Nie będzie całej planowanej drugiej linii metra w Warszawie, lecz tylko sześć stacji. Nie będzie karty warszawiaka, bo najpewniej jest niekonstytucyjna. Nie będzie obiecanego przez premiera Tuska „ringu” wokół Warszawy, bo już po referendum i bajki wracają na półkę z bajkami, czyli znajdą się obiektywne trudności, które i to zaniechanie wytłumaczą.
Nie będzie tego, tamtego i jeszcze owego, bo w Polsce rządzonej przez PO działa prawo Murphy’ego, że jeśli coś może pójść źle, to na pewno pójdzie, a nawet pójdzie jeszcze gorzej.
Polacy przyzwyczaili się już, że jedyne, co się sprawdza w wypadku obecnej władzy, to właśnie prawo Murphy’ego, które właściwie powinno się nazywać prawem Murphy’ego-Tuska - ze względu na komponent „jeszcze gorzej”. Niestety to prawo działa także w polskim futbolu, o czym niedawno przekonaliśmy się na Wembley, przegrywając z Anglią, a generalnie przegrywając wszystko, co było do przegrania, czyli uczestnictwo w mistrzostwach świata w Brazylii. Wszystko poszło jak w rządzie i jak w Warszawie, czyli źle, a nawet jeszcze gorzej. Ale to potrafi każdy nieudacznik. Normalnej władzy mogłoby jednak od czasu do czasu coś wychodzić. Nie dlatego, że sama się do czegoś zmobilizuje, lecz z tego powodu, że się ją do tego zmusi.
W „Misiu” Stanisława Barei jest scena, gdy celnicy na Okęciu ważą obywatela wracającego z zagranicy.
Sto piętnaście. Powinno być sto dziewiętnaście. Cztery kilo wam brakuje -
mówi celnik ważący obywatela.
Schudłem cztery kilo -
cieszy się ważony obywatel.
Jego entuzjazm studzi drugi celnik:
Słowem przywozicie do kraju, cztery kilogramy obywatela mniej. A gdyby tak każdy wracał ze stratą paru kilo, byłoby nas mniej coraz.
A pierwszy celnik dodaje:
Polaków!
To co mam zrobić? -
pyta zdezorientowany obywatel.
Sześćdziesiąt za każdy brakujący -
wyjaśnia celnik i zadaje podchwytliwe pytanie dodatkowe:
A wykształcenie macie jakieś?
Wyższe -
odpowiada zadowolony z siebie obywatel.
A przepraszam. To po siedemdziesiąt pięć -
studzi jego entuzjazm celnik.
Po czym w kadrze pojawia się hasło: „Każdy kilogram obywatela z wyższym wykształceniem szczególnym dobrem narodu”.
Niezrealizowane obietnice i niedokończone bądź sfuszerowane inwestycje rządu premiera Tuska czy urzędników prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz można by potraktować jako „szczególne dobro narodu”. Każdą z nich można by wtedy obłożyć specjalną stawką. „Sześćdziesiąt za każdą brakującą” w wypadku ministrów i urzędników bez studiów, a wypadku tych z dyplomem - „siedemdziesiąt pięć”. Natomiast dla profesorki Hanny Gronkiewicz-Waltz, „bez kozery pińcet” - jak mawiał Bogdan Smoleń w głośnym skeczu kabaretu Tey. Pozostaje tylko ustalić, czy owa stawka to ma być „sześćdziesiąt”, „siedemdziesiąt pięć” czy „pińcet” miesięcy bądź lat wiadomo gdzie, czy tylko miliony złotych. Zresztą sumy można zamienić na lata albo odwrotnie.
Gdyby premier Tusk ze swoją ekipą i prezydent Gronkiewicz-Waltz ze swoimi urzędnikami mieli jasną perspektywę odpowiedzialności „za każdy brakujący”, może wreszcie prawo Murphy’ego działałoby w Polsce tylko czasem - jak to jest w innych krajach i stolicach, a nie zawsze. Bo jeśli działa zawsze, „będzie nas mniej coraz” obywateli, a i Polski będzie „mniej coraz”.
Stanisław Janecki
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/78647-prawo-murphyego-tuska