Przedstawiamy Wam fragmenty książki Katarzyny Dowbor "Mężczyźni mojego życia", która już niebawem trafi na półki księgarń. Prezenterka Polsatu w swojej biografii przedstawia m.in. prawdziwe oblicze Wojciecha Manna i swojego drugiego męża Janusza Atlasa, nieżyjącego już dziennikarza sportowego.
Wojciech Mann
Traci po poznaniu. Człowiek bardzo daleki od tego, jak go sobie wyobrażamy. Polacy widzą w nim sympatycznego misia, tymczasem to osobnik bardzo niemiły. Niemiły z zasady - zaczyna wątek o dziennikarzu "Trójki".
Katarzyna Dowbor przytacza także wydarzenie z "Szansy na sukces":
Wojciecha Manna lepiej poznałam podczas kręcenia programu "Szansa na sukces", którego był wieloletnim prowadzącym. Ostatnio na coś się obraził, rzucił program, zostawiając innych jego twórców na lodzie. Ja występowałam w jakiejś "Szansie" świątecznej, podczas której śpiewały osoby znane ze swoimi dziećmi. Na nagranie przybyłam z kilkuletnią Marysią. I tu niespodzianka. Prowadzący nie wyszedł się z nikim przywitać. Siedział sobie w garderobie, co nie było zbyt eleganckie. Zwłaszcza, że znał wielu gości. Program miał być zabawą, a trudno się bawić, kiedy gospodarz nie wyściubia nosa ze swego pokoju.
W końcu zaczęło się nagranie. Mann był bardzo oficjalny, jakbyśmy się zupełnie nie znali. Dziwne to było. W dodatku po występach wszystkich gości jakiś szaleńczy wręcz atak przypuścił dyrygent Jerzy Maksymiuk, który zasiadł w jury. Wygłosił tyradę, że Polacy nie mają słuchu, że nie potrafią śpiewać, że są niemuzykalni. Nam, uczestnikom, też się dostało. Najgorsze było jednak to, że Mann się do Maksymiuka przyłączył. Zrobił się z tego taki lincz nad naiwniakami, którzy zgodzili się przyjść do miłego –jak się nam wydawało – programu. Staliśmy i słuchaliśmy tych ataków, nie bardzo wiedząc, co się dzieje, bo poświęcaliśmy swój czas w zbożnym celu. W końcu nie wytrzymałam – bo ja akurat umiem śpiewać – i zaproponowałam, żeby Mann zaprezentował swoje umiejętności wokalne. „Nigdy nie słyszeliśmy, jak pan śpiewa. Proszę, ma pan okazję, skoro tak ostro pan krytykuje” – zachęciłam. Ale Mann odburknął tylko, że jest tu od prowadzenia, a nie od śpiewania.
Zdecydowanie więcej Katarzyna Dowbor napisała o drugim mężu Januszu Atlasie. Wspomina o jego alkoholizmie:
Zawsze się chwalił, że był moim twórcą. Ale ja mu odpowiadałam, że to jednak zasługa moich rodziców. Janusza poznałam w Trójce. On był w trakcie rozwodu, ale ważniejsze jest to, że był uznanym dziennikarzem. W Trójce miał własny felieton pod tytułem "Teraz ja, a właściwie J.A., czyli Janusz Atlas". Miał kiepską dykcję, więc trzeba było go wielokrotnie nagrywać i poprawiać. Janusz był świetnym, dowcipnym i złośliwym felietonistą, ale pisał również kapitalne reportaże. Razem z Arturem Zawiszą publikowali w „Kulisach” i to były prawdziwe perełki dziennikarstwa.
