Powiało Bareją: Tusk, czyli Anioł

fot.PAP/Tomasz Waszczuk/www.alternatywy4.net
fot.PAP/Tomasz Waszczuk/www.alternatywy4.net

Teren wyglądający jak plac budowy. W jednym miejscu deski, w innym cegły, gruzy. A w tle budynek. Czyli Polska w budowie i praca wre.

Taka była zapewne intencja tych, którzy na placu budowy ustawili mikrofony i zorganizowali konferencję prasową premiera Donalda Tuska oraz kandydatki PO na prezydenta Elbląga. Konferencji na różnych placach budów było już zresztą wiele, bo to jeden z ulubionych motywów rządowych PR-owców. Co innego jednak zamiar, a co innego obraz.

A obraz był taki, że na placu budowy nikt nic nie buduje. Uchwyceni przez kamery robotnicy (czterech) w pomarańczowych kamizelkach i kaskach po prostu albo snuli się za plecami premiera (dwaj) nic nie robiąc, albo spoglądali (dwaj pozostali) przez okna znajdującego się w tle budynku na dziwowisko, które mieli przed oczami. Plac budowy był kompletnie martwy, a robotnicy albo ucinali sobie pogawędki, albo spacerowali gestykulując. Obraz pokazywany przez kamery emanował pustką, bezruchem i beznadzieją.

Obraz Polski w budowie wypadł nie tylko blado, ale wręcz przygnębiająco. Na tle porozrzucanych rupieci widać było budynek, który nie wiadomo czemu służy i kiedy zostanie ukończony. Nieliczni robotnicy wyglądali na kompletnie apatycznych i obojętnych. A przecież produkcyjniak z epoki Donalda Tuska powinien błyszczeć i onieśmielać rozmachem. Tymczasem był tylko ubogim krewnym produkcyjniaków z epoki Edwarda Gierka. Obserwator mógł spytać: gdzie ten rozmach i wigor „zielonej wyspy”?

Obserwując tło konferencji premiera Tuska natychmiast przychodziły na myśl obrazy z serialu Stanisława Barei „Alternatywy 4” (powstał w 1983 r., a na emisję czekał do roku 1986). Tam też niby wszystko było w budowie, ale w szczegółach to były same niedoróbki, podmianki, surogaty, czyli jedno wielkie dziadostwo. Jeśli na placu budowy pojawiali się jacyś robotnicy, to czekali na dostawę materiałów, zabawiając się jak potrafili. Jeśli już jakieś materiały były, to albo sprzedawano je właśnie „na boku”, albo „oszczędzano”, co dawało efekt ogólnego dziadostwa. Robotnicy nie widzieli najmniejszego sensu w pracy w takich warunkach, więc albo się posilali, albo popijali, grali w karty bądź w kilku wykonywali pracę, która powinna robić jedna osoba, np. w pięciu przenosili kilkukilogramową deskę. Był wielki plac budowy, tyle że kompletnie bezsensownej.

Ten ówczesny bezsens doskonale antycypowała piosenka „Smutasy i mazgaje” śpiewana w Oplu przez Bogdana Smolenia z kabaretu Tey.

„Za oknami świta,/ Widać, że rozkwita,/ Rosną domy z prawej,/ Z lewej będą też.../ Przecie to jest nasza,/ Duma pospolita,/ A wy jacyś tacy.../ Toż to przecie grzech”.

Piosenka pochodzi z przedstawienia „S tyłu sklepu” (błąd był zamierzony), pokazywanego na festiwalu w Opolu w połowie czerwca 1980 r. i genialnie oddaje ducha szarzyzny, dekadencji i beznadziei z czasów schyłkowego Edwarda Gierka. A przecież w jego epoce Polska też była „zieloną wyspą” i „wielkim placem budowy”.

Donald Tusk na tle martwej budowy w Elblągu nie przypominał premiera kraju mogącego uchodzić za „zieloną wyspę” i „wielki plac budowy”, lecz bezradnego ciecia Stanisława Anioła, któremu zbuntowali się mieszkańcy bloku przy Alternatywy 4. I kiedy ściągnął międzynarodowe towarzystwo, żeby popisać się osiągnięciami ówczesnej „zielonej wyspy” w mikroskali, wszystko runęło, bo było tylko atrapą, potiomkinowską wioską. Okazało się, że mieszkańcy bloku tylko udawali konformistów i przygotowywali się do buntu, który w końcu nastąpił. Problemem jest tylko to, że cieć Anioł skompromitował się tylko na chwilę, by wrócić jako gospodarz całego osiedla. Czy premierowi Tuskowi uda się wywinąć z opresji, podobnie jak Stanisławowi Aniołowi?

Stanisław Janecki

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych