Wschodząca gwiazda muzyki pop, Lana Del Rey, dała świetny koncert, a przy okazji milion autografów.
Lana Del Rey - sensacja ostatniego sezonu - to taka lepsza Adele, a właściwie można powiedzieć, że Adele jest taką gorszą Laną - na pewno mniej dziewczęcą, a i nie tak wszechstronną co koleżanka z Nowego Jorku. Zresztą w najnowszych produkcjach mocno przecenianej wykonawczyni "Skyfall" już teraz można usłyszeć silny wpływ Nixonowskiego noir'u prezentowanego przez Del Rey.
Wróćmy jednak do występu...
Jeśli ktoś chciał zobaczyć Lanę Del Ray na scenie, podczas warszawskiego koncertu mógł się trochę zawieść, bo ta wolała spędzić większość czasu rozdając autografy i robiąc sobie zdjęcia z rozkrzyczanymi dzieciakami z pierwszego rzędu.
Już na samym początku podczas kawałka "Cola" (o Pepsi Coli) Lana schodzi pod scenę przywitać się z fanami i przyodziać zrobiony przez nich wianek - pierwszy z co najmniej pięciu, który założy na głowę tego wieczoru (spodobałoby się jej na Wiankach nad Wisłą).
Natychmiast zdobywa tym publiczność, której nie trzeba zdobywać, bo na Torwar przyszła z pieczołowicie uplecionymi wiankami - już zdobyta.
Mówiąc nawiasem, jeśli ktoś potrzebuje zakrywającej cały stadion flagi, tysięcy t-shirtów w tym samym kolorze, czy wszelakiego rodzaju fanowskiego flash-mobu, to proszę z tym tylko do polskiej publiczności. Nie ma drugiej na świecie tak dobrze zMOBilizowanej publiki.
I to robi wrażenie także na Lanie Del Rey.
Te zabawy z pierwszymi rzędami fajnie jednak wyglądają z boku, z pierwszego rzędu jeszcze lepiej, ale z dalszych sektorów hali muszą wręcz irytować. Co prawda podczas wycieczek do tzw. "pitu" (nie mylić z "pit-stopem") Lana na ogół śpiewa, ale częściej dzieli się mikrofonem z każdym, kto "śpiewać może" i niestety chce. Mike Patton też lubi pośpiewać sobie z pierwszymi rzędami, ale biada temu, kto zafałszuje (zdarzały się stanowcze reprymendy, a nawet policzki); na torwarowych lekcjach śpiewu u Lany atmosfera jest inna, jak na jej styl przystało, hipisowska.
Podczas tych "zajęć" z pierwszymi rzędami, dużej części publiczności z wizualnych wrażeń pozostają jedynie ekrany i opuszczona, ładnie przystrojona scena, stylizowana na lata 60/70-te spędzone w posiadłości na Florydzie (ewentualnie w Kalifornii), z długim prostokątnym ekranem z tyłu.
Oprócz ujęć Lany uszczęśliwiającej dzieciaki, które nie znały jej jeszcze rok temu, a dziś chcą dla niej umrzeć, a co najmniej wypluć gardło, na ekranach lecą fragmenty teledysków, oraz psychodeliczne grafiki i clipy opowiadające legendę Lany Del Rey. Mamy więc do czynienia na przemian z dziewczyną lidera gangu harleyowców, która nocami włóczy się po mieście, a we dnie po pustyni gdzieś w Arizonie i z "niegrzeczną córeczką" z dobrego domu flirtującą z obiektywem i chłopakiem z sąsiedztwa.
Wszystko pasuje i stanowi doskonałe tło dla muzyki - połączenia starego dobrego noir'u z bitami i brzmieniami, o których w ulubionych czasach Lany Del Rey nie słyszano, a nawet nie śniono.
Brzmi selektywnie, dynamicznie i czysto (to czego zabrakło np. Beyonce), a co nie jest takie łatwe do osiągnięcia na Torwarze i to, gdy oprócz gitar, perkusji, fortepianu i wokalu autokarem przyjechał kwartet smyczkowy! (tak, tak zamiast smyczków "z klawisza" z Laną jeżdżą dziewczyny z prawdziwymi smyczkami; jakby co, kwartet siedzi z prawej pod palmami).
Do tego Kiedy Lana decyduje się zrobić sobie przerwę od fotografowania się przy barierkach i jednak zaśpiewać ze sceny, trudno się oprzeć wrażeniu, że mimo, iż te melodie już gdzieś słyszeliśmy (nawet wiadomo gdzie), to nareszcie mamy do czynienia z wokalistką z prawdziwego zdarzenia: hipnotyzujacą, dość inteligentną, ale przede wszystkim szczęśliwą, że jest na Torwarze.
Del Rey dysponuje dojrzałym niskim tembrem, ale na szczęście, gdy przestaje się na siłę postarzać, potrafi również śpiewać dziewczęco, wodewilowo, a nawet wiarygodnie rapować, od czego nie stroni.
Widać, że jej pozy oraz mimika są wystudiowane i skrojone pod Hollywood przełomu lat 60-tych i 70-tych, ale jasna jest też jej fascynacja tymi czasami, więc weryzmu nie da się jej odmówić, nawet jeśli działania te służą czekom.
Może trochę za często Lana wypina "tył" w przykrótkiej zwiewnej sukience na naiwną pin-up girl oraz ciągle powtarza "I love it" i "amazing" ("wspaniale"), ale gorsze rzeczy się zdarzają w showbiznesie.
Koncert nie trwa długo, a może po prostu tak się odczuwa podróże w czasie. Pojawiają się lubiane kawałki z dwóch ostatnich płyt. Nie ma miejsca na nieudane (jak u Beyonce) eksperymenty z nieznanym materiałem.
Wręcz przeciwnie, tutaj wszystko co stare, to dobre (jak na modny od kilku lat retro-pop przystało). Zatem są też fragmenty 2 coverów z epoki, w których Lana czuje się aż za dobrze ("Blue Velvet" i "Knockin' on heaven's door").
Prawie każdy numer budzi entuzjazm, ale najsilniej ludzie reagują na niepotrzebnie jąkający się, jak Poker Face, "Summer sadness" i mocno promowane w Polsce melancholijne "Video Games", które brzmi jakby zostało zaśpiewane nie przez 27-latkę, ale co najmniej przez osobę liczącą 47 wiosen (UWAGA: Lana urodziła się w 1986 r., a więc jest w newralgicznym dla szołbiznesu wieku niechlubnych członków Clubu 27).
Koncert kończy się kolejną (najdłuższą) sesją rozdawania autografów w rytm sprawnie jammującego zespołu, który pod nieobecność frontmenki na długi czas staje się gwiazdą sceny. Swoimi umiejętnościami popisuje się szczególnie ciemnoskóry basito-klawiszowiec; aż dziwne, że nie zaczyna śpiewać własnych piosenek, bo na pewno takie ma. Widać, że chce jeszcze pojeździć sobie po świecie z popularną Laną.
Tutaj ludzie zaczynają po woli opuszczać Torwar. Faktycznie można by zagrać z 3 całe piosenki zamiast niekończącą się wersję jednej, ale rola (pozytywnej) divy trochę ponosi Lanę Del Rey. Jednak chyba nikt się tego wieczoru na nią nie gniewa.
Lana zabiera wianki i żegna się z publicznością. Bisów nie ma, bo nie ma też takiej potrzeby.
Na pewno wróci, zawsze wracają...
Paweł Korsun
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/56787-lana-zachwycila-torwari-lowcow-autografow
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.