Premier własnoręcznie włączył się w walkę z wiatrem i powodowanymi przezeń śnieżnymi zadymkami. Bo to oczywiście sensacyjne i nie do przewidzenia, że w grudniu w Polsce może być zimno i może wiać.
Szef rządu zachował się więc tak jak kierowca w jednej z pierwszych scen „Misia”, który przekonywał milicjanta:
Wczoraj jechałem tędy. Tych domów jeszcze nie było.
Donald Tusk przechodził Alejami Ujazdowskimi i tego wiatru jeszcze nie było. Nikt mu jednak nie odpowiedział tak jak milicjant kierowcy:
Gdyby tutaj staruszka przechodziła do domu starców, a tego domu wczoraj by jeszcze nie było, a dzisiaj już by był. To wy byście staruszkę przejechali, tak?.
Oczywiście premier nikogo by nie przejechał i nie musiałby się gimnastykować na argument, że „to być może wasza matka”, bo to on siedziałby „z tyłu”, czyli na miejscu matki pokazanej w „Misiu”. I szef rządu zasiadł „z tyłu”, czyli z przodu konferencji będącej przeglądem stanu państwa w konfrontacji z wiatrem i śniegiem. Premier stał się jednocześnie odpowiednikiem kierowcy, który zaszachował milicjanta i tym funkcjonariuszem. Ale ponieważ jest dobrze wychowany, nikogo nie pouczał, tylko uprzejmie przyjmował raporty. I okazało się, że państwo polskie zdało egzamin, czyli w telewizji pokazało gotowość na przyjęcie silnego wiatru, zanim ten wiatr uderzył.
Ta gotowość była czysto teoretyczna, bo kiedy naprawdę zaczęło wiać i sypać śniegiem, było jak zwykle, czyli wszystko zawiało. I wszystko stanęło, zatkało się, przestało funkcjonować. I tu wyszedł geniusz premiera, który urządził konferencję przez atakiem wiatru, kiedy wszystko było gotowe i w najlepszym, porządku. Gdy już powiało i zawiało, żadnej konferencji nie było, bo po co pokazywać, że coś nie działa. Wcześniej działało. Czyli „tych domów jeszcze nie było” i nie jest winą premiera i jego urzędników, że nagle te domy wyrosły,czyli zaczęło wiać i sypać. Ważne, że w naród poszedł optymistyczny komunikat i potem żadna pesymistyczna rzeczywistość nie mogła tego zmienić.
Tak jak wysocy oficerowie milicji w „Misiu”, premier „nie popadł w panikę”. Żaden „lepszy cwaniak matki staruszki po szosie nie woził, żeby nas tylko wrobić”. Okazało się, że szef rządu przewidział iż „życie stawia przed nami ciągle coś nowego”, dlatego „musimy mieć jednak różne warianty”. I rząd miał różny wariant, czyli pokazał gotowość. W sztabie kryzysowym naprawdę wszystko działało wspaniale, a to, że „na sucho” nie ma już żadnego znaczenia. Wszystko było ładne, błyszczące i nawet łączność nie nawalała, jak na szosie w „Misiu”. A to, że potem, jak zwykle, wszystko zawiodło, to już nie wina premiera.
Tylko malkontenci prowokacyjnie dociekali, o co chodziło z tą demonstracją gotowości państwa, bo przecież przywódcy nawet znacznie mniejszych od Polski krajów nie pokazują się w telewizji w specjalnym sztabie, żeby oznajmić gotowość na przyjęcie wiatru. Musiało więc chodzić o coś więcej. Zapewne o pokazanie, że premier i kierowane przez niego państwo są gotowi na każde „domy, których tu jeszcze nie było”, czyli przede wszystkim na tych, którzy chcieliby przejąć władzę. Do takiej interpretacji przekonuje data – 6 grudnia. Nie 13 grudnia, ale tydzień przed znaną wszystkim rocznicą, żeby komunikat był czytelny, choć nie nachalny. Co by oznaczało, że premier pokazał się w sztabie z ministrami, generałami, wojewodami i szefami służb, żeby zademonstrować, iż jest gotowy na 13 grudnia, choć to, na co jest gotowy nie musi się zdarzyć akurat w rocznicę odwołania w telewizji „Teleranka”.
Stanisław Janecki
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/86206-mis-czyli-premier-siedzi-z-tylu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.