"Spontaniczny ruch przywracania pamięci o Żołnierzach Wyklętych liczy ledwie dziesięć lat, a już wywołuje irytację"

ebelchatow.pl
ebelchatow.pl

Spontaniczny ruch przywracania pamięci o Żołnierzach Wyklętych liczy ledwie dziesięć lat, a już wywołuje irytację

— pisze Piotr Semka na łamach tygodnika „Plus Minus”, recenzując książkę „Brudne Serca” Anny Karoliny Kłys.

Dziennikarz pisze o niezdrowej reakcji części środowisk na tę publikację.

Entuzjazm, jaki książka wzbudziła w środowisku „Gazety Wyborczej”, wskazuje na coraz mniej skrywane rozdrażnienie rozwijającym się od niedawna kultem Żołnierzy Wyklętych. Zwykła, pełna szacunku pamięć o ludziach niegodzących się ze zniewoleniem Polski przez Sowietów przedstawiana jest jako propagandowa idealizacja a’la PRL. Bo przecież nic nie jest czarno-białe – przekonuje się nas – wszyscy tworzyliśmy PRL, a w ogóle to i tak rządził przypadek. Tylko czy gdzieś już tego nie słyszeliśmy?

— czytamy na łamach weekendowej „Rzeczpospolitej”.

Semka opisuje przy tym opinię autorki książki w sprawie relacji dotyczącej śmierci jednego z bohaterów „Brudnych serc”.

„W jedynym istniejącym wspomnieniu dnia śmierci Cichoszewskiego opisany został jako niezwykle odporny psychicznie, zupełnie pogodzony z losem. To zawsze wydawało mi się dziwne w opisach niezłomnych, bohaterskich i honorowych. Stali na baczność przed plutonem egzekucyjnym, jeśli mrużyli oczy, to od słońca , nigdy od łez. A przecież takich ludzi nie ma. Każdy chce żyć, nikt nie chce cierpieć”

— przekonuje pani Kłys, apelując przy tym, by nie nadawać Żołnierzom Niezłonym nazw ulic, placów i szkół.

Semka polemizuje z takim nastawieniem:

A gdzie są te szkoły, gdzie te wizyty delegacji uczniów na grobach? Może tu czy tam wychowawcy wrażliwi na historię starają się kultywować pamięć o Żołnierzach Wyklętych, ale ten rzekomy kult w polskich szkołach to wciąż krucha roślinka, na którą trzeba chuchać i dmuchać

— ocenia publicysta.

Wnioski nie są optymistyczne.

Wciąż słyszymy też postulat znalezienia trzeciej wersji historii – innej od klisz z lat PRL, gdy byliśmy karmieni opowieściami, jak to Polacy spontanicznie i z kwiatami witali wkraczających do naszego kraju czerwonoarmistów; ale też innej od „legend o oddziałach niezłomnych żołnierzy bohatersko przemierzających polskie lasy”. (…) Wszystkim rządził przypadek, a obie strony konfliktu nie do końca zdawały sobie sprawę, o co w nim chodzi

  • pisze Semka.

I dodaje, że to jednak, choć popularny i pociągający sposób myślenia, to nieprawdziwy:

Szacunek wynika ze świadomości tragizmu sytuacji Żołnierzy Wyklętych i skali zbrodni, jakiej Sowieci i komuniści dokonali na tamtym pokoleniu. W latach 1944-1963 – mimo niewątpliwych wyjątków – kto inny bywał katem, a kto inny ofiarą. Czy naprawdę więc jednych i drugich tak niewiele różniło?

— kończy.

Całość artykułu na łamach tygodnika „Plus Minus”.

lw, „Rzeczpospolita”

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych