiej niewoli. Front rozciągał się coraz bardziej, od Leningradu na północy, poprzez przedpola Moskwy, Stalingrad nad Wołgą aż po roponośne pola Kaukazu. Do Benghazi przybył Deutsches Afrikan Korps i próbował odbić Tobruk. A w grudniu 1941 roku wojska japońskie zaatakowały Pearl Harbour, co spowodowało otwarcie nowego frontu wojennego na Pacyfiku. I przesunęło uwagę Amerykanów z teatru wojny w Europie na Azję. W czerwcu 1942 roku Niemcy zdobyli Sewastopol i Charków, Zagłębia Donieckie i Woroneskie dostały się w ręce niemieckie. Stalin wiedział, że bez wsparcia aliantów i otwarcia Drugiego Frontu w północno-zachodniej Europie, nie wytrzyma długo naporu armii niemieckiej. To on był głównym orędownikiem lądowania wojsk sprzymierzonych w Normandii, i jak widać z listów, wymienianych miedzy nim a Churchillem i Rooseveltem, wywierał silną presję, aby ten Drugi Front jak najszybciej otworzyć. Pomysł inwazji na Normandię zaakceptował Roosevelt i gen. George Marshall przygotował plan operacji pod kryptonimem Sledgehammer. Premier Winston Churchill sprzeciwiał się tej akcji, uważał, że brakuje sprzętu desantowego, a „wilcze stada” - jednostki niemieckie grasujące po Atlantyku, uniemożliwią akcję dostarczania sprzętu i ludzi przez Amerykanów. Chodziło też o coś innego. Jego „darling project” to była operacja lądowania sił alianckich w którymś w państw Morza Sródziemnego, przemarsz przez Bałkany i 1) odcięcie Rosjanom drogi na zachód i 2) zabezpieczenie brytyjskich interesów w basenie Morza Sródziemnego. Pamiętajmy o Palestynie, terytorium mandatowym Wielkiej Brytanii, o Malcie i Gibraltarze. Gdyby ten plan został zaakceptowany, powojenne losy Europy, w tym Polski potoczyłyby się inaczej. Dla nas bardziej fortunnie. W czerwcu 1942 roku ustalono, że jeśli Rajd na Dieppe okaże się niemożliwa lub zbyt ryzykowna, inwazja na Normandię zostanie odłożona. To miał być dowód złożony przez Churchilla Stalinowi i Rooseveltowi, że operacja Sledgehammer jest, w tym stanie przygotowań, niemożliwa.

Operacja Rutter, została zaplanowana przez brytyjskie Dowództwo Operacji Połączonych pod przywództwem gen. Louisa Mountbattena w kooperacji z Dowództwem Operacji Południowo-Wschodnich pod gen. Montgomery’m. Miała się odbyć 7 lipca, ale była odkładana ze względu na złe warunki atmosferyczne. W międzyczasie dokonywano korekty planu. W końcu otrzymała kryptonim Jubilee i „próba generalna” lądowania sprzymierzonych w Normandii się rozpoczęła. Termin: 19 sierpnia 1942 roku. Miejsce – plaże Dieppe i pobliskich miasteczek Pourville, Puys i Bernal. Dowódcy: kpt John Hughes Hallett (operacje morskie), gen. John H. Roberts (lądowe) i gen. Trafford Leigh Mallory (powietrzne). Siły: 6086 żołnierzy, 4961 Kanadyjczyków, 1075 Brytyjczyków, w tym 550 marynarzy z Royal Navy i 190 lotników z RAF, 50 Amerykanów i 17 Francuzów. Plan zakładał: najpierw bombardowanie z powietrza i morza, następnie desant na plażę Dieppe, zdobycie miasta, zniszczenie urządzeń portowych, rekonesans w celu zorientowania się w skali umocnień niemieckich i powrót do Wielkiej Brytanii z jeńcami niemieckimi. Ale wszystko poszło nie tak.

