Ruch feministyczny w Polsce przestał spełniać oczekiwania wielu kobiet. Walczy o sprawy, które dla licznych pań są absolutnie nie do przyjęcia (prawo do powszechnej aborcji „na żądanie”) oraz usiłuje ośmieszyć wizerunek tradycyjnej rodziny, przedstawiając obraz biednej, zahukanej kobieciny, którą mąż leje pasem za źle obrane ziemniaki.
Według wizji feministek kobieta jest zmuszana do rodzenia dzieci, których wcale by nie chciała rodzić, ale nie ma wyjścia i musi się podporządkować, bo tak jej każe mąż-tyran, rodzina dalsza i bliższa, a także ksiądz. Ta nieznana bliżej kobieta wolałaby realizować się w pracy, nie związywać się na stałe z nikim, zabijać, gdy tylko zdarzy się „wpadka” i walczyć z facetami, których nie można szanować i trzeba nienawidzić. Czy feministki naprawdę myślą, że takie osoby w ogóle istnieją? Pewnie się zdarzają, ale na szczęście nielicznie. I nie chodzi też o to, żeby nie zwracać uwagi na przypadki przemocy fizycznej i psychicznej wobec kobiet oraz nie udzielać pomocy, ale odczarujmy mit, że dzieje się to jedynie w tradycyjnie pojmowanej rodzinie, za przyzwoleniem reszty członków rodziny oraz Kościoła.
Od dawna równouprawnienie, nie musimy jako kobiety walczyć z odwiecznym wrogiem samcem. Gorzej. Wiele kobiet mając partnerów za mężów, lubi ten „brzydszy” gatunek ludzki. A co gorsze, dla zagorzałych feministek - lubi go na tyle, że zakłada z nim podstawową komórkę społeczeństwa – rodzinę. I na dodatek płodzi z nim dzieci, z którymi siedzi (jedne dłużej, drugie krócej) w domu i się uwstecznia, a czasem (o zgrozo!) lubi te swoje dzieci i produkuje następne, grzebiąc tym samym swą światową karierę. Ale dla feministek najmniej smaczny wydaje się chyba fakt, że kobiety lubią swoje rodziny, znajdując w swym macierzyństwie szczęście i spełnienie. A ponieważ, według feministek, mąż i dzieci ograniczają wolność setek tysięcy polskich kobiet ciemiężąc jej prawo do decydowania o własnym ciele, rozpoczęła się walka o zdeprecjonowanie tradycyjnego modelu rodziny, ukazując jego ułomności, fatalny wpływ na rozwój kobiety i całe zło, jakie rzekomo kryje się za zakrętem, gdy tylko nieświadoma zagrożenia panna, pchana patriarchalnym przymusem rodziny, włoży złote kajdanki w postaci ślubnej obrączki, krępujące jej samorozwój.
Przyglądając się tym poczynaniom feministek z niejakim oburzeniem oraz zastanawiając się jak nazwać "ruch oporu" wobec feministek, który musi nabrać rozpędu, utworzyłam nowy wyraz od słowa familia, w taki sam sposób, jak powstała feministka od femina. I w ten sposób wyszła mi FAMILISTKA. Familistka to - w przeciwieństwie do feministki - kobieta, która na pierwszym miejscu stawia rodzinę, bo wie, że jest ona najważniejsza.
Jest to kobieta świadoma swojej kobiecości, którą pojmuje jako najważniejszą rolę życiową. Wie, że żadne ideologie nie są w stanie zmienić faktu, że kobieta od mężczyzny różni się pod wieloma względami i że na przykład naturalną rolą kobiety jest rodzenie i wychowywanie dzieci, co nie oznacza, że jeśli będzie miała inżynierskie zainteresowania, to nie może ich realizować w pracy zawodowej. Związek z mężczyzną nie ma nic wspólnego z poddaństwem, uzależnieniem, uciemiężeniem, poniżeniem. Dla swojego mężczyzny familistka jest partnerką, stojącą na tym samym poziomie, przy zachowaniu świadomości odmiennych ról kobiety i mężczyzny. I nie oznacza to, że nie umie na co dzień wymienić żarówki albo przybić gwoździa, ale lubi, gdy mężczyzna przytrzyma jej drzwi, kiedy się mijają.
Familistka swoje macierzyństwo traktuje jako najpiękniejszy okres w życiu z całym jego trudem .Wiedząc, że równouprawnienie istnieje, może spokojnie pełnić rolę, jaka została jej dana przy urodzeniu. Poświęca cześć siebie, bo zdecydowała się na potomstwo, nie traktuje tego jako wyrzeczenie, katorgę, mękę czy unicestwienie swojego „ja”. Po prostu jest to dla niej naturalne. Familistka wie, że bycie z dziećmi z pewnością nie ogranicza żadnej kobiety, bo wychowanie mądrego człowieka wymaga przecież inteligencji, sprytu, wysiłku, poświęcenia, odwagi oraz nieustannej pracy, także nad sobą. Rodzina, dzieci wręcz wzbogacają ją, dają możliwość doświadczenia uczuć, miłości i wzruszeń, które przeżyć można jedynie posiadając potomstwo.
Pokażmy feministkom, że realizując się poprzez posiadanie rodziny można być szczęśliwym, bardzo kobiecym i spełnionym. Nie pozwólmy im umniejszać najbardziej kobiecej roli, matki i żony. Nie ma nic złego w słuchaniu własnego ciała, które przez naturę zostało przystosowane do takiej, a nie innej roli. Matką na szczęście jest się przez całe życie, natomiast towarzyszenie dziecku od narodzin aż do pewnego wieku, w którym staje się ono dość samodzielne jest krótkim i trudnym okresem, ale bardzo potrzebnym małemu człowiekowi. A w międzyczasie można się rozwijać, czytać książki, zgłębiać wiedzę, bronić prace magisterskie, a nawet doktorskie, spotykać z przyjaciółmi, wyjeżdżać na niezapomniane wakacje, na których z radością można w dzień budować zamki z piasku, a wieczorami relaksować się przy lampce wina i robić wszystko, na co ma się ochotę. Nie trzeba wzywać do walki o wolność swojej waginy, bo nikt jej nie zamierza krępować. A na pewno nie mężczyźni, którzy ostatnią cechą, jaką widzą w krzyczących o prawach własnych ciał feministach, jest ich kobiecość.
Familistką jest w zasadzie każda kobieta, która decyduje się na założenie rodziny, o którą potem dba. Dla której rodzina jest najbliższa i najistotniejsza. Jest nas przecież dużo, możemy z powodzeniem stanąć naprzeciw postulatom feministek i walczyć o dobro tradycyjnej rodziny, rodziny każdej z nas. Czy mam rację?
Zuzanna Czarnowska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/88726-kim-jest-familistka