Aleksander Majewski: Zastanawiał się Pan nad losem kobiet pracujących w burdelach?
Dariusz Loranty: To przyszło później. Wtedy inaczej odbierałem uśmiechnięte i wesołe kobiety, które nam towarzyszyły. Były ładne, a ja byłem samotnym i "głodnym" facetem. Nie traktowałem tego jako rozrywki niegodnej prawdziwego faceta, tak jak teraz.
Kiedy Pan przystopował z tą rozrywką?
Przy sprawach samobójców. Jak już Panu wspomniałem, miało to na mnie duży wpływ.
Chodzi o ten krucyfiks leżący obok denata?
Też. Nieboszczyk powieszony na drzewie w ogóle nie robił na mnie wrażenia. Mój pierwszy samobójca wisiał gdzieś w nieużywanej hali niedaleko stadionu Orła. On także nie zrobił na mnie większego wrażenia. Pierwszego wstrząsu doznałem, gdy zobaczyłem mężczyznę klęczącego przy drzwiach pokoju. Był powieszony za wąski krawat lub pasek do sukienki. Przypomniałem wtedy sobie zajęcia z kryminalistyki, gdzie uczono, że człowiek umiera na trzy sposoby, gdy dochodzi do zapętlenia. Pozycja klęcząca u denata zaprzeczała temu, o czym uczyłem się w szkole. Żeby się powiesić, trzeba gwałtownie szarpnąć własną masą ciała, aby zerwać kręgi. Tu tego nie było. Natomiast, jak się człowiek zadusi przyciskając sobie do gardła sznur, to ma odruchy, walczy. Natomiast ten sprawiał wrażenie śpiącego. Kłóciło się to z wiedzą otrzymaną na zajęciach, które dopiero, co miałem. Jak to jest możliwe? Tydzień później zobaczyłem wspomnianą wcześniej osobę leżącą w wannie, powieszoną, a obok ten dziwny krzyżyk. Różne myśli zaczęły mi chodzić po łbie. Jak to możliwe? Czy Bóg istnieje, czy nie istnieje? Zawsze zakładałem jego istnienie, ale nie zawsze wierzyłem w Jego ingerencję w nasze życie. Cały czas słyszałem w uszach słowa mojej babci: ,,Człowiek popełni samobójstwo, jak go Bóg opuści”. Zawsze powtarzała, że w takich sytuacjach musimy mieć do czynienia z działaniem diabelskim, z opętaniem. Facet, który powiesił się przy drzwiach powinien się ruszać, nie miał prawa mieć rąk równo ułożonych do tyłu. Gdy wisielec zrywa kręgi, to ma np. wykrzywioną rękę, palce, widać ślady ruchu. Tymczasem ten denat wyglądał, jakby zasnął kucając... Jakby go coś opanowało.
A może to nie było samobójstwo? Brał Pan taką możliwość pod uwagę?
Nieboszczyk zawsze powoduje większe zaangażowanie. Takie sprawy na Grenadierów robiło się rzetelnie. Jedyne, co mi wtedy przychodziło go głowy, to myśli o Opatrzności, o Duchu, ale wtedy jeszcze nie o Jezusie! Bardziej takie ogólne rozważania… Co się dzieje, gdy człowiek się zabija? To mnie strasznie nurtowało. Od tego momentu, gdy byłem na oględzinach w domu powieszonego, zawsze gdzieś znajdowałem medalik czy krzyżyk. Nie wiem dlaczego…
I zawsze byłe one oderwane i leżały w pobliżu samobójcy?
Nie, nie były oderwany. On były zdjęte! Jest to o tyle dziwne, że takie łańcuszki mają mikroskopijne, okrągłe kółeczka do zaczepiania…
Zostały precyzyjnie zdjęte?
Bardzo. To wymaga opanowania.
Kółeczko nie było zerwane?
Absolutnie!
Przecież trudno wymagać od faceta, który chce odebrać sobie życie takiej precyzji…
Właśnie! Dorosły mężczyzna ma problem, bo trzeba pazurkiem go zdjąć. To było dziwne. W stresowych sytuacjach bardzo trudno jest zrobić coś takiego. Jeżeli ktoś chce się powiesić, raczej byśmy podejrzewali, że będzie zrywał…
Nie potrafiłem tego zrozumieć i powiem szczerze, że jedyne, co mi przychodziło do głowy to słowa moich babć. Jedna była strachliwa i chyba dlatego dużo mówiła o wierze. Druga, była po prostu mądrzejsza. Powtarzała mi, że jak się nie jest bierzmowanym, to zły duch ma do człowieka łatwiejszy dostęp. Wszystko składało się w całość, w pewną regułę. Po tych samobójstwach wróciłem do regularnego uczęszczania do kościoła i to w każdą niedzielę. Jak szwajcarski zegarek. Co niedziela - kościół.
To było wywołane strachem?
Być może strachem, ale nie przed fizycznym zagrożeniem. Nie byłem w stanie zrozumieć tych samobójstw. Rozpytywałem sąsiadów, zbierałem informacje o statusie materialnym desperatów, którzy nie raz z mojego punktu widzenia, nie mieli rzeczywistych problemów. To wydawało mi się niesamowicie irracjonalne. Bardzo szybko nabrałem przekonania, że macza w tym palce zły duch.
Może to były depresje? Depresja przecież jest taką chorobą, której zewnętrznych objawów często nie jesteśmy w stanie dostrzec…
Dobrze, ale pytam żonę, pytam sąsiada i nic na to nie wskazuje. Normalnie funkcjonujący czterdziestopięciolatek, rodzina więcej niż normalna. I nagle ten człowiek z jakiegoś powodu odbiera sobie życie. Ok, może i depresja… Natomiast, że nie jesteśmy przygotowani do pewnych rzeczy, jeśli nie ma w nas stałej wiary. Zły duch może człowieka wtedy wziąć. Być może mój powrót do Kościoła był podyktowany strachem i kalkulacją. Na to nałożył się jeszcze rozwód z żoną. Wyjątkowo dziwny obrazek: rozwodnik chodzący do kościoła. I to regularnie.
Zaczął Pan chodzić, ale nie był Pan jeszcze w następnym związku?
Wtedy nie.
Przystępował Pan do sakramentów?
Tak, nawet zostałem ojcem chrzestnym. Musiałem spełniać wszystkie kryteria i zrobiłem to na czas. Moja chrześnica Karolina, to córka brata. Wszystko to spowodowało, że nie mam wątpliwości co do istnienia Istoty nadprzyrodzonej. Ja mogę nie znać jej imienia i nie wiedzieć jaka jest jej forma, natomiast nie pozostaje we mnie cień wątpliwości, że coś istnienie.
Świat duchowy?
Przez doświadczenia z samobójcami nabrałem awersji do wszelkiej maści podejrzanych praktyk para-duchowych. W moim przypadku wyrażało się to tym, że z lubością czytałem różne dziwne rzeczy.
Na temat spirytyzmu i okultyzmu?
Czasami czytałem o wywoływaniu duchów, ale nigdy nie bawiłem się w to. Przewartościowanie, które przeżywałem nie dokonało się też w ciągu jednego dnia. Z nikim nie gadałem o swoich doświadczeniach, bo uważałem to za objaw słabości. Być może ktoś może uśmiechnąć się z politowaniem nad moimi nieporadnymi tłumaczeniami, ale opisuję, co wtedy czułem. Ja jestem prosty glina i mówię, jak to postrzegałem. To wszystko.
Nie rozmawiał Pan o tym z kapelanem w policji?
Nie. Wstyd przyznać, ale pierwszego kapelana spotkałem na imprezie w 2001 r. Nie szukałem pomocy u księdza. Tylko zacząłem regularnie chodzić do kościoła. Niestety w tym czasie miałem jeszcze straszny konflikt ze swoją trzecią żoną, ale nie odciągnęło mnie to już od Kościoła. Chociaż był taki moment, że przekomarzałem się z jednym księdzem na temat rozwodów. Ba, nawet forsowałem mu argument, że Jezus był zwolennikiem rozwodów!
Jest Pan człowiekiem paradoksów…
Nigdy nie uważałem, że Kościół jest zły, broń Boże. Uważałem, że potrzebne są w życiu człowieka dwie rzeczy: ból i Duch Święty. A Duch Święty nam się objawia w postaci strachu. Jeżeli nie mamy strachu, nie mamy bólu - wtedy wyrośnie z nas kanalia. To moje doświadczenie zawodowe z pracy. Jeżeli nie rozumiemy pewnych zasad, to wszystko zaczyna się pieprzyć. W miarę rozwoju życiowego, kiedy mój umysł lepiej pracował, co raz lepiej rozumiałem, że pewne rzeczy są złe i robić ich nie wolno. Gdy brakuje elementu kontroli i nie ma własnej silnej woli duchowej, to człowiek idzie w złą stronę. Nie ma kary od ojca, nie ma ducha represji, to nie ma strachu. Natomiast, często ten strach objawia się poczuciem zagorzenia fizycznego lub wyrzutami sumienia. Ja nie miałem wyrzutów sumienia, bo uważałem, że jestem dobry, służę społeczeństwu i, tak sobie prorokowałem, nic mi nie grozi. Poza tym, miałem okazję do mamienia różnych pań historiami, wszelakimi legendami, przez co powszechnie miałem ksywę - oprócz ,,doktora Mengele” - ,,Nekrofil”.
Dlaczego?
Bo to były starsze panie. Kobieta po czterdziestce robi się wyjątkowo podatna na słowa.
I co z tymi paniami podatnymi na słowa?
Matoliłem je, non stop. Miałem w rozkładzie panią prokurator i różne cudzoziemki, na czele z sierżantem armii izraelskiej o wyglądzie Koreanki, która była oryginalną Żydówką. Wszystko do momentu zauważenia tego krzyżyka przy samobójcy. Przekonałem się, że istnieje siła nadprzyrodzona, a ludzie, którzy mają krzyż – rzecz świętą, nie powieszą się, bo On im na to nie pozwoli. On ma inną siłę. Tak jak w filmach science fiction, pojawia się przedmiot, który przekazuje energię kosmiczną, tak dla mnie krzyż ma taką niezwykłą siłę. Trudno to opisać. Myślę, że wpływ na moją przemianę miała również dyskusja z tym księdzem, z którym rozstrzygaliśmy kwestię rozwodów.
To był jakiś proboszcz?
Nie, zwykły młody ksiądz, któremu ukradli samochód.
Można powiedzieć, że rozmowa z przypadku?
Taka przygodna dyskusja.
Ale Kościół zawsze Pan cenił.
Nie wiem, jak można być Polakiem, bez Kościoła, czy wiary katolickiej. To niewyobrażalne dla mnie. Jestem rozwodnikiem, więc jestem na bakier Kościołem. Ale nie chodzę do tego kościoła dlatego, bo wszyscy z ulicy chodzą… Po prostu jak nie pójdę do kościoła, to się źle czuję. Ta niedziela byłaby niepełnowartościowa. Ja miałem wszystko: pracę, jakieś podstawowe pieniądze, a czułem się niedowartościowany. Była we mnie taka duchowa potrzeba pójścia do kościoła. W najgorszych momentach zawsze myślami wracałem do swojego parafialnego kościoła w Kunowie pod wezwaniem św. Władysława, sanktuarium w Licheniu i Ostrej Bramy.
Ale tylko u Pana to wystąpiło? Przecież Pańscy koledzy prezentowali zazwyczaj radykalny antyklerykalizm…
Nie widziałem podobnego przypadku. Wśród kolegów dominowały delikatne podśmiechujki ze spraw wiary. Ze mnie też się śmiali, jak się kiedyś pochwaliłem, że byłem w kościele. Podobnie gdy ktoś mnie widział idącego do świątyni. A było o to łatwo, bo nigdy nie chodziłem do jednego kościoła. Przyjmowałem też księdza w domu, co było dla mnie naturalne. Chłopaki naśmiewali się, że „mają lepsze od czarnych kartoteki”, że „donoszę klerowi”, itd. Na co ja odpalałem: „Chcielibyście, żeby wam tak donosili!”
Rozmawiał Aleksander Majewski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/67465-nawrocenie-gliny
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.