Ameryka niedoceniona. "To opowieść o witalnej sile jej mało militarnego społeczenstwa obywateli." Warto sięgnąć po drugi tom historii USA pióra Piotra Zaremby

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Drugi tom historii politycznej Stanów Zjednoczonych w XX w. Piotra Zaremby już w księgarniach. Tytuł „Demokracja w stanie wojny. Woodrow Wilson i jego Ameryka” mówi sam za siebie. Apogeum tej opowieści przypada na lata I wojny światowej. Oto wstęp do tej książki i zarazem manifest autora.

Obchodzimy w tym roku setną rocznicę wybuchu I wojny światowej. Jeśli o niej pamiętamy, to jako o starciu europejskich potęg. A przecież o losach tej wojny zdecydowały Stany Zjednoczone

Rzesza sama przesądziła swój los, decydując się na nieograniczoną wojnę podwodną. To było rozwiązanie dla Ameryki nie do przyjęcia, choć są historycy, którzy ten aksjomat kwestionują. Można też dowodzić, że Amerykanie byli na wejście do wojny skazani z powodu całokształtu swoich sympatii i interesów.

Tej decyzji towarzyszyły szydercze uwagi wilhelmińskich oficjeli na temat zdolności militarnych USA. Niemiecki admirał dawał kajzerowi słowo oficera, że amerykański żołnierz nie postawi nogi na europejskiej ziemi. Postawiły setki tysięcy. To wystarczyło, aby Berlin stanął w obliczu klęski. Te zdarzenia zatrzymały marsz ku niemieckiej Europie. I zaważyły na losie niejednego europejskiego kraju.

W tym sensie ten tom mojej historii politycznej Stanów Zjednoczonych to opowieść o Ameryce niedocenionej i nierozumianej w Europie. O witalnej sile jej mało militarnego społeczeństwa obywateli. Skądinąd Amerykanie mieli równie dużo kłopotów w zrozumieniu narodów europejskich, łącznie z najbardziej przez siebie lubianymi Anglikami.

Polityka ówczesnego prezydenta T. Woodrowa Wilsona w czasie wojny miała inne, bardziej kontrowersyjne skutki. Są historycy, którzy dowodzą, że gdyby nie jego kampania pokojowa, kiedy to jeszcze przed pokonaniem Niemiec wdał się w wymianę not z ich rządem, nie doszłoby do tak łatwego obalenia Wilhelma II. Bo Niemcy mieli prawo odnosić wrażenie, że jako monarchia będą ukarani za wojnę dotkliwie, zaś jako zdemokratyzowana republika zostaną potraktowani łagodniej. W efekcie władca, zmuszony do abdykacji przez własnych generałów, uniknął w oczach swego narodu odpowiedzialności za klęskę. Obwiniano za nią potem polityków parlamentarnych, którzy i tak nie zdołali wytargować korzystnego pokoju. Tak mimowolnie podłożono beczkę prochu i pod system wersalski, i Republikę Weimarską.

Teza to trudniejsza do udowodnienia niż wkład USA w zwycięstwo nad Niemcami, ale nie bezsensowna. Jest to więc również opowieść o dziwnych i nieoczekiwanych nieraz konsekwencjach idealizmu.

Lecz idźmy dalej: Wilson miał wielki wpływ i po zakończeniu walk na losy wielu krajów, w tym także Polski. Najpierw uznał jej odrodzenie za jeden z celów wojny. Pewnie odrodziłaby się i tak, ale to wzmocniło jej pozycję wyjściową. A podczas obrad konferencji paryskiej amerykański prezydent kilka razy interweniował na rzecz polskich interesów. To on, wbrew Anglii, nie dopuścił do oddania całego objętego plebiscytem Górnego Śląska Niemcom.

Paradoksalnie jedno i drugie wynikało z tego samego. Wilson wszedł do wojny niechętnie, uważając, że nie wiążą go przesądy i interesy europejskich sojuszników. Zaszkodził im, wdając się w wymianę not z niemieckim kanclerzem. Ale też w następnym roku pokrzyżował plany brytyjskiego premiera, który chciał dowartościować przyszłe Niemcy. Amerykański prezydent uznał Polskę za element nowego, lepszego świata, a nie oglądał się na kanony „europejskiej równowagi”. Kolejny morał: w świecie naczyń połączonych te same dogmaty i ta sama polityka nie bywają tylko dobre albo tylko złe.

Na koniec Wilson poniósł klęskę. Republikanie, blokując w Senacie traktat wersalski, nie pozwolili mu na wprowadzenie USA do Ligi Narodów. Można to widzieć jako przegraną marzyciela w starciu z brutalnymi realistami. I można zauważyć, że gdyby nie dogmatyczny upór Wilsona, obstającego przy najdrobniejszych szczegółach, kompromis z opozycją byłby możliwy. W tym sensie to opowieść o niemożności porozumienia nawet w kraju, w którym elita miała targi i praktyczne rozwiązania we krwi. O przewadze amerykańskiej politics nad amerykańską policy.

To zdarzenie, czego także dowodzę, było skądinąd przeceniane. Udział USA w Lidze Narodów nie zmieniłby zasadniczo biegu historii, nie zapobiegłby II wojnie światowej. Ale ten finał wzmocnił tendencje Amerykanów, aby zamknąć się na powrót w swojej kontynentalnej skorupie, a to pewne znaczenie miało.

Tamte dzieje przypominają wojnę gigantów, gdzie oponentami demokraty Wilsona był najpierw Theodore Roosevelt, były prezydent, rozbijacz, ale też patriota Partii Republikańskiej, a potem republikański senator Henry Cabot Lodge. Ogromną rolę odgrywały tu partyjne i osobiste nienawiści. To więc także opowieść o roli jednostki w historii.

Co by się stało, gdyby Wilson się trochę posunął i umożliwił za cenę drobnych ustępstw wejście Ameryki w system zbiorowego bezpieczeństwa? Ale też co by się stało, gdyby Theodore Roosevelt nie zmarł przedwcześnie. Czy rządzący od 1921 r. Republikanie nie pozostaliby partią bardziej aktywną w światowej polityce? Czy wygrałby wtedy tak łatwo duch prawdziwego izolacjonisty, republikańskiego senatora Williama Boraha, który nigdy nie opuścił Ameryki, bo mu wywróżono w dzieciństwie, że umrze na morzu?

Obaj główni, toczący wojnę na śmierć i życie, protagoniści jawią się jako ludzie nietypowi dla narodu, któremu przyszło im przywodzić. Już fakt, że kostyczny, zimny Wilson był profesorem, jak sam o sobie powie, „niepraktycznym intelektualistą”, powinien go skreślać w oczach społeczeństwa, które ceniło wygadanych adwokatów, ale nie teoretyków. Jednak dzięki sile woli i charyzmie do czasu wpływał na nastroje i preferencje sporej części tej zbiorowości. Theodore Roosevelt – jawi się na tym tle jako amerykański „twardziel”. Ale czy jego apele do heroizmu, do poświęcenia jako wartości, dobrze brzmiały w uszach pragmatycznych Amerykanów? A dawali się uwodzić i jemu. Tym bardziej to opowieść o przywództwie.

Ale i o granicach siły sprawczej liderów. To pierwsze, tak gwałtowne wkroczenie Ameryki w historię Europy i świata zakończyło się cofnięciem. Z powodu uporu Wilsona i partyjno-ambicjonalnych zagrywek senatora Lodge’a. Ale także i dlatego, że to społeczeństwo nie było na to jeszcze przygotowane. I geopolityczne pasje Roosevelta, i akademicki idealizm Wilsona, Amerykanów przerastały. Obie postawy były nazbyt abstrakcyjne.

Nie raz i nie dwa świat rozliczał z tego potem ten naród. Ja bym rozłożył akcenty inaczej. Doceniłbym przenikliwość tej części amerykańskich elit, która przełamywała w różnych momentach pokusę nadmiernej izolacji. Ale też przypomniałbym, że egoizm przeciętnego Amerykanina nie był większy niż egoizm innych narodów. I że próba zasadniczego zaangażowania w sprawy świata wymagałaby od tego społeczeństwa niezwykłych zdolności i nadludzkiej determinacji. Wyborów dokonywanych wbrew logice i doraźnym interesom. Jest to więc opowieść o umiejętności i nieumiejętności przewidywania, o ograniczonym wpływie pojedynczego narodu na dziejowe procesy, i o zawodności stereotypów.

Lata 1913–1921 to także schyłek ery progresywnej w polityce wewnętrznej USA. W poprzednim tomie starałem się pokazać, jak bardzo reguły tamtej demokracji były niepodobne do naszych. I zarazem, że ta ich polityka pozostaje wielkim poligonem doświadczalnym dla wszystkich społeczeństw demokratycznych. W tym tomie mamy do czynienia ze zbiorowością nadal pierwotną, idącą w rozwiązywaniu wielu konfliktów na skróty, naszpikowaną patologiami. I zarazem ze zbiorowością, która posiadła bezcenny dar: autokorekty.

Warto to podkreślić, tym bardziej że często poznajemy tę historię nie za pośrednictwem prac historycznych, lecz ideologicznych pamfletów. I tak np. „Lewicowy faszyzm” dziennikarza, nie historyka, Jonaha Goldberga, praca cenna, gdy chodzi o polemiki ze współczesną amerykańską lewicą, dzieje USA w XX w. przedstawia jako ciąg starć dwóch spójnych doktryn: konserwatywnej i liberalnej (czyli według amerykańskich kryteriów – lewicowej). W tym ujęciu Wilson to prekursor obłędnego etatyzmu następnych generacji, a progresiści z obu partii to w prostej linii twórcy dzisiejszej politycznej poprawności.

Niewiele w tym prawdy. Wilson przedstawiony przez Goldberga jako rzecznik „ubóstwienia państwa” to tak naprawdę Hamlet wahający się, jaką drogę wybrać: wzmacniania rządu czy jego ograniczania. A progresistów poznamy w mojej książce jako ludzi różnorakich poglądów i skłonności, w tym takich, które do tego generalnego schematu kompletnie nie pasują.

Czy było etatystycznym przedsięwzięciem przeprowadzone przez demokratów w roku 1913 obniżenie protekcyjnych do tej pory ceł? Rzecz charakterystyczna – Goldberg w ogóle o nim nie wspomina. Czy etatystyczne, czy też z ducha wolnorynkowe było zwalczanie wpływów rozmaitych lobbies obciążających amerykańską ekonomię swoistym podatkiem? Tego kontekstu w ogóle tu nie ma. I tak dalej.

Nawet tam, gdzie Goldberg znajduje dla swoich teorii punkt zaczepienia, upraszcza je aż do granic wulgarności, jak wtedy, gdy przedstawia konsekwentną rządową kontrolę nad gospodarką podczas wojny jako przejaw ideologii, a nie wojennej konieczności. Zupełnie już kłamliwie przedstawia represje wobec przeciwników wojny jako dzieło samych progresistów, choć panował wokół nich szeroki konsensus, udział konserwatywnych republikanów w tej polityce był wręcz może istotniejszy, skoro w wielu regionach rozprawiono się przy okazji z lewicą. Ale Goldberg opowiada nam z przekonaniem, że Amerykański Legion, pacyfikująca wszelkich „wrogów państwa” organizacja weteranów wojny światowej, to produkt myśli progresywnej. To już kompletny nonsens. Oczywiście wizja historii rysowana przez niego jest atrakcyjna, wszystko się w niej zgadza, jedno wynika z drugiego. Tylko niewiele w niej prawdy.

Warto pamflety czytać, ale nie warto uczyć się z nich historii. Zwłaszcza amerykańskiej, gdzie ideologii było w tamtych czasach znacznie mniej niż w Europie.

Wróćmy więc do wykładu historycznego. Reformatorskie pasje to się w Ameryce budziły, to stygły, a jednak z każdego czasu przemian kraj wychodził odmieniony. W nową epokę, lata 20., czas ekonomicznego boomu i dominacji Republikanów, wejdzie nie tylko z lepszymi (choć wciąż mocno niedoskonałymi) instytucjami, ale i z bardziej demokratycznym kapitalizmem. Choć bez jednolitego ustawodawstwa socjalnego, z którym worek rozwiązał się po wojnie w zagrożonej rewolucją Europie. Uchwalenie ośmiogodzinnego dnia pracy dla całego kraju było nadal sprzeczne z amerykańskimi standardami. To więc również opowieść o sensie postępu – ale w amerykańskim tego słowa znaczeniu.

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Amerykańska polityka zachowuje pozory ciągłości: formalnie taki sam ustrój jak ponad 200 lat temu, te same partie od z górą 150. To dlatego Roman Giertych opowiadał w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że niewolnictwo zniosła w USA Partia Demokratyczna. Kto miał to zrobić, jak nie formacja, której prezydentem jest Barack Obama? W rzeczywistości zrobili to Republikanie. „Każde kolejne pokolenie Amerykanów na nowo definiowało oblicze swoich partii” – zauważył podczas promocji pierwszego tomu mojej historii prof. Jan Żaryn.

Zmieniły się, często wręcz zamieniły rolami, partie, zmianie uległy także standardy. Ze zdumieniem odkryjemy, że Wilson, subtelny moralista próbujący podnieść etyczny poziom polityki krajowej i międzynarodowej, okazuje się obrońcą segregacji rasowej. Razem z większością ówczesnej Partii Demokratycznej, niewrażliwym na nieszczęścia, jakie spadały na Murzynów.

Amerykanie znaleźli odpowiedni ton, aby o tym mówić. Nie ukrywają tego, nie pochwalają, powstało wiele prac na ten temat. Ale nie wyrzucają pochopnie jednej ze swoich ważnych postaci historycznych na śmietnik. Ani dialektyka wstydu, ani pychy i tromtadracji, chciałoby się zauważyć.

Naturalnie doceniając to, trzeba wziąć dodatkową poprawkę: tak się zachowują społeczeństwa silne i bezpieczne. A jednak warto choć w ograniczonym stopniu brać przykład.

Tekst ukazał się również w poprzednim numerze tygodnika „wSieci”.

A książkę można nabyć w naszym wSklepiku.pl! Polecamy!

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych