No i stało się. Moje kolejne dziecię wyfrunęło z gniazda. Na szczęście tylko do przedszkola czyli na parę godzin. Dzieciątko moje malutkie dzielnie zniosło pierwszy dzień, choć spodziewamy się spadku entuzjazmu, kiedy minie pierwsze zauroczenie.
Synek miał już raz edukacyjną przygodę. Smutek, tęsknota, żal są naturalnymi w tej sytuacji uczuciami, zarówno dla dzieciaczka, jak i dla rodzica. Jakiś czas temu był pierwszy i jedyny raz w przedszkolu w grupie swojej siostry, bo został zaproszony na bal przebierańców. Po paru godzinach pani zadzwoniła, że chyba czas ewakuować synka. Wtedy też się okazało, że w naturalny sposób i z ogromnym wdziękiem, kochany synek stosuje prawo odwetu „oko za oko…”. Bo kiedy odebrałam go tamtego dnia z przedszkola, oznajmił mi z poważną miną:
Mamuś, kiedy ty się zmniejszysz, to ja cię zaprowadzę do przedszkola, zostawię cię tam i ty się będziesz denerwować.
Omówiwszy z nim tę kwestię, po ugruntowaniu go w przekonaniu, że zawsze po niego przyjdę ja albo tata, zgodził się ostatecznie nie wysyłać mnie do przedszkola, kiedy się zmniejszę.
Podążając za najnowszymi metodami, zgłosiłam kandydaturę synka do zajęć adaptacyjnych, na które oczywiście się dostaliśmy, mając już wcześniej zaklepane miejsce w placówce przedszkolnej. Problemem była tylko jedna kwestia, że zajęcia te odbyły się na początku lipca, a grupa ruszyła, jak wszędzie indziej w Polsce czyli na początku września. Widocznie ma to sens, choć wydaje się inaczej, każde oswajanie jednak z nowością na pewno jest pożyteczne.
Według optymistycznego scenariusza synek miał tęsknić i marzyć przez całe półtora miesiąca do tego bajkowego miejsca i fantastycznych kolegów, których tam poznał. Teoria zakładała, że 3-latek będzie pamiętał ten niesamowity tydzień i we wrześniu z pieśnią na ustach pomaszeruje do przedszkola i chętnie tam zostanie od razu. No cóż, rzeczywistość mogła być trochę inna. Okres adaptacyjny jest różny i w przypadku każdego dziecka indywidualny, trwa mniej więcej od kilku tygodni nawet do paru miesięcy.
Zajęcia adaptacyjne przewidywały spędzenie czasu z rodzicem albo opiekunem, po paru dniach dzieci miały zostać na trochę same. Pierwszego dnia w naszym przypadku była euforia, mnóstwo zabawek i problem, kiedy „ciocia” chciała przeprowadzić jakieś wspólne zabawy. Mój 3-latek nie rozumiał, po co ktoś mu przerywa wyścigi betoniarek ze śmieciarkami. Dał się jednak dość szybko przekonać, jest przecież bardzo grzeczny i umie siadać „po turecku” lub jak ktoś woli bardziej poprawnie politycznie „w kokardkę”.
Trzeciego dnia dzieci miały zostać same, na godzinkę. Łezki trochę poleciały, ale synek dzielnie zniósł nową sytuację. Rodzice też.
Psychologowie jednak twierdzą, że jest to tak duża zmiana w życiu dziecka (nawet jeśli wcześniej chodziło do żłobka), że dziwne jest raczej, gdy dziecko nie płacze. Każdy maluch jest inny i każdy inaczej radzi sobie ze stresem rozłąki oraz z samą zmianą otoczenia, kolegów, opiekunów. Radą jest na to poświęcenie dzieciaczkowi (w domu, po zajęciach) na tyle dużo uwagi, żeby wiedział, że może się podzielić z rodzicami swoimi sprawami. I rozmowa, bo nawet gdy dzieciątko ma trzy latka doceni zaangażowanie rodzica i nauczy się, że problemy warto omówić z bliskimi, bo wtedy można spróbować je wspólnie rozwiązać. A po rozmowie na pewno wydadzą się mniejsze.
A oto kilka wskazówek, które otrzymaliśmy od „naszej” pani dyrektor, z wykształcenia psycholog, gdy pierwsza córeczka szkła do przedszkola. Okazały się bardzo trafne i ponadczasowe - ukochany pluszaczek pomoże przezwyciężyć ból rozstania. Spokój i opanowanie rodzica odprowadzającego (w tej roli lepiej sprawdzają się tatusiowie) oraz łagodna stanowczość utwierdzi dziecko, że decyzja o pójściu do przedszkola jest słuszna. Konkretne określenie czasu, kiedy zostanie odebrany (po obiedzie, przed leżakowaniem) plastyczniej uzmysłowi dziecku, kiedy to nastąpi.
Niezbędne jest ciągłe podkreślanie, że dzieciaczek na pewno zostanie przyprowadzony z powrotem do domku. Gdy dzieciaczek już się otworzy i zacznie opowiadać, co działo się w przedszkolu, trzeba uwypuklać jego sukcesy, dużo chwalić, a ewentualne niepowodzenia (jak na przykład długotrwały płacz) traktować jako coś, co przytrafia się każdemu.
Powodzenia!
Zuzanna Czarnowska
PS A i tak na początku, na wszelakie pytania: co robiło dzieciątko, co jadło i co mu się podobało, standardowa odpowiedź brzmi: „Nic”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/72430-moje-dziecko-wyfrunelo