Jak co roku, w grudniu, w naszym domu pojawia się dodatkowa osoba. Choć niematerialna to natykamy się na nią z mężem na każdym kroku.
Potrafi zdominować każdą rozmowę, wywołać radość lub łzy na dziecięcych buziach. Nas rodziców często zapędza w przysłowiowy kozi róg. To Święty Mikołaj.
Biedny święty, żyjąc w ubóstwie, rezygnując z tego, co doczesne stał się symbolem rozbuchanego konsumpcjonizmu. Jak my chrześcijanie mamy pogodzić jowialnego grubasa powożącego saniami, trwającego w dziwnych układach z reniferami ze świętym, który całym swoim życiem głosił, że rzeczy materialne nie są ważne? Jak w tym wszystkim nie zgubić prawdziwego sensu Bożego Narodzenia?
Jako młodzi rodzice chcieliśmy uniknąć grudniowych pułapek. Niestety ze wszystkich stron atakował nasze dzieci głupawy Lapończyk, nie umiejący powiedzieć nic innego niż " ho, ho, ho". Na nic udawanie, że nie wiemy o co chodzi, brak telewizora, czytanie wysmakowanych baśni. Wystarczyło wyjść do jakiegokolwiek sklepu, by pojawił się, niechciany na horyzoncie. A pójście do szkoły rozpętało prawdziwe pandemonium. Sama czułam, że dostaję umysłowej schizofrenii usiłujac lawirować między chrześcijańską tradycją a delikatną psychiką dziecka i jego wyobraźnią.
Mąż był dodatkowo zestresowany, bo od bardziej doświadczonych kolegów usłyszał, że życie mężczyzny dzieli się na trzy okresy:
1.wierzy w Świętego Mikołaja
2.nie wierzy w Świętego
3.jest Świętym Mikołajem
Niespodziewanie dla siebie znalazł się na tym ostatnim etapie. Pojawiały się kolejne dzieci, ciągle trwaliśmy przy naszych opowieściach o prawdziwym Świętym, o Dzieciątku, które ma się narodzić. Niestety zaraz za progiem naszego domu czekał czerwony krasnolud z dzwonkami, w dodatku bardzo głośny i atrakcyjny. Pojawiał się na opakowaniach słodyczy, wystawach sklepów, kolorowankach i zawsze w towarzystwie reniferów. Jak to się ma do biskupa z Azji Mniejszej? Ano nijak. Ja sama czułam, że zaraz zwariuję i byłam gotowa odpuścić dzieciom i dać wygrać temu czerwonemu.
Nasi znajomi podpytywani o pomysły odpowiadali równie mętnie jak my dzieciom. Pomysły były różne. Jeden z fajniejszych to dawanie prezentów na Trzech Króli, gdy i Chrystus otrzymał dary. Tutaj pojawiał się jednak problem tradycji i szkoły, w której nasze dzieci miały pojawić się nie tylko bez GameBoyów, smartfonów itp. ale w ogóle bez prezentów. Nie byłam na to gotowa. I niespodziewanie natknęliśmy się na pomoc. Tą ostatnia deską ratunku okazała się książka ks. Mieczysława Malińskiego pt. "A może to było tak.."
Jest to zbiór opowiadań pięknie wyjaśniających dziecięce i głównie rodzicielskie wątpliwości. Nie są to bajki dla tych najmłodszych, tylko dla trochę starszych dzieci. To przede wszystkim ratunek dla rodziców, którzy korzystając z pomysłów ks. Malińskiego będą teraz już mogli wyjaśnić skąd zamiast biskupa pojawił się czerwony krasnolud:
Musi być Mikołaj. Tylko nie święty - warknął Lucyfer.
Tylko nie biskup - zastrzegł Drugi.
Tylko nie z Małej Azji - dorzucił Czwarty.
Pomysły sypały się jak z rękawa.
A skąd? - spytał przytomnie drugi.
Tamten był z południa, to niech ten będzie z północy. Tamten był z Małej Azji, to niech ten będzie choćby z Grenlandii albo z Laponii - wymyślał na poczekaniu Piąty.
Tamten przychodził z nieba w towarzystwie aniołów, niech tego przywiozą na sankach ciągniętych przez psy.
Psy niedobre, psów się będą dzieci bały - ktoś zaprotestował.
To niech go ciągną renifery.
Gęba czerwona, broda siwa, oszroniona z mrozu. Dobra jest. Jest pomysł - Lucyfer klasnął w dłonie.
Ksiądz też pięknie wyjaśnia skąd w wielkich sklepach i na ulicach tylu Mikołajów i czy oni też dostają prezenty. Do łez wzrusza opowieść o najpiękniejszym prezencie dla pewnego chłopca oraz co tak naprawdę robi Święty Mikołaj w niebie. Otwiera serca ludzi na siebie nawzajem.
Justyna Walczak
Cytat z książki " A może to było tak..." ks. Mieczysława Malińskiego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/86601-co-z-tym-mikolajem