Z cyklu "Powiało Bareją" - polskie znaki

wPolityce.pl
wPolityce.pl

Podróżując po Polsce nie dowiemy się, że istnieje Warszawa, bo znaki kierują nas na Markuszów bądź Kazimierzę Wielką, choć jedziemy do stolicy

Wreszcie mamy ogromny sukces Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, która słusznie z żadnymi sukcesami kojarzona nie była. W 262 miejscach na polskich drogach GDDKiA zmieniła właśnie znaki zwiększające lub zmniejszające dopuszczalną prędkość. Czyli tam, gdzie było mało jest teraz więcej i odwrotnie.

Co oczywiście nie ma najmniejszego znaczenia. GDDKiA przerasta natomiast i chyba już na zawsze będzie przerastać takie oznakowanie polskich dróg, żeby było wiadomo, dokąd w ogóle jedziemy. To szokujące, szczególnie dla cudzoziemców, ale jadąc drogami krajowymi i niższego szczebla do Warszawy, Krakowa, Poznania, Lublina czy Szczecina ze znaków wcale nie wynika, że tam jedziemy.

Tablice informacyjne kierują nas do jakichś miasteczek, o których zwykle nie słyszeliśmy, ale leżą one gdzieś na trasie. Dlaczego znaki kierują nas do tych miasteczek, a nie do dużych miast znajdujących się po drodze, za skarby się nie dowiemy. Po prostu komuś w GDDKiA tak wyszło.

Gdy np. jedziemy z Lublina do Warszawy przez Nałęczów, bo obecnie tak jest szybciej z powodu prac drogowych wokół Lublina, jesteśmy kierowani na Markuszów, a nie na Warszawę, choć oczywiście zmierzamy do stolicy. Ale napisanie tego byłoby za proste. Musi być zagadka, żeby podróż nie była banalna. Podobnie gdy jedziemy z Kołobrzegu do Poznania, znaki kierują się nas na Oborniki, a Poznań dla GDDKiA nie istnieje.

Jadąc z Warszawy do Nowego Sącza nie dowiemy się, że Nowy Sącz w ogóle istnieje, bowiem najważniejsza jest Kazimierza Wielka. O ile do niej w ogóle dotrzemy, bo po drodze jest Jędrzejów, gdzie ze znaków na drogach remontowanych od niepamiętnych czasów nie dowiemy się niczego. Może poza nazwami jakichś wsi po drodze. W drugą stronę nie istnieje oczywiście Warszawa, lecz Bochnia i ... Kazimierza Wielka. I tak jest w całej Polsce, co wydaje się snem pijanego wariata, ale jest najprawdziwszą prawdą.

Drogi wyraźnie nie służą też Robertowi Kubicy, choć nie dlatego, że są źle oznaczone, bo na rajdach to się specjalnie nie liczy. Tor wyścigowy Kubicy służył, zaś drogi wręcz przeciwnie. Gdy zatem „Fakt” napisał 17 maja: „Kubica już nie jedzie w rajdzie Korsyki”, w żaden sposób nie była to sensacja. Przecież Kubica jeździ w rajdach po ty, by nie dojeżdżać. Sensacją byłoby, gdyby dojechał. Tymczasem rozpoczyna on kolejne rajdy, by zaraz je zakończyć, bo albo wypada z trasy, albo psują mu się rajdowe auta. Były czołowy kierowca Formuły 1 jest zatem najbardziej „niedojechanym” rajdowcem.

Kubica odnosił sukcesy w wyścigach F1, miał perspektywy na jeszcze okazalsze osiągnięcia w dobrym teamie, ale wtedy postanowił wszystko zepsuć, bo powodzenie i duże pieniądze wyraźnie go nudziły.

Pojechał więc w rajdzie nie mającym żadnego znaczenia, za to bardzo ryzykownym dla kogoś, kto siada za kierownicą bolidu F1. I zgodnie z prawem Murphy’ego miał straszny wypadek, ledwie przeżył, pokiereszował sobie rękę, uszkodził nerwy. Z czołowego zawodnika F1 stał się najczęściej wypadającym z trasy kierowcą rajdowym. Zgodnie z zasadą, że skoro można coś spieprzyć, to dlaczego z tej okazji nie skorzystać. Drogi, w tym drogi życiowe pewnie nas gdzieś prowadzą, ale nie może się to odbywać w prosty sposób, przećwiczony w cywilizowanym świecie, bo nasze drogi muszą być wyłącznie pokręcone.

Na świecie np. patrzy się, gdzie i jak ludzie chodzą, a następnie robi się tam chodniki bądź ścieżki. U nas odwrotnie - robi się je tam, gdzie nikt nie chodzi, nawet po ich zbudowaniu. Pewnie uważa się, że prostota to głupota. A skoro tak, to nie dziwią drogi donikąd.

Stanisław Janecki

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych