Towarzysz Donald Gierek

Fot. YouTube
Fot. YouTube

Premier Donald Tusk odwiedził protestujących w Sejmie rodziców niepełnosprawnych dzieci. Jak to ma w zwyczaju, opowiedział, jak bardzo on i jego rząd przejmują się problemami ludzi, którym trudno się żyje. I przekonywał, jak ma w zwyczaju, że żaden inny rząd nie zrobił więcej. Ale zdesperowani rodzice, którzy zmagają się nie tylko z niepełnosprawnością swych dzieci, ale i ze skrajną biedą, nie dali sobie wcisnąć kitu.

Pokrzywdzeni i przez los, i przez władzę nie padli na kolana przed majestatem władzy, tylko wygarnęli premierowi, że kłamie i ich oszukuje. Bo obiecał im różne rzeczy i ich nie zrealizował. Nie kupili gładkiej gadki o tym, jak bardzo premier i rząd się starają, tylko obiektywne trudności nie pozwalają im załatwić pilnych spraw w pilnym trybie. Bo władza się stara głównie w taki sposób, że premier robi zatroskane miny słuchając o ludzkiej krzywdzie i niedoli, a gdy chodzi o konkrety, to „wicie, rozumicie”.

Oglądając telewizyjną relację ze spotkania premiera Tuska z rodzicami niepełnosprawnych dzieci miało się wrażenie déjà vu. Przecież to wszystko już było, gdy Donald Tusk jeździł po kraju tuskobusem i wysłuchiwał skarg zwykłych ludzi. I obiecywał, obiecywał, obiecywał. I rozumiał, współczuł, przejmował się, zobowiązywał. I umawiał na kolejne spotkania z ludźmi żyjącymi w trudnych warunkach, na które oczywiście nigdy potem nie znalazł czasu. Wrażenie déjà vu wynikało też z faktu, że to wszystko bardzo przypominało spotkania ze zwykłymi ludźmi towarzysza Edwarda Gierka. On też rozumiał, współczuł, pochylał się z troską i z bólem wysłuchiwał. A potem nic nie robił.

Prorokiem bezbłędnie antycypującym zachowania premiera Tuska okazał się, jak zwykle, Stanisław Bareja. W serialu „Alternatywy 4” stworzył postać towarzysza Jana Winnickiego (granego przez Janusza Gajosa), partyjnego ważniaka, który rozumiał zwykłych ludzi bardziej niż oni siebie rozumieli. Nie przestawał ich rozumieć mając do dyspozycji talony na samochody, specjalne sklepy i nadzwyczajne przywileje, np. mogąc w kilkanaście minut załatwić sobie mieszkanie, gdy musiał wyprowadzić się z willi od żony, żeby zamieszkać z kochanką. Ale co on mógł, „biedny miś”? Zawsze byli jacyś „oni”, którzy wszystko torpedowali. Ale towarzysz Winnicki współczuł i rozumiał.

Psiakrew już się nie da żyć w tym kraju, jak pragnę zdrowia –

mówił do sąsiadów.

Nawet gdy towarzysz Winnicki jadł coś, co było trudne do zdobycia we wczesnych latach 80., robił to z prawdziwym obrzydzeniem. Jednej z sąsiadek (żonie dźwigowego Zygmunta Kotka, granej przez Krystynę Tkacz) ) tłumaczył:

Ja pani powiem, że jak się na to patrzy, to się serce kraje. Pani wie, że mnie te ciasteczka czasem w gardle stają? Ile ja razy mówiłem tam, że tak nie może być. Trzeba coś robić do cholery. Groch o ścianę.

Z kolei prof. Ryszardowi Dąb-Rozwadowskiemu (granemu przez Mieczysława Voita) tak tłumaczył kłopoty z mięsem:

Oczywiście, że nonsens. Ja się z panem całkowicie zgadzam, tylko że przeforsowali. Wszyscy mówili nonsens, nonsens. Potem pod głosowanie proszę pana, kto za, kto przeciw, nie widzę, nie słyszę i już.

Premier Tusk rozmawiając z rodzicami niepełnosprawnych dzieci zastosował metodę, którą w serialu „Alternatywy 4” towarzysz Winnicki objaśnił Józefowi Balcerkowi (granemu przez Witolda Pyrkosza).

Czy pan sobie na przykład zdaje sprawę, kto ogląda telewizję? – pytał Winnicki Balcerka.

Proszę pana, myśmy robili badania. Wie pan co się okazało? Okazało się, że sześćdziesiąt procent ludzi nie rozumie dziennika. W związku z tym do tych ludzi trzeba mówić inaczej, trzeba mówić w ten sposób, żeby oni to zrozumieli. Trzeba pewne rzeczy nie ukrywam tego, nawet zawoalować.

No i Donald Tusk zawoalował. A to dlatego, że jak mówił towarzysz Winnicki - „ludzie nie myślą”.

Donald Tusk przekonał się, podobnie jak wymyślony towarzysz Winnicki i realny towarzysz Gierek, że ludzie myślą. I wszystko rozumieją. A to, co władza chce im „zawoalować”, czyli sprzedać kit bądź kolejne miraże, traktują jak zwykłe kłamstwa i chęć ordynarnego oszustwa. To oznacza, że przeciętni ludzie są znacznie mądrzejsi niż sądzi władza, która tworzy propagandowe brednie i potem sama w nie wierzy. Potwierdzałyby to obserwacje tego, co można zobaczyć w „zaprzyjaźnionych” z rządem Donalda Tuska telewizjach. One wciskają kit wyłącznie swoim pracownikom i władzy, której się podlizują. Przeciętni ludzie tego nie kupują, bo nie są głupi, choć władza ich za takich uważa i próbuje wszystko „zawoalować”.

Stanisław Janecki

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych