Już jako młoda dziewczyna doszłam do wniosku, że osobnicy płci przeciwnej noszący niezwykłe imiona bywają nieprzewidywalni. Kiedyś zaprzyjaźniłam się z Julem, innym razem z Hiacyntem, a jeszcze kiedyś z Mironem. I w każdym przypadku znajomość kończyła się fiaskiem. Dlatego (no może nie tylko) wybranek mego życia nazywa się zwyczajnie - Jaś.
Niestety, niedawno poznałam Ksawerego. Gdy tylko o nim usłyszałam czułam, że szykuje się coś niedobrego. Wszyscy wokoło mówili tylko o nim i o tym, co robi. Postanowiłam więc dobrze przygotować się do tego spotkania, aby nic nie mogło mnie już zaskoczyć. Wyjaśnię teraz, że Ksawery to oczywiście wicher, który ostatnio nawiedził nasz kraj i tak się nieszczęśliwie złożyło, że znalazłam się w jego zasięgu. Przygotowania do spotkania z Ksawerym zaczęłam od napełnienia wodą obu dostępnych w moim domu wanien i poukładania na ganku stosu drewna na opał do kominka. Mieszkam na wsi, gdzie troszkę tylko silniejszy wiatr powoduje wyłączenia prądu, a co za tym idzie brak ogrzewania i wody, dostarczanych do domu za pomocą urządzeń nim zasilanych. Zrobiłam też spore zakupy, posprzątałam ogród, naszykowałam lampy naftowe i latarki oraz naładowałam baterie naszych komórek.
Ksawery przybył w czwartek wieczorem, uderzył od razu bardzo silnie i natychmiast zgasły światła w całej wsi. Telefon do pogotowia energetycznego smętnie nadawał jedynie sygnał zajęte, zajęte, zajęte...
Pozapalaliśmy lampy naftowe, wyciągnęliśmy gry planszowe i tak spędziliśmy wieczór. Następnego dnia Ksawery sypnął śniegiem. Zaspy, które pojawiły się na naszej drodze dojazdowej, łączącej maleńką wieś ze światem, uniemożliwiły jakikolwiek wyjazd po cokolwiek. Ale było fajnie, rozpalony kominek, wszyscy w domu (nikt nigdzie nie mógł dotrzeć) i takie miłe nieplanowane wolne. Pod wieczór telefon pogotowia energetycznego nadal emitował sygnał zajęte, a nam zaczęło już świtać dno w wannie z wodą. Sobota w ogrzanym kominkiem domu byłaby miła, gdyby nie fakt, że brak wody stał się mocno uciążliwy. Zaświtało jednak światełko w tunelu – w niektórych gniazdkach pojawił się prąd. Niestety działały tylko dwie fazy, co dalej pozbawiało nas wody i centralnego ogrzewania. Sytuacja stawała się krytyczna. Dzielne dzieciaki chwyciły za łopaty, oczywiście pod dowództwem swego dzielnego ojca i odśnieżając podwórko jednocześnie gromadziły śnieg w wannach, aby po jego rozpuszczeniu uzyskać wodę konieczną do toalet (pitną, którą zakupiłam w butelkach jeszcze mieliśmy).
Wszystko odbywało się w porywach huraganowego wiatru. Nieszczęśliwie dzielny ojciec odganiając radośnie skaczącego psa od najmłodszego synka niefortunnie poślizgnął się i upadł. Sytuacja stała się dramatyczna. Ból wywołany upadkiem pozwalał się domyślić, że mąż złamał rękę. Co robić? Przejazdu brak, więc jak dotrzeć do szpitala? I tym sposobem mój biedny, cierpiący małżonek w towarzystwie moim i starszego syna musiał dotrzeć przez śnieżne zaspy do drogi głównej, gdzie czekał już na nas przyjaciel ze sprawnym samochodem, by dowieźć nas do szpitala. A telefon pogotowia energetycznego nadal: zajęte, zajęte...
W szpitalu oprócz nas stawił się jeszcze jeden połamany pacjent. Po dwóch godzinach oczekiwania (powoli zbliżała się niedziela) ów pacjent zaczął wydawać z siebie słowa mocno niecenzuralne. Po paru chwilach podszedł do pielęgniarki koordynującej przyjęcia i językiem ogólnie uznawanym za potoczny zażądał zwrotu 250 zł wpłaconych na poczet wizyty (był bowiem nieubezpieczony), bo nie zamierza w tym "pip, pip, pip" miejscu spędzić reszty nocy. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu został przyjęty w ciągu kilku sekund. Doprawdy nie wiem czemu musiało dojść do tak drastycznych zachowań, by ruch w poczekalni się wreszcie zaczął.
Po kilku minutach my również usłyszeliśmy wezwanie do gabinetu chirurga ortopedy. Jeszcze tylko prześwietlenie i sprawa była jasna – złamanie kości ramienia, gips od pasa w górę i prawa ręka przygipsowana do brzucha. Obrazek jak z filmów o rycerzach, pełna zbroja. W drodze powrotnej okazało się, że przejechał pług i koparka, więc możemy już dojechać na własne podwórko.
Dzisiaj jest niedziela, mąż w gipsie siedzi na fotelu, wody nie ma, potrzebnej fazy nie ma, ogrzewania nie ma, dzieciaki zbierają śnieg do wanny, ja wybieram się po zakupy – niestety muszę liczyć na pomoc syna, bo mimo że jeżdżę od lat, to moje umiejętności są zbyt małe na przetartą przez pług drogę, a telefon pogotowia energetycznego nadal emituję sygnał: zajęte, zajęte, zajęte....
Co będzie dalej? Doprawdy nie mogę sobie wyobrazić. Ale tak jak napisałam na początku jestem pewna, że nie lubię pięknych męskich imion. A Ksawerego wręcz nie znoszę. Cud, że internet działa.
Dagmara Kamińska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/86359-jak-poznalam-ksawerego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.