Goło i wesoło

Fot. sxc.hu
Fot. sxc.hu

Z końcem lata i początkiem roku szkolnego ożywa dyskusja na temat wyglądu uczniów i uczniowskich mundurków.

Czy, co i ile wolno odsłaniać młodzieży szkolnej? Czy dziewczęta mogą przychodzić na lekcje w skąpych bluzkach, bez biustonoszy, w spodniach-biodrówkach, opuszczonych po wzgórek łonowy lub wyciętych od dołu tak wysoko, że widać pośladki? Czy młodzi mogą robić sobie tu i ówdzie tatuaże, piercingi itp. „upiększenia”? Choć niemieccy uczniowie zaczęli naukę już w sierpniu (początek roku szkolnego jest w RFN zróżnicowany, w zależności od kraju związkowego), między Odrą a Renem nie ustaje dyskusja nad sensem powrotu do szkolnych mundurków. A wszystkiemu winny słoneczny i ciepły koniec lata. Niemieccy uczniowie bronią koleżanek demonstrujących opaleniznę, że wyglądają sexy i w szkołach nie jest nudno. To samo mówią uczennice o kolegach z klasy. Ciało pedagogiczne ma na ten temat inne zdanie: szkoła to nie plaża ani dyskoteka, a golizna rozprasza i nie sprzyja nauczaniu. Tylko nieliczni wykładowcy twierdzą, że im się to podoba i nie przeszkadza w krzewieniu oświaty. Helga Akkermann, dyrektorka liceum w Hanowerze do tej mniejszości nie należy. Zbyt skąpo ubrane uczennice odsyła do domów po dodatkową garderobę. „Do filharmonii, nie mówiąc o służbach mundurowych i urzędach publicznych też trzeba się stosownie ubrać”, argumentuje.

Jej kolega po fachu, Klaus Damian z hamburskiej dzielnicy Sinstorf załatwił sprawę w inny sposób. Młodzież jego szkoły nosi takie same ubrania: niebieskie koszulki lub swetry, w zależności od pory roku i pogody. Odzież z emblematem szkoły przywdziewają też nauczyciele, sekretarki, a nawet woźny. I wszyscy są przekonani, że wychodzi im to na dobre. Inicjatywą Damiana zainteresował się psycholog prof. Oliver Dickhäuser z Uniwersytetu w Mannheim, wydawca periodyku „Psychologii pedagogicznej” i rzecznik Niemieckiego Towarzystwa Psychologii. Jego badania porównawcze wykazują niezbicie, że w szkołach, gdzie obowiązują mundurki panuje lepsza atmosfera, a uczniowie łatwiej koncentrują się na nauce i wykonywanych zadaniach. Dyrektor Damian z Sinstorf przed wprowadzeniem w życie swego „eksperymentu” dał młodzieży do zaakceptowania kilka wzorów jednolitego stroju. Podobno jego podopieczni zaczęli bardziej „identyfikować się ze szkołą, stali się „solidarni, mają większe poczucie wspólnoty”, a po zakończeniu nauki - „cenną pamiątkę na całe życie”.

Można rzec, nic odkrywczego. Psychologowie i pedagodzy od dawna alarmują, że szkoła stała się miejscem niezdrowej rywalizacji między uczniami: ten ważniejszy, kto ma droższe ciuchy i ten bardziej upokorzony, kogo na nie nie stać. Młodzież poddawana jest nie tylko modowej presji własnych środowisk. Niektórzy znawcy przedmiotu widzą jednak także wady w uniformizacji uczniów, gdyż młódź traci podobno możliwość samokreacji, kształtowania własnego wizerunku, wyrażania własnej osobowości poprzez ubiór itp. Do 2000 r. nie było w RFN żadnej szkoły z obowiązkową odzieżą dla uczniów. Jednym z najważniejszych powodów takiego stanu rzeczy była historia - a dokładniej mundurowe doświadczenia z czasów III Rzeszy i reżimu faszystowskiego. Obciążenia te były na tyle silne, że termin Schuluniform (mundur szkolny) zastąpiło określenie Schulkleidung (odzież szkolna). Co prawda w ślady szkoły w Sinstorf poszło kilka innych placówek, mundurki przywróciły również niektóre szkoły prywatne, jednak jednolitych przepisów nie ma w RFN do dziś.

Podczas gdy Niemcy nie wyszli z fazy dyskusji i eksperymentowania z uczniowskim ubiorem, w Wielkiej Brytanii są one codziennością, ba, powodem do dumy i swoistą nobilitacją. Szkolne mundurki upowszechnione zostały już w XVI wieku przez słynną, elitarną uczelnię w Cambridge. W Kanadzie czy w USA nie ma takiego obowiązku w szkołach publicznych, a prywatne rządzą się po swojemu i z reguły pozostają wierne tradycjom; jednolity ubiór jest odbierany, jako przynależność do „lepszej” warstwy społecznej i wyróżnienie. Wszakże pod koniec lat 90. uchwalono kontrowersyjną, zwłaszcza według młodzieży, ustawę, w której określono jak powinni wyglądać uczniowie, nie jest ona jednak przestrzegana. Zgodnie ze specjalnym kodeksem („Dress Code”- „Manual on School Uniforms”), wydanym przez amerykański Departament Prawa, do szkół nie wolno przychodzić w odzieży z napisami, nie wolno nosić biżuterii, ani wymyślnych fryzur, wydano też zalecenia odnośnie do obuwia, a nawet kolorów uczniowskich ubrań. Ale, w Stanach, jak to w Stanach, 21 z nich pozostawiło kwestię wyglądu zewnętrznego młodzieży w gestii dyrekcji szkół publicznych, więc jest różnie i barwnie. Jak zakładali autorzy „Dress Code”, postawione wymogi miały przeciwdziałać przemocy w szkołach, wspierać dyscyplinę, pomóc w konsolidacji uczniowskich środowisk i sprzyjać lepszemu klimatowi na uczelniach. Potwierdzają to wyniki odnośnych badań. W kalifornijskim Long Beach District zbadano zachowania 83 tys. uczniów odzianych w jednolite stroje oraz tych, którzy mogli korzystać z całkowitej swobody; wśród tych pierwszych odnotowano znacznie mniej przejawów agresji i wyraźnie mniejszą liczbę relegacji.

W Niemczech „eksperyment Damiana” dał podobne rezultaty, lecz wprowadzenie obligatoryjnych mundurków w całej republice nie jest możliwe, ponieważ sprawy szkolnictwa należą do kompetencji poszczególnych krajów związkowych. A co myślą o tym młodzi Niemcy? Zdania są podzielone: jedni uważają, że mundurki byłyby pogwałceniem ich wolności i, że takie wymogi obowiązują jedynie w komunistycznych Chinach czy Korei, albo w krajach, gdzie rządzą islamscy fundamentaliści, inni są za, pod warunkiem, że decyzje o ich wprowadzeniu należałyby wyłącznie do nich samych. Rudowłosa Tina z Liceum Kurta Tucholsky`ego w Berlinie uznała, że rola szkoły kończy się na przekazywaniu wiedzy. Tina nie musiała nosić i nie znosiła mundurka. Więcej, gdy tylko uzyskała pełnoletność, a była wtedy jeszcze uczennicą, zaczęła ujawniać wszystko, czym obdarzyła ją matka natura. We dnie pochylała się nad książkami, a po zmierzchu tańczyła nago dla bywalców nocnego klubu „Tollhaus”. Za dziesięć minut w sandałkach dostawała sto euro. Na jej striptiz wpadali ponoć nawet nauczyciele. Czemu nie, w końcu też pełnoletni… Surowa dyrektorka tego liceum Marianne Baltrusch skwitowała z dezaprobatą: „dziewczyny pokazujące swe ciała muszą mieć jakieś psychiczne obciążenia”, a że nie zdołała wybić z głowy osiemnastoletniej Tinie dorabiania do kieszonkowego pląsami w negliżu, wybrała inne wyjście: szkoła dołożyła wszelkich starań, aby bez żadnych przeszkód zdała maturę w pierwszym podejściu - wiadomo, czego oczy nie widzą, dusza nie boli… No i jaki mam na koniec postawić wniosek? Ponieważ wyznaję zasadę, iż nie należy narzekać, że kieliszek jest od połowy pusty, lecz cieszyć się, że jest pełny do połowy, także w tej sprawie widzę korzyści: po pierwsze goła Tina nie miała nigdzie piercingu ani tatuażu, po drugie, zdała egzamin dojrzałości aż dwukrotnie, bo dosłownie i w przenośni…, a po ostatnie, zakazu chodzenia młodzieży w mundurkach nie ma. Czyli nie ma problemu. Jest tylko kwestia wyboru.

Klaser

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych