Do polskich placówek oświaty zaglądają kolejne oszczędności. Samorządy doszły do wniosku, że najprościej zaoszczędzić na pracownikach niepedagogicznych. Pensje woźnych i sprzątaczek ze Szczecina stoją w miejscu od 2009 roku. Wielu z pracowników zatrudnionych jest na niepełnym etacie, w związku z tym zarabiają ok. 700 zł miesięcznie.
Do tego teraz boją się zwolnień z pracy. Wydział Oświaty Urzędu Miasta Szczecina ogłosił nowatorską propozycję, żeby pozwalniać pomoce w przedszkolach i pozwolić sprzątać dzieciom. Propozycję urzędu obwieściła Leonarda Rożek, miejski ekspert od przedszkoli, na briefingu wiceprezydenta Krzysztofa Soski. Pani ekspert zaproponowała niemałe oszczędności dla urzędu.
Gdyby dzieci same po sobie sprzątały, nakrywały stoły i znosiły naczynia po posiłkach, wówczas nie trzeba by było utrzymywać ponad 500 etatów woźnych, pomocy nauczycielek i innych pracowników obsługi. Rożek dumnie przedstawiając stanowisko wydziału oświaty w Szczecinie, motywowała to tym, że sama była "przedszkolanką", więc ma świadomość trafności decyzji. Niestety, jej słowa nie potwierdzają, że wie jaki jest zakres obowiązków pracowników niepedagogicznych, którzy pilnują dzieci podczas zabawy, odprowadzają do toalety, pomagają w ubieraniu i wycierają zakatarzone noski. Do tego asystują przy wyjściach do kina czy teatru, jednocześnie nie zapominając o zwykłych zajęciach jak pomywanie, pranie, sprzątanie czyli utrzymywanie wszystkiego w czystości, od podłóg do zabawek. Rożek przekonywała, że w wielu szczecińskich przedszkolach to rozwiązanie już funkcjonuje i niesamowicie się sprawdza. Pewnie dużo oszczędniej jest nakazać sprzątać maluchom niż waloryzować pensje pracowników niepedagogicznych, którzy w Szczecinie zaczęli upominać się o godną płacę. Nie gorszy w nowatorskich rozwiązaniach okazuje się Kraków. Władze ścinają budżet szkołom, w związku z czym te muszą zwolnić część pracowników administracyjnych, w tym panie sprzątające. Czy tu również zastąpią je dziećmi? Wiceprezydent miasta Anna Okońska-Walkowicz sugeruje, że uczniowie z powodzeniem mogliby przejąć część obowiązków pracowników obsługi.
To bardzo wychowawcze. Dzieci od przedszkola powinny uczyć się dbania o porządek. Jeśli będą zbierać papierki czy opróżniać kosze na śmieci, to być może w każdej z większych placówek będzie można zwolnić po jednej sprzątaczce -
powiedziała wiceprezydent Krakowa.
W Krakowie, tak jak w Szczecinie przedstawicielka urzędu twierdzi, że taki model szkoły, w której dzieci same po sobie sprzątają, świetnie się sprawdza. Sama Anna Okońska-Walkowicz przyznała, że była dyrektorem założonej przez siebie prywatnej szkoły, w której dzieci myły podłogi po zakończeniu zajęć i nic nikomu nie ubyło. Mało tego, dla dzieci była to dobra lekcja na przyszłość i miało to wielu zwolenników wśród rodziców. Likwidacja etatów pracowników obsługujących sekretariaty, konserwatorów i sprzątaczek nie ominie też Łodzi. Tu wywalenie ich z pracy okazuje się być dla nich prezentem gwiazdkowym, często w podzięce za wieloletnią współpracę. Dyrektorzy łódzkich placówek dostali wytyczne od wydziału edukacji przy Urzędzie Miasta o zlikwidowaniu łącznie 160 etatów, mimo, że wcześniej ten sam urząd zatwierdził organizację roku szkolnego 2013/2014 z uwzględnieniem zatrudnienia wszystkich pracowników do końca sierpnia 2014 roku. Ta sytuacja grozi pozwami ale dyrektorzy są w patowej sytuacji. Dostają okrojony budżet więc muszą dopasować ilość etatów do możliwości finansowych szkoły. Póki co obiecują, że raczej będą ograniczać wymiar zatrudnienia niż zwalniać ludzi. Tylko czy to pocieszy pracowników? A może panie, które tak ochoczo przytakują propozycjom, które wynikają jedynie z oszczędności, zaczęłyby od siebie? Najpierw zastosują swoje zalecenia i zaczną od sprzątania swoich biur i toalet w miejscu pracy, zanim nakażą to uczniom w placówkach? To może się faktycznie okazać wychowawcze dla urzędników, którzy w ten sposób zaczną doceniać ciężką fizyczną pracę personelu pomocniczego. Najbardziej trafne, w celu daleko idących oszczędności, wydaje się zlikwidowanie Ministerstwa Edukacji Narodowej, które podejmuje kompletnie bezzasadne decyzje, ceduje ich wykonawstwo na podległe resorty i dyrektorów, którzy potem muszą wyprowadzać szkoły z niemałych tarapatów. Zamiast utrzymywać z budżetu państwa tylu urzędników, warto pomyśleć o innym rozwiązaniu i pensje urzędnicze przekazać tam, gdzie te pieniądze są niezbędne, czyli do placówek edukacyjnych. Tym samym również zadbać o pracowników, którzy na nie zapracowują, a nie odhaczają kolejny dzień w pracy.
Katarzyna Kawlewska/ 24Kurier.pl, Gazeta.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/83341-dzieci-do-miotel