Jan Mela o źródle swojej siły

Fot.youtube.com
Fot.youtube.com

W kinach jest już film "Mój biegun" opowiadający o historii Jaśka Meli, najmłodszego w historii zdobywcy dwóch biegunów, a zarazem pierwszej niepełnosprawnej osoby, która dokonała takiego wyczynu. To również opowieść o rodzinie, która na nowo odnajduje na nowo wiarę i miłość.

O swojej historii, wierze i  „megaprzeunikalnym człowieku”, czyli Janie Pawle II - Jan Mela opowiadał w rozmowie z Katolicką Agencja Informacyjną.

Rodzina Meli musiała poradzić sobie z trudnymi doświadczeniami. Najpierw zmarł młodszy syn Piotruś, a po kliku latach – doszło do ciężkiego wypadku nastoletniego Jaśka. W tych chwilach najważniejsza była modlitwa:

Mama opowiadała, że w tamtym momencie konstrukcja wiary, którą sobie sama zbudowała (bo urodziła się w rodzinie ateistycznej i przyjęła chrzest dopiero w wieku dwudziestu paru lat) bardzo się zachwiała. Musiało jej wtedy bardzo brakować takiego „namacalnego” kontaktu z  Bogiem. Ten okres po śmierci Piotrusia był czasem, w którym każdy z nas snuł się trochę jak duch. Przeczytałem kiedyś, że przez tragedię każdy przechodzi samemu. Trzeba się z nią samemu zmierzyć, nawet jeśli bliskie osoby cię wspierają. To jest twoja droga. Wąskie, jednoosobowe drzwi, przez które w dwójkę nie przejdziesz. Trzeba samemu tego doświadczyć, odżałować...

A jak sam Janek Mela poradził sobie z tragedią, która go spotkała?

U mnie było inaczej niż u rodziców. Dla nich była to konfrontacja relacji z Bogiem, którą już nawiązali, z rzeczywistością. A dla mnie było to dopiero nawiązywanie tej relacji. Pamiętam, że jeszcze przed wypadkiem mówiłem rodzicom w niedzielę, że  idę do kościoła, na Mszę, a potem z kumplami nad jezioro. Rzecz jasna olewałem kościół zupełnie i miałem godzinę więcej na robienie jakichś głupot. Przechodziłem okres bardzo mocnego buntu, eksperymentowałem z  mocnym alkoholem, sprawdzałem swoje granice. Nic, co by się wiązało z  zobowiązaniami, a więc także wiara, w ogóle nie wchodziło w rachubę. Po wypadku zaczęło do mnie docierać, że to nie Bóg ciachnął mi rękę i  nogę, ale że On mnie wyratował. Bo według lekarzy powinienem zginąć, a  przeżyłem. Można powiedzieć, że to po prostu był cud! Wtedy uświadomiłem sobie, że Bóg dla mnie sporo zrobił, a ja nie za bardzo sobie na to  zapracowałem. Nie zasłużyłem na tyle wsparcia, które od Niego dostaję. Dałem ciała, bo nie wchodziłem w relację z Bogiem. Zrozumiałem, że On  naprawdę jest dobry, tylko działa zupełnie inaczej niż ja. U mnie jest prosto: jak ktoś jest dla miły, to i ja dla niego jestem miły, jak nie - to mu odpłacam tym samym. A Bóg zadziałał zupełnie na odwrót. Naprawdę było mi strasznie wstyd.

W drodze na biegun południowy Janek Mela dostał od Jana Pawła II pozdrowienia i zapewnienie o modlitwie i jak mówi:

Jan Paweł II zawsze był dla mnie niesamowitym wzorem - zupełnie abstrahując od tego, że jest ikoną wiary chrześcijańskiej, abstrahując od Kościoła, bo tutaj jego dokonania są absolutnie oczywiste. Był po  prostu megaprzeunikalnym człowiekiem. Jego ultraprecedensowe zachowania niesamowicie do niego przyciągały. (...)Z moim życiem koresponduje jego wielki dystans do cierpienia. Przecież on przez kilka ostatnich lat niesamowicie cierpiał. Miał to po prostu wygrawerowane na twarzy. A mimo to zawsze gdzieś się na niej przebijała iskra uśmiechu. Poza tym jego poczucie humoru... Chyba każdy widział zdjęcie, na którym papież przykłada dłonie do oczu jak lornetkę albo w okularach Bono. To  zupełnie niesamowite, jak można być tak młodym duchem dziadkiem, takim niekonwencjonalnym „szaleńcem”.

Janek Mela to coraz bardziej dojrzały mężczyzna, wciąż chce podróżować i pokonywać swoje ograniczenia a jednocześnie jak mówi:

Sztuką jest umieć odnaleźć się w jednym, swoim miejscu. Każdy człowiek je gdzieś ma: albo w jakimś konkretnym miejscu, albo przy konkretnej osobie.

W najnowszym wydaniu tygodnika "wSieci" z Jaśkiem Melą rozmawia Jolanta Gajda-Zadworna. Ten numer tygodnika z filmem "Polacy" w niezmienionej cenie.

AP/KAI

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych