Kiedy przyjdą zabrać Twoje dzieci...

Fot.sxc.hu
Fot.sxc.hu

Być może większość z nas nigdy nie będzie w takiej sytuacji. Być może, ale czy na pewno? Od czasu wprowadzenia w życie ustaw o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej z dnia 9 czerwca 2011 r. oraz o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie z dnia 29 lipca 2005 r. do naszych domów mogą zawitać urzędnicy, którzy z ramienia gminy mają uprawnienia do sprawdzenia czy w rodzinie nie zachodzi niezgodne z przepisami prawa pobieranie świadczeń rodzinnych lub czy w rodzinie występuje przemoc uzasadniająca ochronę osób, zwłaszcza małoletnich dzieci.

Co ciekawe prawo nie reguluje kwestii czy taka wizyta ma być zapowiedziana, a tym bardziej jak ma przebiegać. Wystarczy donos, nie ważne prawdziwy czy nie, aby w naszym domu pojawił się urzędnik Opieki Społecznej. I właściwie mając świadomość różnorakich zagrożeń współczesnego świata można by się zgodzić ze stwierdzeniem, iż w sytuacjach podejrzanych lepiej coś dwa razy sprawdzić niż raz przegapić.

Pojawia się jednak pewien problem, bo jak mówi dr.Olgierda Pankiewicza (adwokat zajmujący się sprawami rodzinnymi):

Działania przesadne, formalistyczne i swoista przemoc urzędnicza, której doświadcza dziś wiele rodzin, wynika z lęku urzędników. Lęk ten jest powiększany licznymi ostatnio publikacjami, audycjami o przemocy w rodzinie, a także akcjami społecznymi pod hasłem „stop przemocy w rodzinie”, które urzędnikom każą podejrzewać rodzinę o wszystko, co najgorsze, pozbawiają ludzi z naturalnych wspólnot (sąsiedzkich, parafialnych) wzajemnego zaufania, a rykoszetem mocno uderzają w dobro dzieci.

W Polsce, jak do tej pory przypadki nadużyć urzędniczych związanych z wymienionymi wyżej ustawami są nagłaśniane i piętnowane. Ale jak długo tak będzie? Nie wiadomo. U naszych zachodnich sąsiadów, Niemców, media nawet nie próbują walczyć z pracownikami Jugendamtu.

Nasz Dziennik publikuje taką wiadomość:

Minister do spraw socjalnych w Hesji Silke Lautenschlaeger (CDU) popiera pomysł, by w tym landzie wprowadzono obowiązek zakładania każdemu nowo narodzonemu dziecku na nóżkę chipa, który będzie rejestrował każdą wizytę dziecka u lekarza, na szczepieniach lub innych wizytach pedagogicznych. Jugendamt będzie miał wgląd w wiadomości zakodowane w chipie i jeśli urzędnik uzna, że rodzice nie wypełniają należycie swoich obowiązków, wtedy pojawi się w domu "podejrzanych" i będzie mógł nawet odebrać im dziecko.

Wstrząsające, prawda? Ale i bez chipowania dzieci Niemcy doskonale radzą sobie z odbieraniem rodzicom potomstwa. W 2012 roku z rodzin zabrano 40 tys. 200 dzieci. Oczywiście, jakiś procent z tych działań jest pewnie uzasadniony, ale jaki tego nikt sprawdzić nie może, bo Jugendamty stoją ponad wszelkim prawem. Przykładem jak działa ta instytucja może być sytuacja rodziny Romeike, która uciekła z Niemiec do USA z pięciorgiem dzieci, gdy z powodu edukacji domowej zagrożono jej utratą praw rodzicielskich czy także przypadek odebrania dzieci na podstawie nagrania z ukrytej kamery, która zarejestrowała dyscyplinowanie dzieci.

W Niemczech odbierane są także dzieci imigrantów – w tym również Polaków. W maju urzędnicy w asyście 15 policjantów odebrali Polakom sześciotygodniowego Wiktora i oddali do niemieckiej rodziny zastępczej. Mały był karmiony w tym czasie piersią przez mamę, to jednak nikogo nie wzruszyło. Powodem odebrania dziecka była utrata pracy przez jego ojca, brak zarobków, konieczność zamieszkania w domu samotnej matki i deklarowanie chęci powrotu do Polski. Kolejna sprawa dotyczy rodziny, w której matka jest magistrem ekonomii, ojciec muzykiem w Operze Bydgoskiej. Jugendamt stwierdził, że: 

nie sprawują właściwej opieki zdrowotnej nad 2-letnią córką. W ciągu dziesięciu minut sąd rodzinny w Cottbus odebrał rodzicom prawa rodzicielskie. Czy wiecie dlaczego te wszystkie sytuacje mają miejsce? Bo w Jugendamtach pracuje cała masa urzędników, która musi z czegoś się utrzymywać Za każdym odebranym dzieckiem płyną konkretne pieniądze. Pieniądze dla pracowników urzędu, psychologów, rodzin zastępczych, domów opieki.

Jedna z niemieckich rodzin, która straciła czworo dzieci z powodu nauczania domowego musiała zapłacić 4 tys. euro miesięcznie za każde dziecko przebywające w rodzinie zastępczej, a przecież oni wcale nie chcieli swoich dzieci nigdzie oddawać.

Nie wiem jak szybko sytuacja w naszym kraju będzie wyglądać podobnie, mam nadzieję, że moje dzieci zdążą dorosnąć. Ale co będzie z wnukami?

Dagmara Kamińska

Czytaj także:

Odebrali dzieci bezrobotnej

Sąsiedzki donos

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.