Najpierw na wschodnim skrzydle jedynie 7 z 28 statków desantowych dotarło do brzegu. Natknęły się na nieprzyjacielski konwój, którego eskorta rozproszyła jednostki desantowe. Dotarli do plaży z opóźnieniem, już przy dziennym świetle, dostali się pod ostrzał niemieckich baterii, które z klifu strzelały do żołnierzy opuszczających barki desantowe, powodując ogromne straty. Desant na skrzydle zachodnim wylądował za daleko, nie przebił się przez strzeżony most na rzece Scie, w Pourville, gdzie także na klifie stały umocnienia nieprzyjacielskie. Także zanotowano ogromne straty. Atak na oba desanty, wschodni i zachodni zakończył się katastrofą, teraz główne siły lądowały na plaży w Dieppe, a nie ma na świecie plaży, która mniej nadawałaby się na desant. Wąska, kamienista, z jednej strony morze, z drugiej kilometry wysokiego na 45 metrów klifu, na którym znajdowały się baterie niemieckie, które strzelały do lądujących żołnierzy jak do kaczek. Najpierw kilka dywizjonów Hurricane’ów, w tym dwa polskie 302 i 303, rozpoczęło bombardowanie i zaraz potem desant, który został przyjęty ogniem baterii niemieckich. Znowu ogromne straty w ludziach. Pancerniacy nie mogły przedrzeć się do miasta, bo saperzy nie wysadzili barier przeciwczołgowych na czas, i bez sensu jeździli wzdłuż plaży. Uszkodzone zostały trzy niszczyciele, w tym dzielny ORP „Ślązak”.

Horror i kompletny chaos! Widać było jak na dłoni niestaranne przygotowanie operacji Jubilee. O 11, czyli już w 6 godzin po rozpoczęciu akcji, z których każda godzina kosztowała śmierć 1000 żołnierzy, gen. Roberts wydał rozkaz odwrotu. Pod osłoną dymną samolotów, jednostki podpływały do plaż, żeby zabrać żywych i rannych. W tej operacji znowu zginęło wielu żołnierzy – pamiętajmy, że cała akcja toczyła się na wąskiej nieosłoniętej plaży, ostrzeliwanej z góry przez Niemców. O 14 ewakuacja się zakończyła. Straty wyniosły: 3363 Kanadyjczyków, zabitych lub wziętych do niewoli, 987 Brytyjczyków, a w sprzęcie: 33 czołgi, 106 samolotów i 1 niszczyciel.

8 września premier Winston Churchill tak bronił w Westminsterze swojej podobno „niezależnej” decyzji na operację Jubilee:

Musieliśmy uzyskać wszystkie informacje, niezbędne do przygotowania inwazji na duża skalę. Ten rajd, poza wartością rozpoznawcz, przyniósł także niezwykle zadowalające wyniki starć powietrznych,

z czego ani jedno zdanie nie było prawdą. Mówi się, że gdyby najinteligentniejszy z przywódców gen. Brooke, który od 1 do 24 sierpnia przebywał na Bliskim Wschodzie, był wtedy w Londynie, zdołałby wyperswadować Churchillowi ten „Rajd Samobójców”. Każdego roku 19 sierpnia w brytyjskich mediach z nową siłą wybucha debata na temat „kto zawinił?”. Obrońcy twierdzą, że z desantu w Dieppe wynikało, że w przygotowaniach do inwazji na Normandię potrzebne było:

1) zniszczenie umocnień nieprzyjacielskich jeszcze przed wylądowaniem desantu,

2) doprowadzenie do przewagi lotniczej,

3) stworzenie specjalnych jednostek morskich, specjalizujących się w desantach i

4) jednostek morskich, dysponujących silną artylerią.

Druga strona twierdzi, że nie trzeba było aż 6 tys. istnień ludzkich, aby takie informacje uzyskać. Wystarczyłaby dokładniejsza orientacji w terenie Dieppe oraz inteligentniejsi i mniej cyniczni dowódcy. Oto słowa gen. Leslie Hollisa, zastępcy szefa Military Wing of the War Cabinet:

Operacja była kompletnym fiaskiem, gdzie poświęcono wiele tysięcy istnień ludzkich, w próbie, która nie przyniosła spodziewanych informacji potrzebnych dla przyszłego lądowania w Normandii.

A opinie tych szczęściarzy, którzy przeżyli „Rajd Straceńców”, są oczywiście jeszcze bardziej krytyczne. Podczas rocznicowych spotkań w Dieppe słyszy się o „zgniłym kompromisie ze Stalinem”, niewłaściwych politycznych wyborach, braku odpowiedzialności za żołnierzy, i arogancji i cynizmie dowódców.

Komentarz ukazał się na portalu sdp.pl.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych