Ciężko znaleźć aktora, który przekonująco wcieliłby się w rolę brutalnego typa spod ciemnej gwiazdy, a jednocześnie zachował własny urok osobisty. Takim artystą był Maciej Kozłowski, który przyszedł na świat dokładnie 56 lat temu.
Kozłowski rzadko wcielał się w główne role. Został zapamiętany raczej jako mistrz drugiego planu. Mimo to, niemal każdy film do którego dołożył swoją aktorską cegiełkę miał w sobie "to coś". Bez udziału Kozłowskiego dany obraz mógł wyglądać już zupełnie inaczej.
Popularność artyście zapewniły przede wszystkim role prawdziwych twardzieli, często stojących po tej złej stronie. Wystarczy wspomnieć jego kreacje choćby w takich filmach jak "Miasto prywatne" czy "Świadek koronny" (serial "Odwróceni"). Podobny emploi towarzyszył mu niezależnie od epoki, w jakiej rozgrywała się akcja filmu. I tak, równie przekonująco prezentował się, gdy drogi garnitur zmieniał w strój kozacki w filmie Jerzego Hoffmana "Ogniem i mieczem".
Mimo to, aktor potrafił zagrać również człowieka zagubionego, który załamał się. Tak było choćby w filmie Ryszarda Bugajskiego "Generał Nil". Choć postać wyniszczonego procesem Tadeusza Grzmielewskiego była postawiona całkowicie na drugim planie, Kozłowski udowodnił jak wielkie umiejętności aktorskie posiada. Artysta przyzwyczajony do ról twardzieli, perfekcyjnie wcielił się w postać ludzkiego wraku, człowieka przegranego.
Nikt nie spodziewał się, że będzie to jedna z jego ostatnich ról. Maciej Kozłowski zmarł 11 maja 2010 roku po długiej walce z wirusowym zapaleniem wątroby typu C.
Miłośnicy jego talentu do dziś zastanawiają się, ile jeszcze fantastycznych kreacji stworzyłby aktor, gdyby nie jego zaskakujące odejście.
Aleksander Majewski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/72950-dzis-skonczylby-56-lat