Przychodzi Kammel do serwisu...i krzyczy.

Przychodzi Kammel do serwisu...i krzyczy.

Pracownicy jednego z warszawskich serwisów telefonów komórkowych nie polubili Tomasza Kammela.

Jak relacjonowała nam osoba pracująca w punciem usługowym, Tomasz Kammel, który w szkole swoje nazwisko pisał przez jedno "m", w bardzo nieprzyjemny sposób odnosił się do pracowników warszawskiego serwisu jednego z największych producentów komórek, do którego przyszedł z telefonicznym problemem.

Jak wynika z relacji, nie tylko z tym.

Okazało się, że prezenter, który "uczy" pracowników korporacji jak się zachowywać, sam nie zna zasad savoir vivre'u.

Podobno Kammel, tonem dalekim od "zapraszam państwa na film", ale jak zwykle przez nos, wydał kilka stanowczych rozkazów na temat tego, co należy zrobić z jego telefonem i mimo że podobna naprawa trwa 2 tygodnie, jego należy zrobić NATYCHMIAST.

Pracownicy serwisów są przyzwyczajeni do wymagających klientów i wyssanych z palca pretensji, więc nieprzyjemny gość nie był dla nich niczym nowym.

Nowością natomiast była reakcja prezentera na uprzejme i raczej automatyczne pytanie o jego imię i nazwisko, gdy przyszło do wypisania dokumentu zamówienia.

Chyba pani żartuje -

miał powiedzieć do pracownicy punktu oburzony nieznajomością jego wiekopomnych dokonań "gwiazdor".

Nie wie pani kim jestem?-

kontynuował ponoć obrażony śmiertelnie.

Nie wysłuchawszy do końca tłumaczeń uprzejmej serwisantki, która niepewność co do imienia "gwiazdy" słusznie argumentowała brakiem takiego obowiązku, Kammel wyszedł.

Po godzinie podobno wrócił skruszony, próbując obrócić całą sytuację w żart.

Dobra rada dla wszystkich pracowników punktów telefonii komórkowej - (nie) uczcie się nazwisk gwiazd na pamięć, bo (nie) warto.

A Panu Tomaszowi życzymy jak najwięcej komórek. Najlepiej tych szarych.

Paweł Korsun