Macierzyństwo w teorii i praktyce

Fot.sxc.hu
Fot.sxc.hu

Nie wiem jak inne kobiety, ale ja do roli matki nie byłam przygotowywana. O moim domu rodzinnym można powiedzieć wiele dobrych i ciepłych słów, ale na pewno nie to, że nauczono mnie w nim czegoś dotyczącego praktycznego prowadzenia domu lub zajmowania się dziećmi.

Jako jedynaczka i ukochana córka miałam przede wszystkim zdobyć wykształcenie, pozycję zawodową i stać się osobą samodzielną, samorządną i niezależną. Kiedy więc na drugim roku studiów wyszłam za mąż, a wkrótce potem okazało się, że spodziewam się dziecka, wszystko co do tej pory umiałam, czyli sporządzanie notatek z wykładów, czytanie kilku książek jednocześnie i prowadzenie długich, teoretycznych dyskusji z podtekstem psychologicznym, stało się mało przydatne. Ale wtedy jeszcze nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę.

Studenckie małżeństwo pozwalało mi nadal snuć śmiałe plany dotyczące mojej świetlanej przyszłości. Utwierdzana od lat w przekonaniu, że wykształcenie to podstawa, która rozwiązuje wszelkie problemy, zamiast przeglądać literaturę fachową omawiającą kwestie opieki nad niemowlęciem lub zasięgać porad bardziej doświadczonych mam, postanowiłam dowiedzieć się, w jaki sposób ... nauczyć moje dziecko jak najszybciej czytać. Może liczyłam, że kilkumiesięczny maluszek będzie leżał obok mnie przeglądając kolorowe książeczki i odczytując pierwsze słowa, podczas gdy ja zagłębię się w ukochanym świecie literatury. Już nie pamiętam. W każdym razie zaopatrzyłam się w odpowiednie podręczniki, by wkrótce po narodzinach mego synka wprowadzić nowo poznaną teorię w życie. Zastosowałam się dokładnie do metody czytania globalnego Glenna Domana:

1. Zacznij w możliwie najmłodszym wieku

2. Bądź zawsze radosna

3. Szanuj swoje dziecko

4. Ucz tylko wtedy, gdy ty i twoje dziecko jesteście szczęśliwi

5. Skończ zanim twoje dziecko chce skończyć

6. Pokazuj materiały szybko

7. Często wprowadzaj nowe materiały

8. Wykonuj program systematycznie

I mimo że nie wszystko szło po mojej myśli, bo trudno mi było znaleźć momenty, w których byłam radosna, moje dziecko wstawało po sto razy każdej nocy i musiałam być na każde jego wezwanie, zdecydowanie nie potrafiłam odnaleźć szczęścia w tym pierwszym macierzyństwie, odnosiłam wrażenie, że tak mały jak i ja chcemy kończyć sesję już w momencie jej rozpoczęcia. Mimo tego poświęciłam mnóstwo czasu na przygotowanie nowych materiałów, w związku z czym cała reszta obowiązków leżała odłogiem, a systematyczne wykonywanie ćwiczeń było ogromnym ciężarem. I odniosłam pewien sukces.

Mój synek już w wieku dziewięciu miesięcy siedząc na podłodze doskonale dobierał karty z napisami do obrazków. Ale właśnie wtedy okazało się, że spodziewam się kolejnego maluszka. Jeszcze jakiś czas, z uporem maniaka, ciągnęłam naukę wczesnego czytania. Gdy jednak na świecie pojawił się drugi syn, poddałam się. Zaczęły mnie bowiem zajmować bardziej przyziemne sprawy. Otóż moje dzieci okazały się – przynajmniej w moim mniemaniu- niejadkami. Kiedy dzisiaj oglądam stare nagrania i widzę na nich, jak biegam za moimi synkami bawiącymi się na placu zabaw i wciskam im „jeszcze jeden kawałeczek” bułki, drożdżówki czy czegokolwiek innego, to włos mi się jeży na głowie. Jak mieli mieć ochotę na cokolwiek, kiedy nieustannie w nich coś wpychałam? Wraz z przychodzeniem na świat kolejnych pociech nabierałam wprawy i doświadczenia. Już wiedziałam, że moje ambicje niekoniecznie są sensowne, że moje plany nie zawsze się spełniają, że każdy maluch jest inny, i że chociaż niektóre matczyne sposoby i metody sprawdzają się w pięciu wypadkach, to w szóstym trzeba szukać nowych rozwiązań. Wydawało mi się, że wiem już wszystko. Jak karmić, jak dbać, jak uczyć, jak wychowywać. Często nawet teraz słyszę:

och, jest pani matką z takim ogromnym doświadczeniem,że nawet trudno coś radzić.

Cóż, uwierzyłam w siebie, ale ... chyba za szybko. Po odchowaniu mojej siódemki, gdy najmłodszy miał sześć lat, a ja czterdzieści pięć, okazało się, że życie zaplanowało dla mnie jeszcze jeden powrót na pozycję młodej mamy. I chociaż troszkę się bałam tego późnego macierzyństwa, to w gruncie rzeczy czułam się szczęśliwa. Oczyma wyobraźni widziałam siebie jako tulącą w ramionach, karmiącą piersią i mającą mnóstwo czasu dla maluszka mamę. Wreszcie nie będę musiała się spieszyć i nadążać.

Starsze dzieci w szkołach i na uczelniach, a ja spokojna, zrelaksowana, wypoczęta – wreszcie taka mama, jaką zawsze chciałam być. Nie taka, która jednocześnie czyta bajki najmłodszemu, sprawdza lekcje trochę starszego i dyskutuje na temat Kanta ze studentem. W tym miejscu nadmienię, że tak burzliwe życie rodzinne wcale nie zawęża potencjału dzieci, wręcz przeciwnie – wszystkie zyskują. Bo najmłodszy szybko łapie zasady dodawania ułamków, trochę starszy zdecydowanie może błysnąć znajomością filozofii na lekcjach w swojej klasie, a najstarszy zdobywa przygotowanie do życia rodzinnego i umiejętność podzielności uwagi.

Ale wracając do późnego macierzyństwa - moje plany spełzły na niczym. Ignacy urodził się w tak ciężkim stanie, że nie mogłam go nie tylko karmić piersią, ale nawet przez pewien czas nie mógł on otrzymywać mojego mleka. Początek jego życia spędziliśmy w szpitalach, by po wyjściu do domu okazało się, że matczyne mleko już wcale go nie interesuje.

Potem, jeszcze przez jakiś czas wymagał starannej opieki i rehabilitacji niepozostawiającej ani odrobiny czasu na cokolwiek innego. A kiedy wreszcie szczęśliwie wyszliśmy z problemów, nasz najmłodszy syn dopiero pokazał nam, co to znaczy mieć dziecko ze zdecydowanym i mocnym charakterem. Wszystko, co do tej pory wiedziałam o wychowaniu, w wypadku tej żywiołowej osóbki zawiodło.

I tak, ja - matka z OLBRZYMIM DOŚWIADCZENIEM, muszę się uczyć wszystkiego od nowa. Nie żałuję jednak, bo pojawienie się w naszej rodzinie tego dziecka sprawiło, że uporządkowałam swoje teorie dotyczące procesu wychowawczego. Zdecydowanie twierdzę, że przy wychowywaniu każdego dziecka najważniejsza jest miłość, cierpliwość oraz indywidualne podejście. Na koniec jeszcze jedno mądre zdanie, które dzisiaj przesłała mi mailem przyjaciółka:

Miarą człowieka nie jest to, jak wiele doświadczył, ale ile wniosków z owych doświadczeń wyciągnął.

Pewnie popełniłam mnóstwo błędów, pewnie i tak kocham źle i za mało, ale ciągle się uczę. Obym tylko umiała łączyć teorię i praktykę we właściwych proporcjach.

Dagmara Kamińska

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.