Janusz, gdyby miał trochę lepszy charakter, byłby jednym z najwybitniejszych dziennikarzy w Polsce. Zgubił go jednak alkohol oraz małostkowość. Był pamiętliwy, wykłócał się o byle co, zamiast pisać ważne rzeczy, do czego był stworzony. Oto przykład. Janusz zawsze pisał w nocy. Ponieważ mieliśmy takie małe mieszkanko na początku i on pracował tuż przy łóżku, to ja wkrótce nauczyłam się zasypiać przy stukocie maszyny do pisania. Potrafił napisać trzy felietony jednej nocy. Ja zasypiałam, on pisał, budziłam się, a on właśnie kończył. I wszystko mi rano czytał. Kiedyś powitał mnie kąśliwym felietonem o jakimś reżyserze: że beztalencie, że zrobił beznadziejny film, że dno kompletne. Straszliwie faceta i to jego dzieło zmasakrował. Ale my wtedy wszystko robiliśmy razem. Ponieważ ja tego filmu nie widziałam, to i on nie mógł. I mówię: „Janusz, ale ty nie widziałeś tego filmu”. On na to: „Nie szkodzi. Ale on dwadzieścia jeden lat temu odbił mi dziewczynę i teraz musi mi za to zapłacić”. I to był właśnie problem Atlasa. Miał w sobie mnóstwo żółci, która zżerała jego i jego talent.
Ale wróćmy do naszych początków. On mnie wypatrzył na korytarzu w Trójce i odkąd mnie zobaczył, kombinował, jakby mnie tu poderwać. A mnie on nie interesował. Dziesięć lat starszy ode mnie, chudy, długi, nie w moim typie. No i skorzystał z pomocy Moniki Olejnik. My byłyśmy wtedy zakolegowane, bo razem robiłyśmy materiały. Zaprosił Monikę i jeszcze jednego kolegę do SPATiF-u. A wtedy Spatif był miejscem kultowym i bardzo ekskluzywnym. Nie każdy tam mógł wejść. Janusz poprosił Monikę, żeby zabrała ze sobą mnie, a on stawia kolację. Poszliśmy we czwórkę, podczas kolacji zaczął mnie adorować, uwodzić, no i udało mu się ze mną umówić.
Szybko staliśmy się nierozłączni. Wszędzie chodziliśmy razem. Wszystko było świetnie do momentu, kiedy ludzie zaczęli do niego mówić Panie Dowbor. Dla jego poczucia własnej wartości i męskiej próżności było to nie do zniesienia. Najpierw Janusz bardzo chciał, żebym zaczęła pracować w telewizji, ale jak mi tam zaczęło iść, to strasznie cierpiał. Został mężem swojej żony i bardzo go to uwierało. Kiedyś pojechaliśmy na przykład na festiwal do Sopotu. On miał akredytację, ja byłam tylko osobą towarzyszącą, ale to mnie ludzie prosili o autograf, co go irytowało. Uważał, że to niesprawiedliwe, bo on od lat pisał świetne teksty, a ja tylko pokazywałam się w telewizji. Gorzej, że frustracje czasami znajdowały niebezpieczne ujście. Janusz jak to Janusz upił się na przyjęciu podczas festiwalu w Sopocie. A był tam mój ówczesny szef, Zbigniew Bożyczko. I Janusz stwierdził, że nie lubi tego ch… i mu wygarnie. Jak powiedział, tak niestety zrobił. Zaczął go szarpać i mówić, co o nim myśli. Ja przerażona gdzieś uciekłam, ale niewiele to pomogło. Po powrocie do Warszawy dyrektor mnie wezwał do siebie i zabronił przez pół roku pokazywać się na wizji. Tak mi właśnie pomagał mój małżonek w karierze. „Ale przecież to nie ja pana szarpałam” – przekonywałam szefa. „Nie szkodzi. Na przyszłość będzie pani lepiej pilnować męża” – odpowiedział i decyzji nie zmienił.
Przygód mieliśmy co niemiara. Nie był to łatwy związek. Pierwsze dwa lata były idylliczne. Wszędzie razem i bardzo blisko siebie. Dopiero potem się okazało, że przez ten czas Janusz był zaszyty. Ja tego nie wiedziałam, nie wiedziałam w ogóle, że ma problem z alkoholem. Potem problem eksplodował. Janusz po alkoholu robił się agresywny i nie panował nad sobą.
Ważnym miejscem był dla nas SPATiF, gdzie nasz związek się narodził. To było wówczas niezwykłe, legendarne miejsce. (...) Słynną postacią był szatniarz Franek. Plotkowano, że był ubekiem, ale to były tylko domysły. (...) Kiedy mój mąż wpadał do SPATiF-u beze mnie, to zazwyczaj kończyło się to niezbyt dobrze. Wtedy dzwonił do mnie Franek, przedstawiał się i mówił „Paczka do odebrania”, czyli trzeba było wyciągnąć z lokalu pijanego w sztok Atlasa. A potem odholować go do domu, co nie było łatwe, bo wciąż jeździliśmy maluchem. Po wódeczce w Atlasie budziła się ułańska fantazja: chwytał szabelkę w dłoń i był bardzo bojowy. Wepchnięcie go do tak małego samochodu było trudne, a jak już mi się to udało, to Janusz łapał za kierownicę albo trąbił. To była prawdziwa gehenna. (...)
Z Januszem byłam pięć lat i było to pięć lat abstynencji. Mąż skutecznie zniechęcił mnie do alkoholu.
(...) Wojnę toczyliśmy przede wszystkim o naszego jamnika. To była suczka, Felka, którą dostaliśmy od świętej pamięci Ewy Sałackiej, mojej bliskiej przyjaciółki. I właśnie Felka była chyba największą miłością Janusza. Bardziej kochał ją niż mnie, czy którąkolwiek ze swoich żon. Miał absolutnego fioła na punkcie Felki. A właśnie ją capnęłam, kiedy wyszłam z naszego domu po tym, jak Janusz podniósł na mnie rękę. Zrobił to pierwszy, a zarazem ostatni raz. Kiedy mnie uderzył, wzięłam kilka drobiazgów, zabrałam Felkę pod pachę i wyszłam. Jeśli mężczyzna raz uderzy, to znaczy, że później będzie to robił znowu i kobieta nie może się na to zgodzić.
Nastąpił impas. Ja złożyłam już wtedy pozew o rozwód, więc Janusz zaproponował, że da mi ten rozwód pod warunkiem, że ja mu dam psa. (...)
Rozwód z Atlasem dostałam dzięki Hannie Bakule. Janusz trzy razy oświadczał przed sądem, że mnie kocha i żyć beze mnie nie może. Tak mnie przetrzymał półtora roku. W tym czasie poznał Bakułę i zaczęła się między nimi love. W końcu zaczął przebąkiwać, że chce się z Hanką ożenić. I pewnego dnia odebrałam telefon. Dzwoni Bakuła: „Mam pytanie: ty chcesz tego rozwodu?”. „Jasne, że chcę”. „Dobra, masz załatwione”. Dopiero po latach dowiedziałam się, co było dalej. Hanka oświadczyła Atlasowi, że za niego wyjdzie. Tylko, że on był cały czas moim mężem. I podczas kolejnej rozprawy wreszcie zgodził się na rozwód. Prosto z sądu pobiegł do kwiaciarni, kupił kwiatek w doniczce i udał się do Bakuły, którą pyta: „Wyjdziesz za mnie?”. A ona mówi: „No co ty?”. Tak się wściekł, że walnął doniczką o ziemię. I pobiegł do sądu, żeby odkręcić sprawę rozwodu, ale okazało się, że musiałby wnosić opłaty sądowe, więc zrezygnował. Tak to właśnie Hanna Bakuła uwolniła mnie od Janusza Atlasa, za co jestem jej dozgonnie wdzięczna.
Katarzyna Dowbor związana była jeszcze z profesorem matematyki Piotrem Dowborem, z którym ma syna Macieja (35 l.) oraz z Jerzym Baczyńskim, redaktorem naczelnym tygodnika "Polityka:, z którym ma córkę Marysię (14 l.).
Premiera książki "Katarzyna Dowbor. Mężczyźni mojego życia" już 23 października.
MG/The Facto
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/76073-mann-traci-przy-poznaniu?wersja=mobilna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.