W czasie wędrówek z dziećmi do parku, na plac zabaw czy nawet do jakiegoś urzędu, natykam się na specyficzne zjawisko. Domyślam się, że jest ono znane wszystkim, którzy mają dzieci. Mam na myśli nieproszone komentarze lub rady ze strony zupełnie obcych ludzi.
Scena 1:
Kolejka do kasy w dowolnym sklepie. Tuż przy kasie ustawione są również słodycze. Głównym bohaterem jest zazwyczaj dość grzeczne dziecko, które akurat tym razem nie ma humoru, marudzi albo po prostu ma wielką ochotę na słodycze. Odmowa ze strony rodzica, powoduje jęki, dalsze marudzenie lub płacz w zależności od wieku i początkowego stanu bohatera. I tu pojawia się Przeszkadzacz Komentator.
O, mamusia nie chce kupić czekoladki. Głodny jesteś?
Lub coś w podobnym stylu. Mały słodyczożerca wyczuwa swoją okazję i nasila jęki lub płacze. Zdenerwowanie rośnie. Tu mamy dwie możliwości. Życzliwa osoba postanawia zabawić się w Mikołaja i kupuje naszemu dziecku lizaka, batonik itp. Przy okazji daje wyraźnie do zrozumienia, jaka ta mamusia jest niedobra i jak bardzo opłaca się robić sceny publicznie. Dziecko rejestruje wszystko i zachowuje w pamięci do wykorzystania w przyszłości.
Druga możliwość to zmiana życzliwości w głęboką dezaprobatę i dalsze ingerowanie Komentatora w proces wychowawczy:
O jak brzydko płaczesz! Pani/pan Cię zabierze.
Tu również ciśnienie rośnie i trzeba wiele wewnętrznego samozaparcia, by nie wywołać karczemnej awantury.
Scena 2:
Dotyczy najczęściej rodziców młodszych dzieci. Jest np. taki uroczy wiek – 2,5 roku – kiedy dziecko wiele już chce ale nie zawsze ma siły. I zazwyczaj jest na nie. Nieraz widziałam takie sytuacje albo w nich uczestniczyłam. Koniec spaceru, idziemy do domu. Moja latorośl w tym momencie stwierdza, że atrakcyjniejszy jest kierunek przeciwny. Trwają namowy, kompromisy polegające na wydłużeniu spaceru, ale czasami po prostu trzeba wrócić do domu bezzwłocznie. Wzięcie za rękę owocuje biernym oporem lub płaczem. Wsadzenie do wózka daje podobne efekty. I wtedy zaczynają pojawiać się komentarze lub "dobre rady". Stajemy się uliczną atrakcją. Syn mojej koleżanki wyspecjalizował się w dramatycznym krzyku:
Tylko nie do domu!!! Błagam nie do domu!
Jego mama po kilku takich akcjach zapowiedziała, że kończy spacery. Ma dość robienia za potwora. Można tutaj jeszcze przytoczyć inne, równie niezbyt miłe komentarze – żeby dziecko ubrać/rozebrać, bo jest ubrane za lekko/za ciepło, czy częstowanie cukierkami na ulicy.
To wszystko, poza tym że najczęściej stawia mamy w dość trudnej sytuacji, często mocno ingeruje też w proces wychowawczy. Jak uczyć dziecka rozwagi wobec obcych dorosłych, gdy ci kuszą słodyczami lub grożą porwaniem od mamy? Jak być autorytetem wobec dziecka, kiedy każdy czuje się mądrzejszy i chętnie pokazuje mi moją nieudolność? Oczywiście przy dziecku. Jak być konsekwentnym i wypracowywać z dzieckiem pewne zasady, jeśli są Przeszkadzacze?
Ostatnio pojawia się także dodatkowy aspekt. Około piętnastu lat temu słyszałam opowieść rodem z horroru. I mam wrażenie, że teraz zmierzamy w jego stronę. Pewien nasz znajomy ma wnuczkę, która mieszka na stałe w Sztokholmie. Podczas jednej z wizyt u niej, na spacerze, odmówił kupienia jej kolejnej zabawki. Dziewczynka, około 4-letnia natychmiast ryknęła donośnie. W oka mgnieniu wokół nich zgromadzili się przechodnie grożący wezwaniem policji.
W Polsce wprawdzie jeszcze nie jest tak, jak w Szwecji, ale może być, jeśli nie przestaniemy tak mocno ingerować w to, co widzimy, a co na pierwszy rzut oka nie wygląda za dobrze. Często najlepszym rozwiązaniem jest po prostu nie komentować. Wbrew temu, co uważają Przeszkadzacze, mamy kochają swoje dzieci i chcą dla nich jak najlepiej.
Justyna Walczak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/96668-przeszkadzacze