"Faceta trzeba umieć sobie wychować"

Fot. sxc.hu
Fot. sxc.hu

To tytułowe zdanie usłyszałam niedawno w formie żartu pod „Biedronką”z ust pewnej młodej dziewczyny. Przyglądała się jak mój mąż zapinał w foteliku naszego najmłodszego synka, pomagając równocześnie wsiąść do samochodu niedowidzącemu siedmiolatkowi i dyrygując starszą trójką pakującą do bagażnika spore zakupy. Nie wiedziała tylko jednego, a mianowicie tego, że właśnie wracaliśmy z wizyty u lekarza spowodowanej moim ciężkim atakiem rwy kulszowej oraz tego, że gdyby było inaczej to prawdopodobnie ja zapinałabym Ignasia, mąż rozpakowywał z dziećmi zakupy, a jeszcze kto inny pomagał Frankowi wsiąść.

Ale że powyższe zdanie słyszałam z ust młodej kobiety, zapytałam ją, co przez to rozumie.

No wie Pani to taki trochę żart, ale też trochę prawda. Trzeba nimi kierować i zmusić,aby coś robili -

odpowiedziała.

Musieliśmy jechać do domu, bo mały już się denerwował, więc nie ciągnęłam rozmowy i tylko powiedziałam,że nie zgadzam się z taką opinią.

Ja też jako młoda mężatka usiłowałam sobie faceta (czytaj męża) wychować. Przejęłam więc po ślubie stery władzy w naszym domu. To ja kontrolowałam i planowałam wydatki, dokładnie opracowałam podział obowiązków (kto,kiedy gotuje, kto co sprząta, nastawia pranie itp.). A mój młody współmałżonek w mniejszym lub większym stopniu usiłował dostosować się do moich wymagań. Kiedy ów stopień był większy - byłam zadowolona, kiedy mniejszy - denerwowałam się i złościłam. Najtrudniejsze było to, że decydując o wszystkim musiałam też za wszystko ponosić odpowiedzialność: pilnować by nie zabrakło na bieżące potrzeby, dopilnowywać regularnego płacenia rachunków, planować większe zakupy. Początkowo byłam z siebie dumna i zadowolona. No po prostu kobieta wyzwolona! Studiowałam, pracowałam i rządziłam domem. A dodatkowo myślałam,że wszyscy wokół mnie (znowu – czytaj: mój mąż) są szczęśliwi. Dziwiło mnie tylko, kiedy z czasem mój facet zaczął powoli wycofywać się ze wszystkiego, z każdej rozmowy o planach, z każdej dyskusji o potrzebach, ale każdą uwagę czy próbę krytyki gasiłam w zarodku strzelając popularnie mówiąc „focha”. Moje wewnętrzne rozterki nad tym, że może coś robię nie tak, zaczęły się w czasie pierwszej ciąży. Bo kiedy okazało się, że nie daję rady, że muszę sporo leżeć, ja nadal usiłowałam rządzić z pozycji horyzontalnej w naszej sypialni. I tu facet się zbuntował.

Może pozwolisz, że będę miał własne zdanie -

powiedział.

Sama nie wiedziałam pozwolić czy nie, ale cóż było robić - brzuszek rósł , ciąża była zagrożona, chodzić nie mogłam, a o internecie, przelewach bankowych czy zakupach na telefon nikt jeszcze wtedy nie słyszał. Odstąpiłam rządy mężowi .Odstąpiłam mu też władzę nad budżetem. I było to chyba w najlepszym dla mnie momencie, bo mogłam wycofać się z godnością, tak niby z konieczności, bez przyznawania się do tego, że było mi już ciężko w sytuacji, jaką sama długo wypracowywałam. A kiedy na świecie zaczęły się pojawiać nasze dzieci, przytłoczona bejbi bluesem i nawałem matczynych spraw, wcale już nie chciałam „wychowywać sobie faceta”. I nie wiem czy mogę powiedzieć,że to on zaczął wychowywać mnie. Po prostu pozwolił mi zobaczyć,że mam obok siebie rozsądnego, kochającego, opiekuńczego choć czasem twardego towarzysza. Nie żałuję tego co się stało, bo chociaż już nie jestem domową „panią dyrektor”, to wcale nie czuję się na gorszej czy straconej pozycji i zawsze mam na kogo liczyć. Właśnie taki obrazek zobaczyła dziewczyna przed sklepem. A że go źle zinterpretowała? Może życie zweryfikuje również jej poglądy.

Dagmara Kamińska

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych