"Powstanie Warszawskie" - pokażmy ten film w każdej polskiej szkole! NASZA RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
www.powstaniewarszawskiefilm.pl
www.powstaniewarszawskiefilm.pl

Film „Powstanie Warszawskie” oglądałem w ogromnym napięciu, choć zdałem sobie z tego sprawę dopiero po emisji. Ale tak chyba jest w przypadku filmów, które legendą obrastają jeszcze przed powstaniem. Z jednej strony można powiedzieć, że produkujące film Muzeum Powstania Warszawskiego miało do wykonania proste zadanie: nie zepsuć unikatowego materiału filmowego, który przetrwał od 1944 roku aż do dzisiaj. Z drugiej jednak strony to przecież właśnie jest w tym wszystkim najtrudniejsze. Trudno sobie wyobrazić ogrom pracy jaki należało włożyć w to, aby ocalone pięć i pół godziny powstańczych kronik przekuć w 85 minut dobrego filmu. Bardzo dobrego filmu.

Przed obejrzeniem „Powstania Warszawskiego” bałem się jednego, że wymyślona przez Jana Komasę fabuła okaże się w zderzeniu z autentycznymi zdjęciami banalna i, że dopisane do niemych ujęć dialogi będą infantylne. Początek filmu wcale tego strachu nie zmniejsza. To wędrówka chłopaków z kamerą i statywem przez Warszawę 1944 roku. Patrzymy na nią ich oczami. Operatorzy - bracia Witek i Karol - w nieudolny sposób zagadują powstańców. Hej, uśmiechnij się do nas! Panna nie będzie taka sztywna! Młodszy z nich - Witek - rwie się do walki, kompletnie nie rozumie sensu nagrywania filmu w chwili, kiedy Ojczyzna wzywa. Ta niepewność celu, wręcz niechęć do pracy filmowca udziela się widzowi. Aż chce się powiedzieć: a rzućże to w cholerę, weź karabin i idź bić szkopów jak twoi rówieśnicy! Starszy brat - Karol (znakomity dubbing Michała Żurawskiego) dobrze jednak wie, że ciągnąc przez walczącą Warszawę brata, ciężki statyw i nieporęczną kamerę wypełnia misje dziejową.

W pewnym momencie pada retoryczne pytanie:

Kto się o tym wszystkim dowie, jeśli my tego nie pokażemy?

Wtedy widz już wie, że to taka sama walka, tylko ci żołnierze zamiast karabinu maja kamerę, a zamiast pocisków puszki z filmowa taśmą.

W „Powstaniu Warszawskim” użyto tylko zdjęć nakręconych przez Polaków - dwunastu operatorów z wydziału propagandy Armii Krajowej. To nie są bardzo efektowne ujęcia, nie ma znanych z zasobów niemieckich panoram Warszawy, nie ma zdjęć lotniczych. Są za to ludzie, Polacy, z bliska. Widzimy ich twarze, uśmiechy, grymasy. Częściowo znamy te ujęcia, choćby z monitorów na sali ekspozycyjnej Muzeum Powstania Warszawskiego. Ale w filmie są pokolorowane i oczyszczone, przez co momentami można zapomnieć, że ogląda się dokument. To taka sama zaleta jak i wada. Kiedy były czarno - białe, miały pewną szlachetność, wiadomo było, że ogląda się coś starego, ekskluzywnego. Kolor im to odbiera, ale daje w zamian coś innego. Olśnienie, że przecież Warszawa w 1944 roku też miała kolory. Że kobiety ubierały się w kolorowe sukienki, że stołeczne elewacje były elegancko pomalowane, wreszcie, że nawet gruzowiska nie były czarno - szare, tylko widać tam dobrze cegły w rudym kolorze. Zaskakujące dla kogoś, kto naoglądał się oryginalnych kronik jest nawet to, że płomienie, które trawiły Warszawę też miały pomarańczowo - żółty kolor, a nie były białe.

Co do dialogów, których tak się obawiałem - nie mam zastrzeżeń, szczególnie po jednym.

Co wy tu robicie?

— pytają Witka i Karola przechodzący powstańcy.

Film o powstaniu

— odpowiadają filmowcy.

Ta… A my robimy powstanie

— rzucają z lekceważeniem mężczyźni odchodząc z karabinami w kierunku barykady.

Filmu nie ma co opowiadać, naprawdę warto go zobaczyć i to nie jeden raz. Twórcy zapewniają, że każde kolejne obejrzenie pozwoli zobaczyć więcej. Po pierwszym obejrzeniu zapamiętałem jedno - uśmiechnięte, wręcz radosne twarze powstańców, których operatorzy pokazali również przy codziennych czynnościach, w piekarni, na ulicy, podczas ślubnej uroczystości czy w szpitalu. Zobaczyłem ludzi wolnych, wolnych w tym momencie, bo przecież wtedy jeszcze nie wiedzieli jak Powstanie Warszawskie się zakończy.

Jan Ołdakowski - dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego i producent filmu mówi otwarcie, że „to nie jest film dla wszystkich”, ale chodzi mu o drastyczne sceny, których nie można było uniknąć, bo przecież też takie oblicze miało to powstanie. Chyląc czoła przed twórcami chcę na koniec wyrazić życzenie - pokażmy ten film w każdej polskiej szkole, od gimnazjum wzwyż. Premiera w kinach 9 maja.

Marcin Wikło

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych