Rolnicy twardo chodzą po ziemi nie są podatni na ideologiczne pomysły i trendy. Protestują, bo faktycznie biorą na siebie ciężar walki o bezpieczeństwo żywnościowe – mówi Jan Krzysztof Ardanowski, poseł PiS, minister rolnictwa i rozwoju wsi w latach 2018–2020 w rozmowie z portalem wGospodarce.pl.
wGospodarce.pl: Polscy rolnicy zorganizowali protesty w niemal każdym regionie kraju. Czy to dopiero początek i przyjdzie dzień, jak niedawno w Berlinie, że tysiące ciągników zobaczymy w Warszawie?
Jan Krzysztof Ardanowski: Tego nie wiem, ale jedno jest pewne – już przelała się czara goryczy. Rolnicy czują się zagrożeni zarówno z powodu importu z Ukrainy jak i nielogicznej polityki unijnej. I faktycznie nie chodzi tylko o Polskę, ale w wielu krajach i w Holandii, i Belgii, i w Niemczech oraz w naszej części kontynentu dostrzega się te dwa główne problemy, dlatego ta fala rolniczych protestów przetacza się przez całą Unię Europejską. Obawiam się, że dopóki nie nastąpi otrzeźwienie wśród polityków, to będzie rok ogromnych protestów rolniczych.
Rolnicy nie mogą się zgodzić na wdrażanie ideologii klimatycznej czyli Zielonego Ładu, który ma ich praktycznie zniszczyć. I wiele wskazuje na to, że są jedyną grupą społeczną, mogącą zatrzymać te nielogiczne pomysły.
Zielony Ład wielu ludziom kojarzy się przede wszystkim z ekologicznym rolnictwem, mniejszym zużyciem chemii i pestycydów, skróceniem drogi produktów „z pola do stołu”. Czyli „brzmi pięknie” i nie ma mowy o niszczeniu rolnictwa. Dlaczego więc Zielony Ład jest nie do zaakceptowania?
Prosta odpowiedź jest taka, że ma służyć konkretnym celom czyli ograniczeniu produkcji w UE, przejściu na żywność syntetyczną i import. I nie ma przesady w tym, co mówię.
Wystarczy podać kilka przykładów – pomysłów z Zielonego Ładu. 10 proc. gruntów rolniczych docelowo ma leżeć odłogiem, czyli rolnicy mają zrezygnować z upraw. Tereny dawniej osuszone i wykorzystywane teraz pod uprawy czy pastwiska będą odbierane rolnikom, by z powrotem zostały zalane. Unia chce zwiększyć do 30 proc. powierzchnię terenów chronionych, gdzie nie będzie rolnictwa.
Są też prawdziwie absurdalne zalecenia dla rolników, jak choćby to że od 2027 roku nie będzie można hodować kur w klatkach, choć zaledwie 5–7 lat temu hodowcy specjalnie budowali je zgodnie z unijnymi wymogami. A minister rolnictwa Niemiec zaproponował nawet, by każda kura miała kamizelkę odblaskową, żeby była – gdy wyjdzie na jezdnię – lepiej widoczna dla kierowców. Cielęta, które dotąd były odchowywane oddzielnie, teraz mają zostać przy „matkach”, chyba tylko po to żeby je inne krowy w stadzie zadeptały.
To wszystko prowadzić ma do zmniejszenia terenów rolniczych a w konsekwencji i produkcji roślinnej, i produkcji zwierzęcej. Dlatego rolnicy protestują, faktycznie biorąc na siebie ciężar walki o bezpieczeństwo żywnościowe.
Czyli uważa Pan, że chodzi o celowe działania, a nie tylko o błędne lub nie do końca właściwe oszacowanie skutków wdrożenia Zielonego Ładu? Przypomnijmy, że ta strategia ma zmienić Europę w kontynent „zeroemisyjny” do 2050 roku, choć emituje zaledwie 8 proc. światowego CO2.
Nie trzeba być ekspertem od bezpieczeństwa, by wiedzieć, że ten kto ma wodę, energię i żywność, ten nie musi się obawiać. Ale także ten kto te surowce i produkty strategiczne posiada i dystrybuuje ma niesamowitą władzę nad społeczeństwami i państwami. Europa ma, a właściwie miała, w tym zakresie wielką siłę. Ale teraz poprzez Zielony Ład chce z tego zrezygnować.
Może warto przypomnieć, że w wielu państwach europejskich po wojnie żywność była racjonowana. Dokonał się olbrzymi postęp, kontynent stał się potężnym producentem żywności i na dodatek bardzo dobrej jakości, według standardów uznawanych na całym świecie. Unia eksportuje swoją żywność i na tym zarabia, ale też produkując więcej – może zaopatrywać inne regiony świata, jednocześnie zapobiegając migracji ludzi.
Wydawało się więc, że przyszłość jest niezagrożona. Ale mamy teraz do czynienia z potężną ideologią, która wskazuje, że rolnictwo nie jest potrzebne, a rolnicy to szkodniki niszczące klimat. Zaś pola i zwierzęta hodowlane to już nie jest przyroda.
Uważam, że ekologia to tylko słowo – wytrych i zasłona dymna, by zniszczyć europejskie rolnictwo.
Teraz każdy z ekologów uzna w najlepszym razie, że sprzeciwia się Pan ratowaniu Ziemi. A za polityką klimatyczną stoi kolejka wspierających ją ekspertów. Ostatnio na przykład zespół doradców KE (Europejska Naukowa Rada Doradcza ds. Zmian Klimatu) stwierdził, że trzeba ograniczyć hodowlę zwierząt i zmniejszyć dopłaty, by spadła emisja CO2. Jak Pan ocenia te pomysły?
Trudno doszukać się w tym logiki, tak samo jak wypowiedziach pseudoekologów, gdy mówią, że mleko to efekt gwałtu na krowie. Od początku było wiadomo, że ten cały Zielony Ład nie ma większego sensu, a konsekwencje dla wielu branż – także dla europejskiego rolnictwa mogą być tragiczne. I ostrzegali przed tym również naukowcy, kilka lat temu z uniwersytetów w Kilonii i holenderskiego Wageningen płynęły ostrzeżenia, że wdrożenie tych pomysłów doprowadzi do braku żywności w Europie i zniszczenia rolnictwa. To tak jakby ktoś chciał nas celowo uzależnić od importu.
Być może dlatego też otwarto tak szeroko drzwi dla produktów z Ukrainy. I być może także dlatego były naciski na zawarcie umowy o wolnym handlu z Ameryką Południową, by stamtąd ściągać żywność. A ten kraj, który by import zdominował, mógłby decydować komu ją w Europie sprzedać, tak jak Niemcy decydowały o gazie rosyjskim.
Wspomniał Pan o Ukrainie. Czy można było uniknąć problemu z ukraińskim zbożem?
Ukraina od wielu lat próbowała dostać się na unijne rynki ze swoją żywnością, Ale były ograniczenia czyli kontyngenty i cła. I oczywiście analizowano, ile towarów można wpuścić, by nie zniszczyć europejskiego rolnictwa i jego dochodów. Napaść Rosji zmieniła sytuację radykalnie, bo w geście współczucia bez opamiętania otwarto granice, a ukraińscy potentaci to skrzętnie wykorzystali.
Musiało stać się, co się stało czyli niekontrolowane, wielkie ilości żywności i z Ukrainy i nawet z Rosji – bo nie było embarga – wjechały do Europy. Zarobiły firmy produkujące żywność na Ukrainie, a że Polska była najbliżej, najbardziej to odczuli nasi rolnicy i nasze firmy, bo rynek całkowicie się rozleciał. Niestety w porę nie było reakcji i kolejni ministrowie nie zaradzili problemowi. A konsekwencje PiS poniósł w wyborach.
Formalnie Polska zablokowała dostawy, a ostatnio – po wizycie premiera w Kijowie – mówi się o nowych porozumieniach w tej sprawie. Czy okażą się skuteczne?
Dzięki zakazom wprowadzonym przez Polskę udało się zahamować niekontrolowane przywozy z Ukrainy, ale teraz mają być zniesione. Komisja Europejska domaga się pełnego otwarcia granic dla żywności, m. in. zbóż, rzepaku i cukru, i to w olbrzymich ilościach. Wystarczy porównać dane – przed wojną Ukraina mogła wyeksportować 25 tys. ton cukru, a w ubiegłym roku było około pół miliona ton, zaś ma możliwości eksportowe na milion ton. Jeśli do tego dodamy jeszcze olej techniczny, mięso drobiowe z olbrzymich ferm ukraińskich, to skutki będą dramatyczne. Dlatego mówiłem na początku o dwóch podstawowych przyczynach protestów.
Rząd w Kijowie argumentuje z jednej strony, że „walczy za Europę”, a z drugiej – liczy na członkostwo w Unii Europejskiej. Co to dla nas oznacza?
Nie wszyscy wiedzą, choć ostatnio coraz więcej informacji przebija się do opinii publicznej, że to wielkie międzynarodowe holdingi, które dominują w ukraińskim rolnictwie, najwięcej zyskają na otwarciu europejskiego rynku. I mają dość środków i możliwości, by prowadzić w tej sprawie silny lobbing w Brukseli. Ogromna część gospodarstw rolnych Ukrainy nie płaci żadnych podatków. Nie tylko nasi rolnicy, ale i europejscy – w tym niemieccy – to wszystko rozumieją. Dlatego mówią: „nie pozwolimy, by nas zniszczono”. Niestety słyszymy z Kijowa, że to my mamy dostosować się do ich rolnictwa. A ja doskonale pamiętam, że gdy Polska i inne kraje Europy Centralnej wchodziły do Wspólnoty, to zasada była jedna: kandydat musi dostosować się do UE a nie odwrotnie.
Czy opinia, że to polskie rolnictwo najboleśniej odczuje skutki polityki klimatycznej i członkostwa Ukrainy w UE, jest przesadna?
Mam wrażenie, że następuje frontalny atak na polskie rolnictwo z wielu powodów. Nie tylko dlatego, że jest nowoczesne, konkurencyjne i eksportowe. Ale także jest odporne na różnego rodzaju naciski. A sami rolnicy podkreślają swoje przywiązanie do tradycji, rodziny i katolicyzmu. Dlatego nie są podatni na ideologiczne pomysły i trendy. Zatem także nie pasują do lewackiego obrazu Europy i neomarksistowskich tez. Rolnicy twardo chodzą po ziemi, nie dadzą się zmanipulować. więc to dodatkowy powód by ich zniszczyć.
Rozmawiała Agnieszka Łakoma, wGospodarce.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/gospodarka/679562-ardanowski-zielony-lad-zniszczy-rolnictwo-w-ue-i-w-polsce