Z pamiętników Matek Polek: Nie szanują matek

Zuzanna Czarnowska
Zuzanna Czarnowska

Dzielnie walcząc ze stereotypem tzw. kury domowej, którą, według niektórych, niewątpliwie jestem odkąd zdecydowałam się, że każde z moich dzieci będzie spędzało czas ze mną do momentu pójścia do przedszkola, spotykam się z wieloma mamami, które są w podobnej sytuacji. Niestety tylko nieliczne uważają macierzyństwo, z całym jego trudem, za najpiękniejszy okres w życiu, absolutny fenomen, najbardziej naturalną i prawdziwą z ról, jaka się nam kobietom może przytrafić.

I może mało się staram, ale naprawdę nie mogę zrozumieć kobiety, która niedługo po porodzie deklaruje stanowczo, że nie wytrzyma dłużej w domu, ale nie umie wytłumaczyć dlaczego, gdy proszę o rozwinięcie tematu. Spotykałam również teksty, że nie chce się mamusi karmić piersią niespełna miesięcznego niemowlaka, bo wtedy jest po prostu nudno i nie można napić się wina. Tu współczuję i nawet nie staram się zrozumieć. Zdarzało mi się też słyszeć deklaracje wygłaszane już w ciąży, że na pewno nie będzie siedzieć w domu, jak wiadomo kto, a już na pewno nie aż tak długo, jak trwa urlop macierzyński. To akurat tłumaczę nierozwiniętym instynktem macierzyńskim i brakiem doświadczenia trzymania na ręku największego cudu na świecie. Nie mieści mi się w głowie, że można być mamą maluszka i pragnąć czegoś innego bardziej niż zajmowania się maleństwem. Bo jak dziecko podrośnie, to owszem fajnie jest wrócić do pracy, i do życia, jakie było dotychczas.

Są też różne sytuacje życiowe, z którymi nie zamierzam dyskutować. Ale mi chodzi o pewną, dość modną pozę, gdzie świeżo upieczona mamusia z grymasem na twarzy, z lekką pogardą w głosie i kompletnym brakiem szacunku dla własnego dziecka stwierdza, że nie daje już rady w domu. Żadnych jednak sensownych argumentów w obronie swej uziemiającej i ograniczającej roli rodzica od nikogo nie usłyszałam. Ta okropna poza nakazuje młodej mamie traktować swe dziecię z lekceważeniem i wypowiadać się o maluszku z nutą odrazy w głosie i obowiązkowym prychnięciem. Jakby to był największy obciach na świecie, prawie kara, że się to dziecko posiada i nie można pić na ploteczkach piątej kawuni. Wyobrażam sobie jak bardzo musi to być dla tych matek frustrujące. Oczekują one same od siebie (bo tak im włożono do głowy) robienia oszałamiających karier, „bycia sobą” i podążania za swymi egoistycznymi potrzebami, bo wmówiono im, że tylko to się liczy i docenia. A tu nagle trafia się bobas i krzyczy w nocy.

Spotykam się też ze śmiesznymi sytuacjami, że gdy dowiadując się, że ja siedzę w domu z dziećmi, z króciutkimi tylko przerwami na powrót do pracy, i że tych dzieci mam trójkę, rozmówcy odsuwają z lekko, bojąc się chyba zarazić trądem albo innym paskudztwem, patrzą jak na ufoludka i w końcu, kiedy minie pierwsze przerażenie, pada tradycyjne pytanie „naprawdę?”. Potem, kiedy dodaję, że jestem z tego powodu dumna, szczęśliwa i nie wyobrażam sobie innej sytuacji, następuje albo zmiana tematu albo szybki odwrót, w poszukiwaniu bardziej wyzwolonych, cywilizowanych koleżanek.

A ja uważam, że wychowywanie swoich dzieci, tzw. siedzenie z nimi w domu, gdzie z siedzeniem nie ma to nic wspólnego oraz nie zawsze odbywa się to w domu, jest jedną z największych karier jakie można zrobić, a mądre i dobre dzieci najcenniejszą premią. Bo wychowanie mądrego człowieka wymaga inteligencji, sprytu, wysiłku, poświęcenia, odwagi oraz nieustannej pracy, także nad sobą. I nie można trzasnąć klapą od laptopa i wyjść.

Można, będąc mamą siedzącą w domu, ładnie wyglądać, czytać książki, mieć pasje i dużo do powiedzenia, pogłębiać wiedzę. Można fascynować się swoimi szkrabami, cieszyć się z ich małych i dużych sukcesów, zapisywać ich śmieszne powiedzonka. Można czuć się z tym szczęśliwą, spełnioną mamą z poczuciem, że robi się coś pożytecznego, wyjątkowego, unikatowego. Zmianę pieluchy i wycieranie nosa traktować jako normalną czynność a nie obowiązek, który nie rozwija mojej osobowości.

Bycie z dziećmi w domu może być nobilitujące. Można być, wychowując swoje maleństwa, interesującym, towarzyskim i chodzić na randki z własnym mężem. Siłę i satysfakcję można czerpać z widoku uśmiechniętej buzi dzieciątka. I w żadnej innej roli nie jest się tak potwornie kobiecą.

Wiem też, że wszystkie przeżywamy nie za dobre okresy. Wszystkie mamy są na ogół mocno zmęczone, mają gorsze dni, ubytki w cierpliwości, braki dobrego humoru, szczególnie w okresach, kiedy maluchy są chore, niespokojne, marudne a główne objawy występują nocną porą. Jest to bardzo wyczerpujące, ale nikt nie obiecywał, że macierzyństwo to uśmiechnięty, gruby bobas z buźką tylko lekko upaćkaną zupką, którą pożera w całości z apetytem, machając długimi rzęsami.

I nie chodzi też o to, żeby nie chodzić do pracy, nie rozwijać swoich zainteresowań, nie mieć pasji. Chodzi o to, żeby to wszystko nie było desperacką ucieczką przed zapieluchowanym domem z wiecznymi gilami pod nosem. Na wszystko jest czas, a dzieci tak strasznie szybko rosną, że można przegapić te pierwsze, najważniejsze lata, goniąc za wspaniałą karierą zamiast za rowerkiem ze zdjętymi bocznymi kółkami.

Zuzanna Czarnowska

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.