Co z tym Mikołajem?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot.sxc.hu
Fot.sxc.hu

Jak co roku, w grudniu, w naszym domu pojawia się dodatkowa osoba. Choć niematerialna to natykamy się na nią z mężem na każdym kroku.

Potrafi zdominować każdą rozmowę, wywołać radość lub łzy na dziecięcych buziach. Nas rodziców często zapędza w przysłowiowy kozi róg. To Święty Mikołaj.

Biedny święty, żyjąc w ubóstwie, rezygnując z tego, co doczesne stał się symbolem rozbuchanego konsumpcjonizmu. Jak my chrześcijanie mamy pogodzić jowialnego grubasa powożącego saniami, trwającego w dziwnych układach z reniferami ze świętym, który całym swoim życiem głosił, że rzeczy materialne nie są ważne? Jak w tym wszystkim nie zgubić prawdziwego sensu Bożego Narodzenia?

Jako młodzi rodzice chcieliśmy uniknąć grudniowych pułapek. Niestety ze wszystkich stron atakował nasze dzieci głupawy Lapończyk, nie umiejący powiedzieć nic innego niż " ho, ho, ho". Na nic udawanie, że nie wiemy o co chodzi, brak telewizora, czytanie wysmakowanych baśni. Wystarczyło wyjść do jakiegokolwiek sklepu, by pojawił się, niechciany na  horyzoncie. A pójście do szkoły rozpętało prawdziwe pandemonium. Sama czułam, że dostaję umysłowej schizofrenii usiłujac lawirować między chrześcijańską tradycją a delikatną psychiką dziecka i jego wyobraźnią.

Mąż był dodatkowo zestresowany, bo od bardziej doświadczonych kolegów usłyszał, że życie mężczyzny dzieli się na trzy okresy:

1.wierzy w Świętego Mikołaja

2.nie wierzy w Świętego

3.jest Świętym Mikołajem

Niespodziewanie dla siebie znalazł się na tym ostatnim etapie. Pojawiały się kolejne dzieci, ciągle trwaliśmy przy naszych opowieściach o prawdziwym Świętym, o Dzieciątku, które ma się narodzić. Niestety zaraz za progiem naszego domu czekał czerwony krasnolud z  dzwonkami, w dodatku bardzo głośny i atrakcyjny. Pojawiał się na  opakowaniach słodyczy, wystawach sklepów, kolorowankach i zawsze w  towarzystwie reniferów. Jak to się ma do biskupa z Azji Mniejszej? Ano nijak. Ja sama czułam, że zaraz zwariuję i byłam gotowa odpuścić dzieciom i dać wygrać temu czerwonemu.

Nasi znajomi podpytywani o pomysły odpowiadali równie mętnie jak my dzieciom. Pomysły były różne. Jeden z fajniejszych to dawanie prezentów na Trzech Króli, gdy i Chrystus otrzymał dary. Tutaj pojawiał się  jednak problem tradycji i szkoły, w której nasze dzieci miały pojawić się nie tylko bez GameBoyów, smartfonów itp. ale w ogóle bez prezentów. Nie byłam na to gotowa. I niespodziewanie natknęliśmy się na pomoc. Tą ostatnia deską ratunku okazała się książka ks. Mieczysława Malińskiego pt. "A może to  było tak.."

Jest to zbiór opowiadań pięknie wyjaśniających dziecięce i głównie rodzicielskie wątpliwości. Nie są to bajki dla tych najmłodszych, tylko dla trochę starszych dzieci. To przede wszystkim ratunek dla rodziców, którzy korzystając z pomysłów ks. Malińskiego będą teraz już mogli wyjaśnić skąd zamiast biskupa pojawił się czerwony krasnolud:

Musi być Mikołaj. Tylko nie święty - warknął Lucyfer.

Tylko nie biskup - zastrzegł Drugi.

Tylko nie z Małej Azji - dorzucił Czwarty.

Pomysły sypały się jak z rękawa.

A skąd? - spytał przytomnie drugi.

Tamten był z południa, to niech ten będzie z północy. Tamten był z Małej Azji, to niech ten będzie choćby z Grenlandii albo z  Laponii - wymyślał na poczekaniu Piąty.

Tamten przychodził z nieba w towarzystwie aniołów, niech tego przywiozą na sankach ciągniętych przez psy.

Psy niedobre, psów się będą dzieci bały - ktoś zaprotestował.

To niech go ciągną renifery.

Gęba czerwona, broda siwa, oszroniona z mrozu. Dobra jest. Jest pomysł - Lucyfer klasnął w dłonie.

Ksiądz też pięknie wyjaśnia skąd w wielkich sklepach i na ulicach tylu Mikołajów i czy oni też dostają prezenty. Do łez wzrusza opowieść o najpiękniejszym prezencie dla pewnego chłopca oraz co tak naprawdę robi Święty Mikołaj w niebie. Otwiera serca ludzi na siebie nawzajem.

Justyna Walczak

Cytat z książki " A może to było tak..." ks. Mieczysława Malińskiego.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych