Kiedy byłam mała nie chodziłam z kluczem na szyi, bo w domu królowała babcia Marcjanna. Gdy wracałam „po szkole”, już na korytarzu mojego bloku pachniało czymś pysznym co babcia przygotowywała na obiad dla swojej ukochanej wnuczki - czyli dla mnie.
Wchodząc do klatki schodowej czułam zapach przysmażonego boczku i czosnku wiedziałam, że na obiad szykuje się zupa tzw. "zalewajka". Nie wiem czemu babcia tak ją nazywała, ale ta prosta potrawa była przebojem mego dzieciństwa. Zawsze patrzyłam z podziwem na zgrabne ruchy babcinych rąk krojących, siekających czy lepiących pierogi z serem i marzyłam, że kiedyś będę podobna do mamy mojej mamy, tej która wychowała gromadkę dzieci, zawsze wiedziała kiedy pogłaskać, a kiedy "ochrzanić" i umiała pocieszyć podsuwając coś pysznego do zjedzenia.
Na ostatnim roku studiów wyszłam za mąż, głowę miałam pełną marzeń o cudownej pracy nauczycielki, o dużej rodzinie, o pięknym domu. Doskonale umiałam zrecenzować książkę czy napisać esej, ale ugotować umiałam jedynie ... herbatę. Bo kochając babcię jednak nie do końca wierzyłam jej, że w życiu przydaje się coś więcej niż tytuł magistra i znajomość poetów.
Zaczęłam prowadzić własny dom. Z czasem nauczyłam się naśladować kuchenne wyczyny babci i dochowałam gromadki dzieci. Niestety okazało się że życie nie przystaje do marzeń, że ciekawa praca zawodowa nie do końca idzie w parze z wychowywaniem moich brzdąców. I musiałam podjąć decyzję w kwestii co jest dla mnie ważniejsze: dom, rodzina czy spełnienie zawodowe. Wybrałam dom i zostawiłam pracę.
Gdzieś na dnie serca zawsze jednak towarzyszył mi żal za tym co zostawiłam i pytanie czy mój wybór był dobry. W życiu są takie momenty, takie kamienie milowe, gdy wszystko nagle nabiera sensu, gdy elementy układanki jak puzzle wskakują na swoje miejsce i zaczynają tworzyć konkretny obraz. I mnie to właśnie się przydarzyło.
Wyprawiłam starszą czwórkę dzieci do szkoły i stałam przy kuchennym blacie przygotowując babciną "zalewajkę", wspominając babcię, minione lata i spoglądając na młodsze dzieciaki. Dorotka (wtedy 3 lata)i Tomek (5 lat) siedzieli przy kuchennym stole zajęci lepieniem z masy solnej długich wężyków i zadawaniem mi mnóstwa pytań typu:
"mama, a co wolałabyś mieć jedno oko czy dwie żony?
albo:
a czemu toaleta w domu nie jest płatna?
W tym samym czasie Franek (1,5 roku) wyrzucał z kojca wszystkie zgromadzone tam zabawki. co chwila wybuchając radosnym śmiechem - i właśnie w tym momencie kiedy doleciał do mnie czosnkowo – octowy zapach zupy z dziecięcych lat poczułam się tak szczęśliwa jak ta mała uczennica wracająca do domu w którym czeka ukochana babcia. Wszystkie dręczące mnie pytania zniknęły i już wiedziałam, byłam pewna, że dokonałam właściwego wyboru, że moje życie jest pełne sensu i miłości. Że ucząc dzieciaki jak trzymać nożyczki czy lepić stworki z masy solnej czy po prostu śmiejąc się razem z Franiem, czy wkładając całe serce w obiad dla powracających ze szkoły głodomorów jestem SZCZĘŚLIWA i spełniona. I chociaż umiem dzisiaj upiec cudowny tort węgierski i przygotować zupę z muli to wraz z zapachem zwykłej "zalewajki" wraca do mnie zawsze wspomnienie dzieciństwa i poczucie radości z tego jaka i kim jestem.
Czy jestem podobna do babci Marcjanny? Nie wiem. Ale zalewajkę robię równie dobrą - co potwierdza nawet mój mąż:)
Dagmara Kamińska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/83896-smak-dziecinstwa