Brunon K., rodzina z „zakazaną muzyką” i Artur Ł. - wielkie sukcesy okazały się megawpadkami. Czy funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego są agentami specjalnej troski?
Zazwyczaj, gdy ABW zatrzymuje domniemanego terrorystę, wszystkie media informują o spektakularnym sukcesie rodzimych służb, które udaremniły kolejny zamach. Tyle, że z czasem los zatrzymanych jest zupełnie nieznany. Bo jak wytłumaczyć, że niebezpieczny przestępca okazuje się zwykłym Kowalskim, który nie stwarza zagrożenia?
Najlepszym przykładem jest sprawa Artura Ł. 21-letni chłopak zatrzymany przez ABW tuż przed Euro 2012. Według doniesień medialnych aresztowanie „polskiego dżihadysty” miało uchronić mieszkańców stolicy od zamachów terrorystycznych. Niestety rzeczywistość okazała się znacznie mniej spektakularna, niż chcieliby tego agenci ABW i miłośnicy amerykańskich filmów sensacyjnych. Okazało się, że Ł. nie konstruował bomb (podobno nie potrafi nawet rozpalić grilla), a jedynie wrzucał do internetu filmy w których wystylizowany na „terrorystę” wychwalał Al-Kaidę. Na dokładkę, stwierdzono u niego zaburzenia psychiczne (fobię antyspołeczną), a rodzina z nieśmiałością przyznaje, że Artur nigdy nie wychodził z domu, ponieważ... bał się. Mimo to, funkcjonariusze ABW, prokuratura, jak i Sąd Okręgowy w Warszawie zgodnie stwierdzili, że chłopak stanowi zagrożenie. Co ciekawe, śledczy zarzucili Arturowi Ł. rozpowszechnianie treści, które każdy szary Kowalski może bez problemu znaleźć w Internecie. Jedna z „zakazanych książek” miała być poradnikiem dla terrorystów. W rzeczywistości jest podręcznikiem o metodach walki partyzanckiej, który jest powszechnie dostępny i można nabyć go za około 10 dolarów. Okazuje się, że zakazana publikacja miała już lepszą okazję do promocji, niż rozsyłanie linków przez Artura Ł. W 59 min. popularnej kreskówki „Toy Story” z 1995 r. pod ręką kowboja Chudego znajduje się… „TM 31-210. Improvised Munition Handbook” (co ciekawe, w później emitowanych wersjach kreskówki książka miała zmieniony podtytuł: "Improvised Interrogation Handbook" - przyp. red.), czyli ta sama pozycja o której propagowanie jest oskarżany Artur Ł.
Obecnie „terrorysta” przebywa na wolności. Jak do tej pory, nikomu nic się nie stało...
Podobna fanfaronada towarzyszyła zatrzymaniu krakowskiego chemika Brunona K. Tyle, że podczas specjalnie zwołanej konferencji prasowej śledczy zaprezentowali przedmioty, które może posiadać każdy Kowalski, a granat F1 mający być koronnym dowodem przeciwko niedoszłemu zamachowcowi jest dostępny w sprzedaży na... Allegro.
Co ciekawe, dokładnie taki sam granat znaleziono w mieszkaniu Artura Ł., pierwszego „polskiego Breivika”.
Taki sam był w moim domu, jako pamiątka z wojska mojego ojca. Taka replika kosztuje 30 zł na allegro
- mówi Tomasz Łętowski, brat niedoszłego „zamachowca”.
Granat, to nie jedyny przedmiot, jakim ABW do spółki z prokuraturą straszą opinię publiczną. Jako dowód przeciwko Brunonowi K. wskazano również... kulki łożyskowe. Oprócz specjalistycznych książek, które może nabyć również dziecko, zaprezentowano również hełmy i kamizelki kuloodporne, które również można zdobyć na aukcjach internetowych.
Takie działania nie są zaskoczeniem dla brata Artur Ł. Gdy zatrzymywano pierwszego "polskiego Breivika", funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego również zabezpieczyli mnóstwo przedmiotów, które zaliczono na poczet niedoszłego zamachowca, trąbiąc o sukcesie polskich służb.
Amunicja? No cóż. Mój ojciec jeździł z sąsiadem (zawoził go razem z bronią i amunicją) na polowania. W naszym mieszkaniu zabezpieczono ponad 60 naboi należących do sąsiada z naszego piętra. Po prostu kiedyś prawdopodobnie zostały w samochodzie po polowaniu i ojciec zabrał to w jakiejś torbie do domu i zapomniał o tym zupełnie. Facet, którego teraz zatrzymali był fanem militariów. To jest pewne
– mówi Tomasz Łętowski, brat Artura Ł.
Są też mniej spektakularne wpadki ABW, które niestety również mają przykre skutki dla osób objętych jej działaniami. Sztandarowym przykładem jest casus Marii i Andrzeja, kolekcjonerów płyt z Gdańska. Ich zainteresowania muzyczne oscylują głównie wokół muzyki subkultur ulicy: punk/oi/skinhead.
W czerwcu 2010 ok. godz. 10 w mieszkaniu małżeństwa pojawili się funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jak się później okazało, wizyta nastąpiła po… 7-dniowej i całodobowej obserwacji rodziny!
Słyszeliśmy wcześniej o inwigilacji narodowców z południa. Nas to nie dotyczyło, więc nie przejmowaliśmy się tym
– opowiada Maria.
Tyle, że to dopiero początek… W marcu 2011 r. znów zawitali funkcjonariusze Agencji. Tym razem zjawił się oddział ABW z innego miasta. Trzech facetów przejechało ładny kawałek Polski tylko po to, aby zabrać trzy płyty udostępnione na stronie internetowej i komputer.
Po miesiącu funkcjonariusze przyjechali do 65-letniej matki Andrzeja, aby oświadczyć starszej kobiecie, że mają dowody na to że jej syn przetrzymuje w jej domu "neonazistowskie płyty" (sic!).
No i znaleźli nasze punkowe płyty
– mówi Maria.
Oczywiście nie wykryto niczego zakazanego. Przedstawiciele ABW pojawili się również w domu małżeństwa. Zarekwirowali płyty anglojęzycznego zespołu oi!, jeden tytuł płyty wydany przez Andrzeja, drugi wydany przez inne polskie wydawnictwo. Łącznie 250 winyli i około 100 płyt cd. Ponadto funkcjonariusze zabrali 9 sztuk płyty starego polskiego zespołu oi!owego.
Ostatecznie Andrzejowi postawiono zarzuty z art. 256 i 257 Kodeksu Karnego. Stwierdzono, że świadomie sprzedawał w swoim sklepie „zespoły nawołujące do nienawiści”.
Dostałem dozór policyjny i 20 tys. zł kaucji. Miałem też przed sobą sprawę. Nie mogliśmy wyjść z szoku. Co ciekawe, wyciągnęli mi maile sprzed kilku lat, gdzie załatwiałem do własnej kolekcji płyty bardziej kontrowersyjnych zespołów od innych kolekcjonerów
– mówi Andrzej.
Byli zszokowani brakiem fachowości funkcjonariuszy. Jeden z nich przeglądał okładkę płyty zespołu Moskwa i dopytywał czy to jest muzyka nawołująca do nienawiści rasowej…
W końcu, po kilku miesiącach, umorzono śledztwo. W uzasadnieniu umorzenia napisano dokładnie to, co Andrzej powiedział śledczym: jest kolekcjonerem płyt, nie powiązanym z żadną organizacją, więc śledztwo zostało umorzone "wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa". 10 miesięcy zajęło śledczym ustalenie „oczywistej oczywistości”.
Nasz przypadek nie jest odosobniony. Znamy sprawę osoby, zbierającej różnorodną muzykę, która straciła przez to pracę, mając trójkę dzieci na utrzymaniu. Służby wyniosły ponadto z domu kolekcjonera kilkadziesiąt tysięcy rzeczy. Ciągnęło się to prawie 2 lata. Prokuratura „przegrała” 4 sprawy... Wspomniana osoba została niemal zniszczona, a nasze kochane służby pewnie znów wyprodukowały tony papierów
mówi Maria.
Wciąż wydłuża się lista podobnych spraw. Nikt nie liczy kosztów postępowania – przejazdów, obserwacji, ton zużytego papieru... Tyle, że funkcjonariusze ABW mogą odnotować – raz na jakiś czas – spory rozgłos. A przecież nic nie zastąpi odhaczonej rubryki. Zniszczenie komuś życia to tylko skutek uboczny.
Aleksander Majewski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gwiazdy/54773-wpadki-abw
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.