Określenie „feministka”, a zwłaszcza „wojująca feministka” bywa używane w charakterze inwektywy oznaczającej osobę nie tylko dążącą do równouprawnienia, a może wręcz dominacji kobiet, ale również – gardzącą zarówno mężczyznami, jak i kobietami spełniającymi się w roli matek i żon. Feminizm jest jednak ideologią tak niejednorodną – oprócz kilku fal zawierającą w sobie również wiele rozmaitych, najróżniejszych nurtów – że wiele jego myśli, tez i założeń jest dziś rozwijanych przez osoby, które od feminizmu się odżegnują. Świadomie, chcąc uniknąć „szufladkowania”, lub nieświadomie. Dotyczy to zwłaszcza macierzyństwa
Bardzo krótki zarys historii
Zagadnienie macierzyństwa pojawiło się w tekstach feministycznych stosunkowo późno. Początkowo, tj. w XVIII i XIX wieku, feministki walczyły o prawa wyborcze i ekonomiczne oraz o prawo do edukacji. W XX wieku, zwłaszcza w latach siedemdziesiątych, temat ten stał się przedmiotem zainteresowania feministek, które – w zależności od reprezentowanego nurtu – albo upatrywały w macierzyństwie jedną z form patriarchalnej opresji, albo przeciwnie - widziały w nim największą siłę kobiet.
Z jednej strony reprezentująca feministki radykalno-libertariańskie (przeciwne naturalnej reprodukcji i postulujące zastąpienie jej przez sztuczną, niewymagającą współudziału mężczyzn) Shulamith Firestone określała poród mianem „defekacji dyni” (!), a z drugiej – Adrienne Rich, jedna z feministek radykalno-kulturowych (uważających moc dawania nowego życia za źródło siły kobiety) afirmowała macierzyństwo doświadczane w intymnej relacji z dziećmi, sprzeciwiając się jednak jego „instytucjonalizacji”.
Wyzwolone matki w niewoli ekspertów
Rich wprowadziła podział na macierzyństwo instytucjonalne, będące tworem patriarchalnej kultury, oraz takie, które stanowi osobiste doświadczenie każdej kobiety-matki. W swojej opublikowanej w 1976 roku książce „Zrodzone z kobiety. Macierzyństwo jako doświadczenie i instytucja” pisała:
Instytucja macierzyństwa nie jest tym samym co rodzenie i wychowanie dzieci, tak jak instytucja heteroseksualności to nie to samo, co intymność i miłość. Obie tworzą przepisy i warunki, w jakich podejmuje się lub blokuje pewne wybory; nie są one „rzeczywistością”, ale kształtują okoliczności naszego życia.
Feministka ta postulowała „odzyskanie” przez kobiety macierzyństwa jako doświadczenia i odebranie kontroli nad nim z rąk ekspertów, lekarzy czy polityków. Słowo „odzyskanie” nadal jest bardzo trafne, bowiem o ile dawniej macierzyństwo, w tym jego początki: ciąża i poród, były domeną kobiet, do której mężczyźni nie mieli wstępu, o tyle wraz z rozwojem medycyny, kobieta ciężarna i rodząca przeszła spod opieki innych, bliskich sobie kobiet, pod kuratelę lekarzy. Ciąża z naturalnego stanu stała się niemal chorobą, wymagającą stałej kontroli specjalisty, poród zaś z równie naturalnego doświadczenia został przekształcony w odbywający się w szpitalu zabieg przeprowadzany przez ekspertów na rodzącej.
Naturalnie rozwój medyny i medykalizacja ciąży i porodu przyniosły także niepodważalne plusy w postaci zmniejszenia niemal do zera śmiertelności noworodków i położnic. Niestety, ceną za bezpieczeństwo podczas ciąży i porodu było, i nadal jest, uniemożliwienie lub co najmniej utrudnienie kobiecie przeżywanie tego doświadczenia jako naturalnego, wzbogacającego stanu, dającego jej siłę i stanowiącego źródło najprawdziwszej mocy - mocy tworzenia nowego życia. Podobnie jest po porodzie – wychowywanie narodzonego pod okiem ekspertów dziecka również nie może się odbyć bez nadzoru i rad specjalistów. I to także ma pewne plusy: ot, choćby możliwość dokształcenia się, zastanowienia i zweryfikowania niekoniecznie wartych kontynuowania wzorców wyniesionych z własnego domu. W praktyce jednak kobiety (bo nadal to one spędzają z dzieckiem więcej czasu i to do nich skierowana jest większość publikacji dla rodziców) bywają bombardowanymi eksperckimi poradami, bezwolnymi wykonawczyniami zaleceń specjalistów. I gdzie tu jest miejsce na intuicję czy, tym bardziej, czerpanie siły z tego pięknego doświadczenia?
Feminizm afirmuje macierzyństwo
Miejsca tego szukają... feministki. Bogusława Budrowska w książce pt. „Macierzyństwo jako punkt zwrotny w życiu kobiety” określa ten nurt mianem feminizmu prorodzinnego, afirmatywnego, esencjalistycznego i feminizmu nowej kobiecości. Kazimiera Szczuka powiedziała o fundacji Rodzić po ludzku: „To też jest feminizm – walka, by poród nie był torturą, żeby kobiety w ciąży nie były poniżane i traktowane jak bezwolne istoty”. I ma rację - bez względu na to, jakim przymiotnikiem ten feminizm określimy. Feministką jest także Sylwia Chutnik z Fundacji MaMa, która od lat walczy o polepszenie losu matek w Polsce i udziela im pomocy w różnych trudnych sytuacjach.
Spełnieniem postulatów Adrienne Rich i odzyskiwaniem macierzyństwa jako doświadczenia jest zresztą działalność nie tylko tych fundacji, ale też wielu doul czy doradczyń laktacyjnych oraz wielu osób obojga płci podkreślających rangę wychowywania dzieci. Nie chcę oczywiście przypinać nikomu na siłę łatki feministki, zwłaszcza że sama – właśnie w celu uniknięcia szufladkowania – nie określam siebie tym mianem. Warto jednak wiedzieć, że nie taki feminizm straszny, jak go malują, a feministki walczą nie tylko o prawo do aborcji, ale też – o godne, piękne macierzyństwo.
Anna Golus
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/74364-feminizm-prorodzinny