Przyjaźń jest najważniejsza.
Moja córeczka zawiera pierwsze przyjaźnie z koleżankami z osiedla. Jest ich tu kilka i jeszcze nie obmyśliły sobie, która której najbardziej odpowiada. Decyzję tę zmieniają parę razy dziennie, w zależności od humorków, koloru sukienki, ilości zjedzonych ciastek i innych, trudnych do ustalenia i im tylko wiadomych kryteriów.
Proces cementowania przyjaźni przypomina czasem tornado. Kto ma córkę w starszej grupie przedszkolnej, ten będzie pewnie wiedział, o czym mówię. Niewtajemniczonym objaśnię podobieństwa. Doszłam do takiego wniosku rejestrując niedawno taką oto sytuację:
Przez otwarte w kuchni okno słyszę narastający miarowo szum szczebiotliwych głosików. Jadą. Mając nadzieję, że miną nasze drzwi, nasłuchuję. Tabun małych dziewczynek zatrzymuje się jednak koło naszego domu.
Słychać już całkiem głośny chichot, przekomarzanie, przechwalanki i obowiązkowo głośne trzaśnięcie każdym z sześciu różowych rowerków o kostkę brukową. Zamek w drzwiach jest zamknięty, więc każda z dziewuszek koniecznie musi zahuczeć kołatką, która idealnie spełnia swoją rolę – słychać ją głośno nie tylko u nas, ale chyba na całym osiedlu. Sąsiednim też. Pędzę otworzyć. Wezbrany strumień małych dziewczynek wlewa się do naszej ostoi depcząc i taranując przedmioty pozostawione nieopatrznie i nieodpowiedzialnie przez domowników. Wciśnięta w ścianę witam serdecznie urocze dziewczątka, które z radosnym piskiem nie zwróciwszy na mnie kompletnie uwagi lecą do pokoju jednej ze swych przyjaciółek. Przełknąwszy ślinę idę i proszę o w miarę ciche zachowanie, bo w pokoju obok śpi moje najmłodsze dziecię. Wesoła zgraja na chwilę cichnie, skruszona niczym lód, po czym, kiedy tylko usłyszymy dźwięk zatrzaskiwanej klamki, rozkruszony uprzednio lód wraca do formy ze zdwojoną siłą decybeli. Zaciskam zęby, niech się dziewczyneczki bawią.
Zabawa sześcioletnich przyjaciółeczek, przynajmniej tych przewijających się przez nasz dom, zaczyna się od wywalenia połowy zawartości szafy ze złożonymi w kosteczkę i wyprasowanymi ubraniami mojej córki. Wybrawszy sobie odpowiednie kreacje zabierają się do przejrzenia i przemieszania zawartości kilku pudeł ze starannie posegregowanymi zabaweczkami, które z trzaskiem lądują na środku pokoju.
Już wiem, że wieczorem wraz z córką zamienimy się w kopciuszki sortując wszelakie zidentyfikowane i nie, obiekty nielatające, absolutnie niezbędne do rozwoju i prawidłowego funkcjonowania sześcioletniej dziewczynki.
Wybrawszy stroje oraz rekwizyty zaczynają się kłócić o role, jakie będą odgrywać. Żadna oczywiście nie chce być osobnikiem płci przeciwnej. Wszystkie natomiast pragną być tą główną i najważniejszą: mamą, wróżką, nauczycielką, sprzedawczynią, lekarką, panią z poczty. Wygrywa oczywiście najgłośniejsza i najbardziej jazgotliwa. Reszta lekko obrażona chwilowo musi pogodzić się z przegraną. Bawią się chwilę, ale nie mogąc znaleźć konsensusu postanawiają zmienić kwaterę. Zrzuciwszy nasze ciuchy wkładają pospiesznie swoje i ewakuują się w poszukiwaniu dalszych przygód.
Wchodzę do pokoju, z którego przed chwilą również moja córka odleciała na miotle. To jest właśnie moment, w którym uzmysławiam sobie jak potężna potrafi być siła natury, jakie zniszczenia niesie za sobą tzw. żywioł i jak bardzo podobne są obie sytuacje. Na środku pokoju, oprócz pościeli i stada ubrań znajdują się podarte papierki, skrawki materiałów, ubranka lalek oraz fragmenty tychże w postaci plastikowych nóg i rąk, mebelki, garnuszki, figurki, zwierzątka, elementy domina, puzzle, kredki, samochodziki brata gospodyni tego bałaganu, skakanka, ochraniacze do rolek, pluszaki różnych gatunków, liczydło i trąbka. Chyba się to wszystko mnoży potajemnie. Do obrazu rozpaczy brakuje jedynie ogniska na środku z niedojedzoną golonką wbitą niedbale na ruszt.
Zawieranie przyjaźni to bardzo trudny, pracochłonny i żywiołowy proces. Dziewczynki kłócą się nieustannie, lubią się i nie cierpią naprzemiennie po dziesięć razy na minutę, szepczą sobie coś na ucho, po czym za chwilę pokazują sobie obrażony język. Gadają, gderają, śmieją się, krzyczą i zupełnie nie widzą nic złego w ciągłym zmienianiu przyjaciółek. Chyba najważniejsze, że wszystkie trzymają się razem i potrafią sobie wybaczać, godzić się i przyjaźnić od nowa. A że potem trzeba posprzątać gruntownie dom? No trudno, najważniejsza jest przyjaźń.
Zuzanna Czarnowska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/62484-przyjazn-jest-najwazniejsza