Superniania. Jeszcze psycholog czy już tylko "pani z telewizji"?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wikimedia, licencja CC 3.0
fot. wikimedia, licencja CC 3.0

O metodach wychowawczych stosowanych przez Dorotę Zawadzką w reality show „Superniania” i o tym, czy takie programy w ogóle mogą w jakikolwiek sposób pomóc rodzicom, opowiada w rozmowie z portalem wSumie.pl Janusz Wardak z Akademii Familijnej.

wSumie.pl: Ostatnio, za sprawą publikacji "Tygodnika Powszechnego" w mediach zrobił się spory szum wokół Doroty Zawadzkiej. Rodziny, które kilka lat temu zgłosiły się do programu „Superniania” skarżą się, że w czasie tego reality show były łamane prawa ich dzieci, choćby przez pokazywanie ich nago albo przedstawianie jedynie najgorszych zachowań. Zgadza się pan z takimi zarzutami?

Janusz Wardak: Na pewno mogło do tego dojść, ale tak naprawdę jest to temat szerszy. Istotne jest to, że robiono show z wychowywania dzieci. Jest taka pokusa w mediach, a szczególnie w TV, żeby pokazywać coś co jest sensacyjne, dlatego takie tematy trzeba w programie uprościć i wtedy porusza się tylko kwestie szokujące. Formuła takiego programu zawsze naruszy prawa dziecka, albo pokaże rodzinę w złym świetle.

Czyli program „Superniania” bardziej szkodził zamiast pomagać?

Tak, a jego kolejną wadą jest to, że pokazuje, iż większość problemów jest banalnie prosta do rozwiązania, wystarczy tylko pooglądać telewizję albo poczytać jakieś poradniki, i że są tacy superspecjaliści, którzy wiedzą wszystko o wszystkich rodzinach. A tak naprawdę, to wygląda zupełnie inaczej. Rodziców trzeba wzmacniać, a taki program, w którym do domu wkracza nagle jakiś ekspert jest zawsze poważną ingerencją w życie tej rodziny i nie zmienia jej, to jest tylko taka zmiana na pokaz.

A co z etyką zawodową, czy psycholog powinien w ogóle uczestniczyć w takim programie, w którym dzieci są pokazywane z jak najgorszej strony?

Kiedy psycholog robi z siebie szołmena, to wychodzi ze swojej roli i staje po przeciwnej stronie. Nie wierzę, żeby ten program, w takiej formule, komukolwiek pomagał. Jego celem było zrobienie show, a nie rozwiązanie czyichś problemów. Dziwi mnie to, że Dorota Zawadzka brała w tym udział, ale jak widać skutecznie się na tym programie wypromowała, zaczęła pisać książki i stała się hiperekspertem od wszystkiego.

No właśnie, ostatnio Dorota Zawadzka została nawet jednym z doradców premiera Donalda Tuska...

I z niezwykłą pewnością siebie mówi jakie to posyłanie sześciolatków do szkół jest cudowne i fantastyczne, a osoba rzetelna powinna co najmniej wskazać na to, że jest to sprawa złożona. Przecież tu w grę wchodzi bardzo wiele czynników, przede wszystkim to, czy szkoła jest odpowiednio przygotowana, a ona mówi np. w spotach reklamowych, które promują ten pomysł, że to jest wręcz zbawienie dla dzieci. To zupełnie nie do pogodzenia z wiedzą psychologiczną, bo w tej sprawie można co najmniej mieć wątpliwości, a sprzeciw jest też mocno uzasadniony.

A czy pokazując dzieci od najgorszej strony, program mógł wręcz zniechęcić młode małżeństwa do posiadania potomstwa? Bo jak się zobaczyło takiego małego "potwora" w TV to naprawdę można było się przestraszyć rodzicielstwa...

Mogło tak być, ja mam cały czas przed oczami dosyć paskudną, reklamę prezerwatyw, która swego czasu krążyła w internecie. Pokazano w niej właśnie takie rozwydrzone dziecko, które tarzało się po podłodze w supermarkecie i krzyczało wniebogłosy złe, że rodzic nie chciał kupić mu jakiejś zabawki, a ojciec w żaden sposób nie potrafił go opanować. Na końcu spotu pojawiała się konkluzja: "używaj prezerwatyw, nie miej dzieci." Trudno powiedzieć jaki skutek wywiera pokazywanie takich scen, w których dzieci są przedstawiane w tak złym świetle. Na pewno daje ludziom do myślenia, że wychowanie dzieci to jest coś niezwykle trudnego.

Jak powinno się więc mówić o takich problemach?

Powinniśmy pokazywać rodzicom, że można sobie poradzić, ale nie z pomocą supereksperta z telewizji, no bo ile rodzin może sobie na takiego eksperta pozwolić? Rodzice po przemyśleniu sprawy, jeśli ze sobą rozmawiają, mogą sobie z tym poradzić, a jeśli zobaczą, że faktycznie się da, to decydują się na kolejne potomstwo. Trzeba pomagać rodzicom, tylko w inny sposób, nie przez telewizję. I nie sądzę, żeby ten program komukolwiek pomógł.

Niektórzy mówią, że program „Superniania” bardziej pokazywał jak tresować dzieci, a nie jak je wychowywać.

To wina formatu tego programu. W telewizji nie da się pokazać długich rozmów z rodzicami, budowania relacji, wspólnych wyjść, spędzania razem wolnego czasu, dłuższej zabawy, czyli pewnego procesu. Da się pokazać tylko jakiś fragment, wycinek – szybka akcja, po której jest źle, pojawia się problem, przychodzi ekspert i jest lepiej. A z doświadczenia naszej Akademii Familijnej wiemy, że to wymaga czasu, nasze kursy trwają nawet kilka miesięcy, bo wiemy, że żeby nastąpiła realna zmiana, to potrzebny jest czas. W ciągu dwóch tygodni nie da się odmienić rodziny i to faktycznie, trochę przypomina tresurę.

A było w tym programie coś dobrego?

Kilka rzeczy było pozytywnych, w paru odcinkach można było obejrzeć, jak superniania stosowała takie podstawowe, praktyczne narzędzia psychologiczne i widz mógł na tym skorzystać. Zupełnie niezłe były np. rady dotyczące złych nawyków żywieniowych – tu bardzo celnie były pokazane błędy.

rozmawiał mk

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych