Stuhr przechwala się u Michnika: "Jak ja bym się tak dobrze zakręcił, to mógłbym zostać prezydentem"

Fot. YouTube
Fot. YouTube

Jak ja bym się tak dobrze zakręcił, to mógłbym zostać prezydentem

— przechwala się Jerzy Stuhr w wywiadzie dla gazety Adama Michnika.

Tradycyjnie aktor żali się na Polaków. Powód zawsze się znajdzie - ostatnio są nim uchodźcy.

Nie śmieszy mnie natomiast ta coraz bardziej napinająca się cięciwa miłosierdzia katolickiego i nienawiści, gdy słyszę na przykład, że mamy nie przyjmować uchodźców, tylko ich wspierać poza granicami. Jak to możliwe, że tak wykluczające się uczucia są w jednym człowieku?!

— zapytuje z troską Stuhr.

Stuhr dzieli się także z redakcją na Czerskiej swoimi lękami. Nietrudno zgadnąć, że są one związane z nową władzą.

I trochę mnie też przeraża - może dlatego, że pochodzę z prawniczej rodziny - pogarda Polaków dla prawa. To zaczyna się od zbyt szybkiej jazdy i przyzwolenia na niepłacenie alimentów, a kończy na marszałku seniorze, który mówi, że ponad prawem winno być dobro narodu, cokolwiek ono znaczy

— ubolewa artysta.

Jak twierdzi, nie wybiera się do polityki, ponieważ będąc aktorem komediowym bałby się, że nikt nie brałby go na poważnie. Ale za to możliwości ma - jak można wywnioskować z jego słów - nieograniczone!

Poza tym nie idę w politykę, bo wiem, że mam tę broń, że umiem mamić ludzi. Jak ja bym się tak dobrze zakręcił, to mógłbym zostać prezydentem. Mówię pani, jakbym przemówił na rynku, to masy by poszły. Połączyłbym Kukiza z panią Szydło i z panem Kaczyńskim. I zawrócił ludziom w głowach

— rozpędza się Stuhr.

Plany obecnego ministra kultury, aby zrealizować wielki film historyczny, z którego moglibyśmy być dumni, uważa za ”śmieszne”. Wiele razy już udowadniał, że o wiele bardziej interesują go filmy bezlitośnie chłoszczące Polaków. Tak jest i tym razem. Ostatnio „w ramach opiniowania projektów PISF-u” czytał „interesujący scenariusz o polskim obozie przejściowym na Śląsku”.

To historia o miłości polskiego strażnika do pół-Niemki z Opola. Dla mnie, wychowanego w indoktrynacji komunistycznej, odkrywanie takich nieznanych epizodów w polskiej historii ma szczególne znaczenie

— wyjaśnia.

Niektórzy mówią, że to bicie się w piersi, ale dla mnie to walka o prawdę historyczną, i to chwalebne, że biorą się do niej artyści. Dla mojego pokolenia wielkim szczęściem, czasem nawet największym w życiu, jest to, że możemy dowiedzieć się prawdy

— dodaje Stuhr.

Aktor daje również próbkę swojego rozumienia walki o prawdę i wolności artystycznej - oczywiście działających tylko w jedną, właściwą stronę.

Jeśli chodzi o Smoleńsk, to uważam, że artysta nie ma prawa robić o tym filmu

— kategorycznie orzeka Stuhr.

Bo do interpretacji nadają się fakty, które wszyscy uznali za fakty. W przeciwnym razie pozostają wyłącznie dywagacje i zaczyna się propaganda: przekonywanie na siłę ludzi do faktów, w które ja chcę wierzyć. Artysta nie powinien tak się zachowywać

— poucza aktor.

Pięknie” wyglądałaby polityka historyczna, gdyby Jerzy Stuhr naprawdę został prezydentem. Na szczęście to tylko mrzonki rozkapryszonego pupilka III RP

bzm/wyborcza.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.