Jeśli ktoś czuje się zmęczony przygotowaniami do świąt, koniecznie powinien przeczytać, jak sobie z nimi radzi Anna Dymna, aktorka i założycielka fundacji „Mimo wszystko”. Dom, praca w teatrze, działalność charytatywna, podopieczni – jak to wszystko ze sobą pogodzić?
Ja nie wpadam w żaden popłoch, wszystko sobie wcześniej robię. Choinkę na przykład mam, drugą też, już mam wymyślone, kiedy pójdę na cmentarze, mam wszystko powymyślane
-zdradza w rozmowie z Krzysztofem Ziemcem dla portalu rmf24.pl.
Przyznaje, że „trzeba się nabiegać, jeszcze jak się ma fundację i tyle dzieci po całej Polsce”, ale jest to dla niej „piękny czas”.
Tegoroczną Wigilię zamierza spędzić u brata.
Potem jadę na pasterkę do Radwanowic, mimo że w tym roku nie robimy takiego widowiska, bo moi podopieczni częściowo wyjeżdżają, ale tam pojadę, żeby przytulić kogoś, kto tam został. Oni się zawsze cieszą, nawet jak zasypiają. W pierwszy dzień świąt robię kolędowanie w domu - co roku, żeby nie wiem, co się działo w moim życiu, przychodzą przyjaciele, rodzina, ja robię taki wielki gar żurku, sałatki. Zawsze jest to samo. Zawsze sobie siedzimy, śpiewamy i naprawdę się zatrzymujemy
-opowiada aktorka.
Dużo wysiłku wkłada w to, żeby „było tak, jak było u mamy”. Przygotowanie świątecznych potraw wcale nie musi być katorgą.
U mnie to nie jest takie normalne, że jestem urobiona po łokcie - to jest misterium całe, to się inaczej kroi, to się z kimś specjalnie robi... Tak to traktuję i dzięki temu nie czuję, że to mnie wykańcza, tylko odwrotnie
-twierdzi Anna Dymna.
Jest to również okazja do spokojnej rozmowy z synem, na co zwykle nie ma czasu, ponieważ oboje dużo pracują.
Aktorka opowiada również o tym, jak Święta Bożego Narodzenia przeżywają jej podopieczni i inne osoby samotne.
Oni nie wszystko rozumieją, ale to bardzo wrażliwe osoby. Oni w jakiś taki szczególny sposób czują wtedy samotność, zresztą to dopada nas również. To są takie święta, które są dziwne, bo są z jednej strony radosne i niosą nadzieję, a z drugiej strony czuje się okropny brak, czuje się straszliwie samotność. Nigdy się tak jej nie czuje jak w ten dzień i dlatego moi podopieczni chcą, żeby ich przytulić, strasznie potrzebują kogoś
-opowiada Dymna.
Jest też przekonana, że siłę do pokonywania codziennych trudności dają jej osoby niepełnosprawne, którymi się opiekuje.
Mi się wydaje, że oni mi dużo więcej dali, że gdyby nie oni wszyscy i ich cierpienie, i to, że oni mi ufają i potrzebują ode mnie pomocy... może dzięki temu ja sobie ze sobą radzę. Bo ja nie wiem, czy ja bym się nie zamieniła w taką grubą, starą, zgorzkniałą babę, co mówi: "O Jezus! Nie mogę wstać, o Boże, nie dam rady!". Czasem mam taką ochotę, ale jak sobie przypomnę, chociażby o moim Świtaju, to wtedy wszystkie narzekania zamierają mi w ustach
-wyznaje.
Całkowicie sparaliżowany Janusz Świtaj, o którym stało się głośno, gdy na drodze sądowej domagał się eutanazji, jest obecnie pracownikiem Fundacji „Mimo wszystko”.
Moje największe odkrycie życia jest takie, że my jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Jak się od takich ludzi odwracamy to nawet nie wiemy, ile sobie zabieramy
-mówi Anna Dymna.
W innych ludziach stara się dostrzegać przede wszystkim dobro.
Ludzie się wstydzą być dobrzy, mimo że chcą być dobrzy. Moja mama mi mówiła, że każdy człowiek jest dobry. Ona oczywiście była bardziej naiwna niż ja. Ale ja to sprawdzam i ona naprawdę w większości ma rację
-podsumowuje.
BR/rmf24.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/88414-anna-dymna-o-swojej-wigilii
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.