Ministerstwo Klimatu ma zaledwie kilka miesięcy na przekonanie Brukseli, że Polska wciąż potrzebuje elektrowni węglowych. Jeśli to się nie uda, trzeba będzie je zwyczajnie wyłączyć, bo nie będą rentowne, a obecnie produkują ponad 60 proc. potrzebnej nam wszystkim energii.
Choć może to wydawać się szokujące, to jednak twarde prawo unijne zakłada, że polskie elektrownie na węgiel mogą w oparciu o specjalny mechanizm - rynku mocy pracować tylko jeszcze przez rok. I co ciekawe, to urzędnicy brukselscy ocenią, czy grozi nam deficyt mocy w systemie czy też nie. Zatem – jeśli uznają, że nie ma problemu i że na przykład Polska może sprowadzać energię od sąsiadów, to zgody na rynek mocy czyli dalsze działanie elektrowni węglowych nie będzie. W takiej sytuacji oczywiście odrębną kwestią do rozstrzygnięcia będzie, czy jakikolwiek państwo powinno być uzależnione od importu energii elektrycznej.
Ostatni rok ze wsparciem?
Problem polega na tym, że w lipcu przyszłego roku kończy się dotychczas obowiązujące wsparcie dla elektrowni węglowych w Polsce czyli właśnie rynek mocy, a to dzięki niemu produkcja energii z węgla była rentowna w ostatnich latach, choć nawet ten mechanizm jest niewystarczający dla utrzymania pełnej rentowności produkcji. Bez rynku mocy elektrownie praktyczne stracą rację bytu.
Ten mechanizm zapewnia dopłaty do produkcji energii z węgla w okresie przejściowym czyli transformacji
— mówi były prezes PGE Wojciech Dąbrowski.
Rynek mocy to konieczność, bo w związku z polityką klimatyczną UE produkcja energii z węgla, na której przez dekady była oparta polska elektroenergetyka, stała się nierentowna. Teraz w związku z unijnym rozporządzeniem znów musimy o ten rynek mocy zabiegać. I nie wyobrażam sobie sytuacji, że moglibyśmy na jego przedłużenie nie dostać zgody, bo to groziłoby katastrofą.
Obecny polski rząd ma – zdaniem Wojciecha Dąbrowskiego - olbrzymie wyzwanie przed sobą, bo musi wynegocjować przedłużenie rynku mocy do czasu zastąpienia węgla odnawialnymi ale i stabilnymi źródłami wytwarzania.
Wojciech Dąbrowski uważa, że ze względu na sytuację nadzwyczajną jaką wywołała agresja Rosji na Ukrainę, kwestia bezpieczeństwa energetycznego stała się jedną z najważniejszych, a zatem powinniśmy jako kraj móc liczyć na zrozumienie w Brukseli i zgodę na przedłużenie rynku mocy. Tym bardziej, że uzupełniamy deficyt energii na Ukrainie, spowodowany przez rosyjskie ataki na infrastrukturę energetyczną tego kraju.
Z drugiej strony warto pamiętać, że Polska że względu na skalę kraju i potencjał elektrowni węglowych od początku wdrażania unijnej polityki klimatycznej znajdowała się w wyjątkowej, innej niż pozostałe kraje członkowskie i w znacznie trudniejszej. A rynek mocy miał i ma za zadanie pomóc w dokonaniu całkowitej transformacji czyli przejścia na czyste źródła energii sytuacji
— wyjaśnia Wojciech Dąbrowski.
I dodaje, że wbrew nawet temu co mówią obecnie rządzący politycy - zrobiliśmy olbrzymi postęp, skoro w ciągu zaledwie ośmiu ostatnich lat nastąpił niemal czterokrotny wzrost mocy ze źródeł odnawialnych – z 8 GW do ok. 30 GW. Zatem nasz krajowy system energetyczny może być w 40 procentach zasilany przez OZE.
Z szacunków spółki PSE – operatora systemu, odpowiedzialnego za bezpieczeństwo, wynika, że w przyszłym roku w krajowym systemie może zabraknąć 1,4 GW mocy, a za 10 lat luka wytwórcza może sięgnąć 6,8 GW. Zatem problem braku prądu czyli blackoutu jest realny i pokazuje jak ważne jest przedłużenie rentowności źródeł węglowych, a także pozostałych projektów - zwłaszcza atomowych.
Import to nie wyjście
By dokończyć transformację i móc odejść od węgla konieczne są stabilne źródła czystej energii czyli także elektrownie atomowe
— mówi Wojciech Dąbrowski
Tymczasem budowa pierwszej – na Pomorzu - opóźni się o kilka lat. O kolejnej „jądrówce” - w rejonie Pątnowa, w sprawie której PGE zawarła umowę z ZE PAK i koreańskim partnerem, w ogóle obecnie rządzący nie mówią.
Dlatego rynek mocy będzie mieć znaczenie nie tylko do 2028 roku, lecz także i później. Odnawialne źródła zależą od pogody, elektrownie węglowe i gazowe w Polsce stanowią element zabezpieczenia systemu, bo są stabilne. Jeśli nie będą mogły działać po 2028 roku, bo według unijnych przepisów tylko do tego czasu kraje członkowskie będą mogły starać się o derogację (czyli przedłużenie obowiązywania rynku mocy), sytuacja gdy chodzi o zabezpieczenie dostaw energii w kraju będzie co najmniej trudna. - Alternatywą dla produkcji energii w kraju stanie się import, zaś najważniejszym potencjalnym dostawą – Niemcy – przypomina były szef PGE.
Doświadczenia z kryzysu surowcowego sprzed dwóch lat, gdy wiele państw unijnych musiało (po odcięciu dostaw gazu przez Gazprom) w ekspresowym tempie szukać alternatywnych źródeł zaopatrzenia, pokazały, jak bardzo niebezpieczne jest uzależnienie od importu z jednego kierunku.
Agnieszka Łakoma
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/695065-jesli-bruksela-nie-zgodzi-sie-na-wegielczeka-nas-katastrofa